Widzę, że wątek sprzed kabanastu miesięcy się zdaktualizował:
http://www.w114-115.org.pl/forum/viewto ... &&start=15
Co do głównego nurtu:
No niestety w moim przypadku konieczność. Mówie to jako podwójny emigrant, najpierw wyskoczyłem sobie na wysepki, wróciłem i po 14 miesiącach znowu jestem wyskoczony tyle że teraz obstawiam słoneczną Italię. Moja sytuacja jest o tyle szczególna, że uparłem się żeby pracować w swojej specjalności, bo w Polsce mógłbym zostać za przyzwoitą kasę w zawodzie jako inż. mechanik, ale:
jako silnikowiec mogę albo poganiać robotę w jakieś montowni silników, bo ciężko mówić o fabryce, jeżeli nie ma działu badawczo-rozwojowego, albo pilnować prób trwałościowych zleconych zza granicy. W drugim przypadku zawodowe constans osiąga się po 3 miesiącach, bo wiadomo, że nikt ultra tajemniczego prototypu nie wysyła na zewnątrz i do Polski przychodzą silniki na próby trwałościowe, przy których wypisuje się co się zauważyło i odsyła do rozwoju za granicę. Kłopot w tym, że w obydwu przypadkach muszę się ruszyć z chaty na drugi koniec Polski, więc tak samo zostawiam znajomych i ulubione kąty za sobą. Co więcej inżynierując w PL za 1/3 tego co na wyspach miałem jako pan z grabiami, stać mnie na wynajem chaty, codzienne nażarcie się i jakieś miejscowe rozrywki. Z powodu kasy musiałem kwitnąć sobie na krótkiej smyczy w jakimś Pcimiu bez tramwaju i nie stać mnie nawet na to żeby co weekend przejechać w obie strony 400 km, celem popatrzenia sobie na znajomków (studiowałem w Poznaniu). O weekendowych wypadach do Szczecina można całkowicie zapomnieć, bo gdyby nawet było mnie na to stać, to zrobienie ~700 km, w tym kraju to 10h, a jakiś mały samolot to z Polskiej perspektywy takie same mrzonki jak statek pełnomorski. W chacie byłem trzy razy w roku: na święta i wakacje.
Na wysepkach jako jeden wielki nikt (coś między bezrobotnym a najniższym wajchowym w fabryce) jeździłem sobie gdzie popadło, blisko był kuzyn, w chacie byłem 4 razy, a po drodze były tylko jedne święta (bo jak się trafił jakiś bank holiday to można było wziąć trochę wolnego i przedłużyć to do tygodnia). Tylko, że tam też nie było widoków na mały samolot, a poza tym był to barani żywot (pojechałem tylko odblokować angielski) i trzeba było z tym skończyć, zapłacić czem prędzej frycowe za wkupienie się do cechu silnikowców (a to jednak jest najtańsze w Polandii) i ruszać w świat z innego poziomu energetycznego. Nie mówie, że chętnie bym nie wrócił [być może będę musiał z powodu tego, że to tu to oddelegowanie, co nie znaczy, że zaraz znowu nie ruszę (w sensie, że po jakimś tam koniecznym postoju, żeby gnoju nie robić)], tylko muszę mieć do czego i nie piszę tu tylko o sytuacji zawodowej, ale tu już bym musiał pociągnąć mocniej po wszystkim co mnie wkurza w naszym radosnym państwie, a to mogłoby być przyciężkie do czytania, no i zaraz by wleciał mod, że o polityce gadamy (nie chodzi o skalkowanych pajacy, problem jest o wiele niżej).
Aha jeszcze nie jestem w docelowym miejscu, cały czas płacę frycowe jako mały taki pomagierek wielkiego bohatera.
Drugie aha, chyba nie mogę mieć nad sobą kierownika (zwłaszcza idioty), więc jak wracać to tylko z zamiarem otwarcia sobie jakieś małej mocno dochodowej dłubalenki.