MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz

Forum dyskusyjne klubu właścicieli i miłośników samochodów marki Mercedes-Benz
Dzisiaj jest pn lip 28, 2025 9:18 am

Strefa czasowa UTC+02:00




Nowy temat  Ten temat jest zamknięty. Nie można w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1 2 Następna
Autor Wiadomość
Post: sob lip 28, 2012 1:27 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Cała historia zaczyna się na jesieni ubiegłego roku, a właściwie to nawet 3 lata wcześniej, kiedy to mój przyjaciel Krzysztof wymyślił sobie wyprawę do Murmańska motocyklem. Ja natomiast dowiedziałem się o tym jesienią ubiegłego roku, i stąd podwójna data. Czyli Murmańsk – motocyklem.
Murmańsk – polarna baza marynarki radzieckiej (vel sowieckiej) a teraz rosyjskiej. Daleko i zimno. Ale przekonało mnie to, że można tam (ponoć) obejrzeć różne okręty podwodne, i te sprawniejsze i te w stanie zbliżonym do kupy złomu. (Okręty podwodne to moja druga fascynacja poza MB – ale to temat na zupełnie inną historię). To się jeszcze okaże, bo jak na razie to tylko przechwałki Krzysztofa. W każdym razie pomysł chwycił, z tym że postanowiłem go twórczo rozwinąć. Skoro jedzie się już taki kawał drogi na północ, to można rozszerzyć plan o Nordkapp, czyli Przylądek Północny. I tak też został między nami uzgodniony, nie bez oporów ze strony Krzysztofa co prawda, wstępny plan wycieczki. Ustalona data wyjazdu – 27 lipca.
Były okolice Bożego Narodzenia 2011.
Ale motocyklem? Ani nie mam motocykla, ani prawka A, ani też nie chciałem być plecakiem przez dwa czy trzy tygodnie (Krzysztofowi też się nie paliło mieć mnie za sobą na siodle), ani też żadna z moich gwiazd nie nadawała się na taką wycieczkę (i nie chodzi tylko o koszty paliwa, ale zmilczmy – niech każdy sobie dopowie dlaczego). Rozwiązanie mogło być tylko jedno – trzeba kupić samochód wyprawowy. Nie było wątpliwości co do marki – oczywiście MB. Bo bez gwiazdy nie ma jazdy.
Pierwszy wybór padł, co naturalne, na Gelendę. Kilka pieczeni na jednym ogniu. Wyprawowy samochód MB. Niezawodny. Dobry do spania w środku. Odporny na wszelkie bezdroża. No i Gelenda, co jest wartością samą w sobie. Zawsze chciałem mieć auto, które rysują przedszkolaki jako dziecięcy archetyp samochodu. Budżet został określony (o, słodka naiwności), trzeba było tylko znaleźć właściwy egzemplarz. I tu niestety naiwne marzenia brutalnie rozbiły się o betonową rzeczywistość. W przewidzianym budżecie niestety nie można było znaleźć niczego przypominającego samochód, częściej trafiały się (z samego tylko przeglądu ogłoszeń) układanki z kilku samochodów, silników, drutu i korozji. Ale nie chciałem inwestować dużo środków w auto przeznaczone zasadniczo tylko na wyprawę bez dalszego pomysłu co z nim robić. Koniec marzeń o Gelendzie nastąpił w momencie obejrzenia jednego egzemplarza w granicach "budżetowych", kiedy to okazało się że auto było składane z dwóch, silnik od trzeciego ("razem z bratem żeśmy wkładali "), zawieszenie i przeniesienie napędu rzeźnia ("blokada napędu nie działa, ale jeździ przecież"), wnętrze masakra. Był początek kwietnia. Choć może za szybko się poddałem…

CDN


Ostatnio zmieniony sob lip 28, 2012 1:32 am przez marpie, łącznie zmieniany 2 razy.

Na górę
 
Post: sob lip 28, 2012 1:28 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Uratowało mnie piwo. A właściwie spotkanie z kolegą Pawłem w (… wycięte żeby nie robić reklamy), gdzie żaliłem mu się, że nie mam samochodu wyprawowego. Już wtedy zaczęła mi chodzić po głowie beczka, ale bałem się szukać w ogłoszeniach, bo głównie pojawiał się złom na 4 kołach (i to nie zawsze) albo fantazyjne ceny "zabytkowego dla konesera". Jak nie spojrzeć, z każdej strony mina, a czas płynął nieubłaganie.
Jest więc połowa kwietnia, siedzimy z Pawłem w (…) i opowiadam mu o frustracjach i najnowszym pomyśle (czyli beczka). Paweł: "Zaraz, zaraz, przecież Jasiu z Giżycka, mój ulubiony nabywca mercedesów, ma chyba jeszcze Blondynę". Dla wyjaśnienia: Blondyna to beczka, którą Paweł sprzedał Jasiowi lata temu, a "ulubiony nabywca mercedesów" dlatego, że w ubiegłym roku kupił od Pawła okulara 2.6 V8. Ale to zupełnie inna historia. Czyli że beczka potencjalnie do sprzedania. Więc ja na to: "Dzwoń do Jasia". Telefon. Beczka do sprzedania, ale ma ją kupić niejaki Fred mechanik. Paweł trochę mi o niej opowiedział, jak o nią dbał i jak potencjalnie dbał o nią Jasio, więc już się napaliłem. Paweł dzwoni jeszcze raz i mówi że ma pewnego klienta na Blondi. Negocjujemy cenę nie widząc samochodu, ale przecież to beczka z pewną historią za ostatnie kilkanaście lat. Jasiu się wstępnie zgadza, pod warunkiem że Fred nie będzie na 100% zdecydowany. Po kolejnych kilku dniach okazuje się, na szczęście, że nie. Przez następne dwa tygodnie dogaduję się z Jasiem, który jest trudno uchwytny, i w końcu ustalamy dzień odbioru.
12 maja, sobota. Jesteśmy z Krzysztofem cały dzień na Zlocie Miłośników Motoryzacji Francuskiej na Kaszubach (Krzysztof wielbiciel Citroenów, cały dzień robię u niego za pilota w jego przepięknej DS19 z 1967 roku, ale to też zupełnie inna historia). Wieczorem przyjeżdża do Nadola nad jezioro Żarnowieckie kolejny mercmaniak Dorian (znany niektórym z forum posiadacz białej 107 SLC) i przy napojach wyskokowych uzgadniamy plan na niedzielę – odbiór beczki w Giżycku. W niedzielę 13 (nomen omen) maja rano, po krótkich domowych negocjacjach Doriana pakujemy się w czwórkę (z moją przyjaciółką jako czwartą osobą) do Dorianowej E-klasy i śmigamy do Giżycka.
Blondyna prezentuje się godnie na podjeździe. Brakuje jej lakieru tu i ówdzie i gdzieniegdzie spod białego koloru (stąd Blondyna) wyłazi ruda, a gdzie indziej jest piegowata od zaprawek, środek niebieski (blee), deska popękana, siedzenie kierowcy wygryzione jak po inwazji bobrów albo innych gryzoni, koła nieoryginalne. Ale odpala z półobrotu (Chuck Norris mógłby się uczyć), klekocze jak przystało na starego diesla MB, skrzynia, zawieszenie i hamulce praktycznie bez zarzutu. Przyspieszenia nie ma żadnego, bo to przecież 200D z 1979 roku, czyli 55KM na prawie półtoratonowe auto, chociaż ponoć pompa wtryskowa wymieniona na nowszą. Jasiu przyznał się też, że była zmiana dyfra, bo poprzedni już szumiał. Jazda próbna i decyzja – biorę (dyfer nie szumi). Ustalamy cenę i wycieczka do bankomatu.
Stąd motyw przewodni – beczka z bankomatu, czyli samochód, który można kupić za jednorazową wypłatę ze ściany.
Na deser dostaję jeszcze do niej dwa dodatkowe komplety kół (baroki 14-calowe w liczbie 5 oraz 4 stalówki 15-calowe z prawie nowymi oponami na zimę), dwa zapasowe komplety reflektorów okrągłych (bo Blondyna jest "podrasowana" i ma założone prostokątne), chłodnicę, trzy tylne lampy (w tym jedną fabrycznie nową), drugi komplet przednich pomarańczowych kierunkowskazów, kilka podnośników szyb (bo Jasiu zaczął tuning wewnętrzny poprzez montaż konsoli z czterema elektrycznymi podnośnikami, ale zdążył założyć tylko jeden od strony kierowcy) i jeszcze kilka pudełek innych gratów. Praktycznie połowa ceny w częściach. Umowa i strzała do domu. Po drodze Dorian jadąc ze mną żartuje, że powinniśmy stawiać sznyty na desce za każdy wyprzedzony samochód, ale szybko gaszę jego sarkazm, kiedy Blondyna pokazuje pazur i udaje nam się przez pół drogi wyprzedzić kilka nowszych aut. Nie tylko TIR-ów i dostawczych, żeby nie było.


Ostatnio zmieniony sob lip 28, 2012 1:35 am przez marpie, łącznie zmieniany 4 razy.

Na górę
 
Post: sob lip 28, 2012 1:31 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Szczęśliwy (?) nowy właściciel
Obrazek

Pierwsza sesja, jeszcze na 15-tkach
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Może z zewnątrz i wewnątrz nie wygląda, ale nie ma wyglądać, tylko bezawaryjnie i bezpiecznie przemieszczać się z kierowcą, pasażerami i bagażem.
Kilka detali technicznych:
- numer nadwozia 12312010036686 (jeszcze sprzed epoki VIN) – mogę poprosić o rozszyfrowanie?
- kolor biały, tapicerka niebieska z materiałem
- wyposażenie ABC, czyli Absolutny Brak Czegokolwiek, poza wspomaganiem kierownicy
- silnik 200D (jak się później okazało, po tulejowaniu i szlifie wału) – ale ciśnienie sprężania trzyma 24 i oleju też w porządku, pompa od 60-konnego, za to głowica i pokrywa zaworów od 115-tki
- przebieg na szafie 320.200 km, rzeczywisty pewnie ze dwa razy większy, ale kto to może wiedzieć?


Ostatnio zmieniony sob lip 28, 2012 1:35 am przez marpie, łącznie zmieniany 1 raz.

Na górę
 
Post: sob lip 28, 2012 1:33 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na początku czerwca Blondyna wylądowała w warsztacie u (…wycięte żeby nie robić reklamy) na wykonanie pakietu startowego oraz niezbędne naprawy reanimacyjne wykryte w drodze oraz te, które wyszły "w trakcie". W końcu przed nią ponad 6.000 km na Eskapadzie, które ma przejechać bez awarii. Poza listą startową, podczas prac wyszło parę dodatkowych rzeczy. M.in. dzięki koledze Pedagogowi z tut. forum, któremu podczas powrotu z MB/8 w Mosinie padło uszczelnienie wału korbowego i zgubił olej, zdecydowałem się wymienić pocące się uszczelnienie w Blondynie w tym samym miejscu. Poskutkowało to zdiagnozowaniem rzeźnickiej roboty przy wymianie pompy wtryskowej przez mechanika od poprzedniego (któregoś tam) właściciela. Luźno latający napęd, pocięte i przegwintowane śruby – to mogło działać długo, ale też i przez chwilę. Przywrócono właściwy porządek rzeczy. Jako bonus wymieniony też został łańcuch rozrządu i pompa wody. Alternator trzymał się na jednej śrubie a obudowa była pocięta, więc też poszedł na podmianę za inny. Regeneracja rozrusznika, nowe końcówki wtrysków, naprawa automatu grzania świec (też jakiś poprzedni rzeźnik zamieniał hebel na automat, ale nie dokończył roboty) – pełna lista części i napraw poniżej.
- pakiet startowy, czyli: filtry, paski, oleje
- nowy (stary) alternator
- regeneracja rozrusznika (bendiks)
- sprzęgło + docisk
- końcówki wtrysków + regeneracja wtryskiwaczy
- świece żarowe
- uszczelnienie wodzików skrzyni biegów
- podpora wału napędowego + przeguby elastyczne wału
- łańcuch rozrządu + ślizgi
- uszczelnienie tylne wału korbowego
- pompa wody
- naprawa napędu pompy wtryskowej
- koło pasowe napędu alternatora
- regulacja zaworów i pompy wtryskowej


Ostatnio zmieniony sob lip 28, 2012 1:36 am przez marpie, łącznie zmieniany 1 raz.

Na górę
 
Post: sob lip 28, 2012 1:34 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Do regeneracji poszły też 14-calowe baroki plus nowe opony zgodnie ze specyfikacją fabryczną, czyli 175/80 R14.
Blondyna w nowym obuwiu
Obrazek Obrazek
Przedostatnim rzutem na taśmę do wymiany doszedł jeszcze zawieszający się zawór w smoku olejowym (usterka wyszła już podczas jazdy próbnej przy odbiorze auta – wymiana gratis). Ostatnie naprawy na tym etapie obejmą jeszcze wymianę przedniego wahacza ze zbyt dużym luzem oraz pękniętej sprężyny przedniego zawieszenia (obie do wymiany). Safety first.
Odbiór nastąpił w ostatni piątek czerwca. No, prawie ostateczny, bo pozostał jeszcze ten wahacz i sprężyny.
Kolejne trzy tygodnie to czas intensywnych prób drogowych (trasa i miasto) celem zdiagnozowania i usunięcia ostatnich usterek.
Pierwsza trasa po odbiorze Gdynia-Warszawa, mile zaskoczyła. Mimo, że spalanie na autostradzie mnie na początku prawie powaliło (9,8), to jednak rzut oka na dane fabrycznie (10,2 przy 120) mnie uspokoił – ja jechałem 120-125 na szafie, więc wszystko jak na razie w normie, a nawet lepiej. Siedzenie kierowcy wystarczająco wygodne, choć może odrobinę za płaskie. Może da się wyregulować. Hałas nawet nie porażający, dało radę słuchać audioobooka przez słuchawki [zlosnik] Komfort choć nie taki jak w Wisience (vel Rudej) C126, ale zupełnie wystarczający a nawet więcej. Trasę pokonałem w 4,5 godziny, w tym tankowanie, więc szybkość podróżna zupełnie przyzwoita. Wisienką czy służbowym plastikiem ciężko mi zejść poniżej 3,5 godziny na tej trasie.
Potem jeszcze była kolejna dłuższa trasa Gdynia-Warszawa-Lublin-Jarocin-Gdynia. W Jarocinie koncert Within Temptation – malinka, a Sharon w zniewalającej formie.
W międzyczasie Blondyna rzuciła palenie na 3 cylindrze. Okazało się, że pękła sprężynka we wtryskiwaczu, rzecz ponoć rzadsza niż kosmici na Skwerze Kościuszki. Ostatni tydzień to usuwanie usterki i na chwilę obecną znów klekocze bez zarzutu. Odbiór auta przed Eskapadą: piątek 27 lipca, godzina 18:30.
Ostatecznie testy drogowe trwały przez 2.500 km.
Ale przez to, oraz inne sprawy organizacyjne, w tym zmianę trasy w ostatniej chwili, decyzja o wyjeździe została przełożona na sobotę rano, 28 lipca.
Stan na szafie: 323.000 km.


Ostatnio zmieniony sob lip 28, 2012 1:41 am przez marpie, łącznie zmieniany 1 raz.

Na górę
 
Post: sob lip 28, 2012 1:39 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Czas: 01:30 sobota. Wyjazd: 06:00, czyli za niecałe 5 godzin. Podróżnicy spakowani, pojazdy zatankowane, wizy, zielone karty, butle z gazem, wałówka, waluta, mapy, przewodniki, śpiwory, materace, namiot, narzędzia, latarki, siekiera, aparaty fotograficzne i dużo optymizmu. Prawie jak w Blues Brothers, tyle że prawie 40 razy dłuższa droga przed nami.
http://www.youtube.com/watch?v=YHa_jqxnn4o
Na zakończenie tego odcinka – ktoś może zapytać: a po cholerę kupować niepięknie (delikatnie mówiąc) wyglądającą beczkę, na dodatek z 1979 roku, z silnikiem (a raczej "słabnikiem", jak uroczo powiedział jeden z kolegów na zlocie w Mogilnie) 200D i przebiegiem ponad pół miliona, a potem pakować w nią jeszcze drugie tyle? (I tu się mylicie, bo naprawy przed wyjazdem = 200% ceny zakupu, hehe). Przecież na taką wyprawę spokojnie można byłoby wziąć na przykład W124D czy okulara (sam widziałem ostatnio pod sklepem okulara 1998 na sprzedaż za niewiele większą cenę niż Blondi). Czy nawet W201 albo W202. Podobne koszty.
Czasami sam nie wiem i też uważam że to bez sensu, bo co będę z nią robić po powrocie? Czasami myślę, że przynajmniej na chwilę uratowałem kawałek fajnego samochodu z dobrą historią ostatnich lat, któremu zamiast sczeznąć na złomowisku przyjdzie przeżyć wspaniałą przygodę w jesieni swojego wieku. Czasami się zastanawiam, czy nie dołożyć kolejnych $$$ i zrobić z niej nie tylko sprawne technicznie, ale też i pięknie wyglądające auto. A czasami fajnie jest po prostu wsiąść do auta, które pachnie w środku jak żadne inne, klekocze na wolnych obrotach dźwiękiem znanym od dzieciństwa i przez chwilę można przenieść się do innego wymiaru czasoprzestrzeni, gdzie przyspieszenie i szybkość nie mają żadnego znaczenia. To odsuwa inne głupie myśli na bok. I nawet to, że niektórzy (albo niektóre) nazywają Blondi po prostu i pogardliwie – taksówka. Ale ona taka jest i taka ma być. Stara, doświadczona życiem, ale dowiezie mnie tam, gdzie zechcemy. Oboje. Moja w tym głowa, żeby to było "na koniec świata i jeszcze dalej" – jak mawiał jeden z głównych bohaterów Toy Story.

Kolejna relacja w sobotę wieczorem, już z trasy [zlosnikhihi]


Na górę
 
Post: ndz lip 29, 2012 2:32 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Pierwsze 352 km za nami.

Dzień zaczął się jak u Hitchcocka, czyli na początku było trzęsienie ziemi, a potem napięcie rosło (choć tak naprawdę najpierw spadło). Ale po kolei.

Oczywiście z naszych ambitnych planów wyjazdu o 6 rano nic nie wyszło, bo po wczorajszych ciężkich przygotowaniach obudziliśmy się o 6:15 i wyjechaliśmy o 8:30. Ale się udało i to najważniejsze.
Obrazek Obrazek
Pierwszy postój był zaplanowany na Shellu na obwodnicy Elbląga celem zakupu brakujących rekwizytów (kable rozruchowe, linka holownicza itp.) i tu nastąpiło trzęsienie ziemi. Czyli kluczyk nie zadziałał i Blondyna postanowiła nie palić. Pomógł pracownik Shella i jeden z kierowców TIR-owców (dziękujemy), i szybka diagnoza - albo padł aku albo alternator. Jedziemy więc do Elbląga do elektromechanika, który zapowiedział, że pracuje tylko do 12 (była 10). Jego diagnoza - nie ładuje. Pobiłem swój rekord w wymontowaniu alternatora (bo pierwszy raz) i okazało się, że padł wirnik. Na szczęście udało się kupić inny i lżejsi (to znaczy ja) o 200 zł pojechaliśmy dalej.
Obrazek Obrazek
Myślę, że Blondyna w ten sposób zaakcentowała, że wszystkie usterki przed drogą zamierza załatwić jeszcze po polskiej stronie.

Po drodze jeszcze pamiątkowa fotka na resztkach oryginalnej autostrady Berlin-Królewiec, pochodzącej jeszcze z czasów Adolfa H.
Obrazek Obrazek

Ponieważ i tak byliśmy w niedoczasie, więc jeszcze obiad w Braniewie i na granicę rosyjską.
I tutaj, ludzi przyzwyczajonych i rozleniwionych w Shengen, Unii Europejskiej i innych takich ułatwieniach życiowych spotkało przeniesienie w czasie o jakieś 30 lat wstecz. Paszporty i wizy to pikuś, doszło jeszcze wypełniania kwitków wjazdowych (małe kwitki) i deklaracji celnych (większe kwity). Na szczęście celniczka była bardzo pomocna i pomogła wypełnić druki bukwami.
Kaliningrad (a właściwie Królewiec, ale z racji poprawności politycznej będę używać oficjalnej nazwy) szału nie zrobił, bo miasto zrujnowane przez Rosjan podczas wojny zostało odbudowane w sowieckim stylu, czyli brak gustu to mało powiedziane.
Obrazek Obrazek Obrazek
No i po raz kolejny zobaczyłem podstawowy materiał budowlany do konstrukcji płotów w krajach postradzieckich (jak się okazało i nie tylko płotów), czyli blachę falistą (wcześniej to samo aż do obrzydzenia widziałem w Kazachstanie). Tym razem była bardziej fantazyjna, bo nie tylko zwykła ordynarnie ocynkowana, ale występująca w wielu kolorach i zastosowaniach, w tym nawet do budowy balustrad balkonowych. Widziałem też (ale nie zdążyłem zrobić fotki) dom okolony płotem z wymurowanymi kolumnami obłożonymi płytami klinkierowymi. Cóż z tego, jak przęsła były z blachy falistej pomalowanej na zielono. Oni tam nawet przystanki autobusowe z tej blachy robią.
A oto wariacje na temat:
Obrazek Obrazek Obrazek
Na szczęście było też kilka ładnych rzeczy:
Obrazek Obrazek Obrazek
Najbardziej kontrowersyjnym budynkiem jest Dom Rad (coś jak nasze dawne Domy Partii), który budowany przez piętnaście lat na miejscu dawnego Zamku Krzyżackiego (oczywiście Rosjanie po zdobyciu i opanowaniu miasta zniszczyli ten wraży element) został ostatecznie opuszczony i teraz straszy jako kilkunastopiętrowa ruina. Miano go rozebrać, ale Putin poparł pomysł dokończenia, więc wszystko jeszcze jest możliwe. Rosja to kraj nieprzewidywalny.
Obrazek
Z Kaliningradu ruszyliśmy przez Mierzeję Kurlandzką do Kłajpedy. Mierzeja taka jak nasza, też centrum rozrywkowo-plażowe i podobne korki ciągnące się kilometrami. Choć po litewskiej stronie znacznie bardziej pofalowana niż nasza Helska. No i za wjazd trzeba zapłacić, auto 30 zł, moto 15 zł. Biurokracja radziecka nie ogranicza się tylko do wydania biletu, pani w okienku musiała w wielgachnym zeszycie zapisać numer rejestracyjny i markę pojazdu, choć nawet nie pytała się skąd jesteśmy (mówiłem po rosyjsku). Płaciłem za dwa pojazdy, ale numer zapisała tylko jeden. Mam wrażenie, że nikt tego nigdy nie sprawdza, ale biurokracja jest wieczna.

Przerażające jest to, jak dalece ten system przeżarł umysły tworzących idiotyczne przepisy, które niczemu nie służą.

Wrażenie w obwodzie kaliningradzkim zrobiły na nas samochody. Wypasione fury, a jak nie to przynajmniej stare, albo zadbane. W porównaniu do Polski jest nadreprezentacja W124, w tym bardzo dużo w coupe. Z tym kontrastuje prześladująca mnie blacha falista i obdrapane i zaniedbane, lub wręcz podzucone budynki.
Obrazek
Skomentowałem to krótko: samochody jako takie, ale domy byle jakie. To też kolejna przypadłość krajów poradzieckich.

Szczyt biurokratycznej udręki nastąpił na granicy rosyjsko-litewskiej. Po wcześniejszej przeprawie w Grzechotkach byliśmy pełni optymizmu, ponieważ znów wjeżdżaliśmy do UE. Och, jak bardzo się pomyliliśmy.
Obrazek Obrazek
Najpierw Rosjanie chcieli nas ukarać mandatem za to, że nie wypełniliśmy celnych deklaracji wyjazdowych (a gdzie do cholery jest taka informacja?). Potem okazało się, że ich system informatyczny jeszcze nie przetworzył naszego wjazdu sprzed trzech godzin, i pani w okienku miała spore trudności żeby nas zidentyfikować. Jeszcze pani celniczka opukała tapicerkę we wszystkich drzwiach, czy aby nie wywozimy kontrabandy, i w końcu po wypełnieniu kolejnych kwitów udaliśmy się na granicę litewską, pewni, że wracamy do cywilizacji.

Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna. Urzędnik celny o aparycji i ruchach Jasia Fasoli potraktował nas jak regularnych przemytników, pomimo, że grzecznie zadeklarowaliśmy ilość wwożonego alkoholu i papierosów. Okazało się, że według Litwinów, wjeżdżając z Rosji można mieć tylko 2 paczki (mieliśmy 2 kartony). I jeszcze Jaś Fasola był pewien że to nie wszystko, ale zobaczywszy samochód wypakowany bagażami i jedzeniem, zrobił z miną mądrali pobieżną kontrolę, choć był bardzo niezadowolony z rezultatów (że nic nie znalazł).
Kolejną godzinę spędziliśmy zatem przy następnym okienku, gdzie inny celnik litewski o ruchach, przy których mucha w smole by go przegoniła o kilka długości, pracowicie wypełnił kolejne kwitki i kazał zapłacić 101 LTL za nadmiarowe papierosy. Naszym zdaniem to ściema, bo na tablicy było napisane jak byk, że limit na "towary stron trzecich" wynosi 40 fajek, a na UE 200. Najlepszy dowód taki, że jeden kwit wypisał muchowy celnik, a drugi Jaś Fasola. Chłopcy dorabiali do premii. Nam zależało na przejechaniu granicy, a nie spędzeniu nocy w areszcie, więc daliśmy za wygraną (chwilowo). Żeby było weselej, na granicy nie ma kantoru (mieliśmy Euro i ruble), więc celem wymiany na LTL trzeba było w duty free zakupić wodę mineralną (za piwo nie rozmieniali pieniędzy). Duty free musi zarobić. Kolejny dowód na rozbój w majestacie prawa. Jakaś ta litewska UE inna niż nasza, mimo wszystko bardziej radziecka.

I jeszcze opłata klimatyczna za wjazd na Mierzeję (tak jak po rosyjskiej stronie) i w dalszą drogę.

Przeprawę z celnikami na tej granicy najlepiej skomentował Krzysztof: "Myślałem, że żeby zobaczyć niecywilizowany kraj, trzeba będzie przejechać 2 tysiące kilometrów. A okazało się, że wystarczy 200."

Sprawę papierosów będziemy w każdym razie wyjaśniać, bo to się nie mieści w głowie, żeby fajki opodatkowane w jednym kraju UE nie mogły być wwiezione tranzytem. Coś tu wyraźnie śmierdzi korupcją podpartą mętną interpretacją przepisów.

Dotarliśmy w końcu na prom z Mierzei do Kłajpedy, i tu pierwsze miłe zaskoczenie - pomimo informacji na stronie internetowej o godzinach odjazdu i cenach, powtórzonych na tablicy przed wjazdem na prom, okazało się, że promy (dwa) kursują non-stop i to za darmo.
Ostatecznie o 23 (24 czasu litewskiego) dotarliśmy do Kłajpedy. Po całodziennej podróży w upale byliśmy tak spoceni, lepcy od potu i wymęczeni, że zdecydowaliśmy się na nocleg w hotelu. I tu kolejny cios dostaliśmy ze strony przewodnika (papierowego). Najpierw okazało się, że rekomendowany przez nich hotel w centrum miasta jest w remoncie. Kolejny z listy - recepcja pracuje od 10 do 22. Wróciliśmy do centrum, i okazało się, że znalezienie w nocy hotelu w Kłajpedzie graniczy z cudem. Pierwszy, pod który przyjechaliśmy był w całości obłożony. Kolejnych kilka, które obdzwoniliśmy tak samo. Byliśmy tak zdesperowani, że gotowi jechać dalej i szukać noclegu na trasie albo od razu pociąć do Rygi. Rzutem na taśmie znaleźliśmy jednak miejsce na kąpiel i spanie, na dodatek jeszcze śniadanie w cenie (150 LTL za dwie osoby, szału nie robi). Ale standard jest odpowiedni:
Obrazek
Wykąpani, po piwku i zdaniu relacji, udajemy się w objęcia Morfeusza przed jutrzejszą drogą do Rygi. A tam czeka na nas Muzeum Motoryzacyjne (między innymi).

PS. Mimo standardu jak na fotce, jest darmowe wifi i dlatego tyle zdjęć. W dalszych relacjach będą w zależności od dostępności sieci.

Proponuję na razie nie odpowiadać na ten wątek. Jest tak świetny, że proponuję gratulację i zachwyty zostawić jak nasi koledzy wrócą. Ja swój niekłamany zachwyt pomysłem i super ciekawą relacją wysłałem na PW.


Ostatnio zmieniony pn lip 30, 2012 1:22 am przez marpie, łącznie zmieniany 1 raz.

Na górę
 
Post: pn lip 30, 2012 1:21 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na liczniku 679 km.

Dzisiaj Hermes przestał udawać Greka i postanowił się zrehabilitować za wczorajszą nieobecność. Zatem mieliśmy znów Hitchcocka, ale na odwrót.

W Kłajpedzie trochę się zleniliwiliśmy i wyjazd został przełożony na 11 polskiego czasu, czyli 12 lokalnego.
Podróżujący na dwóch kółkach musieli uzupełnić najpierw płyny fizjologiczne w otwartych organach. Po ludzku mówiąc, trzeba było nasmarować łańcuch.
Obrazek
Najpierw była litewska autostrada, na której o dziwo można zawracać.
Obrazek Obrazek
Po niewielu kilometrach wjechaliśmy na Łotwę.
Obrazek
Nie wiem, czy za czasów okupacji sowieckiej były granice między republikami, ale ten bunkier nie wyglądał mi na młodszy niż 20 lat.
Obrazek
Na Łotwie początkowo droga była gorsza.
Obrazek
Pierwszy postój mieliśmy przewidziany w Lipawie (łot. Liepaja) na tankowanie motóra (pisownia oryginalna). Ale wyszło tak, że zostaliśmy dłużej. Późny wyjazd z Kłajpedy spowodował, że postanowiliśmy nie katować się wyścigiem do Muzeum Motoryzacji w Rydze, a zamiast tego spokojnie skonsumować Lipawę i do Rygi zjechać na popołudnie.
Lipawa przywitała nas efektownym wjazdem (ale tutaj to raczej wygląda na normę) i owadem wyglądającym jak jesienny liść.
Obrazek Obrazek
Lipawa to fantastycznie kameralne miasteczko nad otwartym morzem (około 80 tys. mieszkańców). Przywitało nas piękną pogodą i architekturą, po której wyraźnie widać już było zanik wpływów rosyjskich a coraz więcej skandynawskich. Jest tam fajny deptak, małe ślepe zaułki, niskie acz przecudne domki. Chociaż widać jeszcze zaniedbania kilkudziesięciu lat okupacji, to jednak miasto jakoś się podnosi.
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Są też drzwi donikąd, i sprzedaż rowerów (czyli welocypedów) i wielorybów w jednym.
Obrazek Obrazek
Na głównej promenadzie nadmorskiej, a właściwie nadkanałowej, bo jest usytuowana wzdłuż portowego kanału, stoi sobie klepsydra wypełniona bursztynem.
Obrazek
A obok łotewskie okręty wojenne (nie widać, bo wolałem się nie narażać na areszt, tak że tylko promenada).
Obrazek
Zjedliśmy tam wspaniały obiad, ja zamówiłem specjalność lipawską, czyli wędzonego na słońcu dorsza na ciepło, w ostrym sosie zapiekanego z cebulką i ziemniakami. Motto tej potrawy brzmi "nigdy nie wypuścimy Cię głodnym" i w pełni to potwierdzam.
Wrażenia estetycznego dopełniały duże dziewczynki [zlosnik]
Obrazek
i małe dziewczynki ;)
Obrazek
Po obiedzie skierowaliśmy się na północ Lipawy, w dzielnicę, która powstała wokół budowanych jeszcze przez cara twierdzy i portu wojennego; ta dzielnica nazywa się Karosta. Car budował twierdzę i port przez 10 lat, potem przyszli bolszewicy i dokończyli, a w czasach powojennych (po drugiej wojnie) stacjonował tu garnizon Armii Czerwonej (20 tys. żołnierzy i urzędników) strzegący sowieckich granic Bałtyku, a całe miasto było zamknięte.
Wbrew obietnicom z przewodnika, ruin nie było za bardzo widać, za to trafiliśmy do aresztu. Na szczęście tylko jako zwiedzający.
Jednym z najciekawszych budynków pozostałych po twierdzy, jest dawny areszt, zamieniony na atrakcję turystyczną. Poza banalnym zwiedzaniem, można zjeść obiad w kantynie, przespać się w celi lub wziąć udział w grach-zabawach, na przykład "ucieczka z ZSRR". W tej grze, uczestnicy są więźniami, i muszą uwolnić towarzysza z celi po czym uciec strażnikom. (kiedyś na to przyjadę [zlosnik] )
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Porządku strzeże oczywiście Armia Radziecka, tutaj w ładniejszym wydaniu (i nowocześniejszym, bo z komórką)
Obrazek
Wokół twierdzy powstało całe miasteczko Armii Radzieckiej, obecnie w większości opuszczone.
Obrazek Obrazek Obrazek
CDN.


Na górę
 
Post: pn lip 30, 2012 2:23 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na koniec wizyty w Lipawie zaprzyjaźniliśmy się z lokalnym taksówkarzem, który bez problemu nawiązał z nami kontakt. Super otwarci ludzie.
Obrazek

W dalszą drogę udaliśmy się trasą A9. Autostrada to tylko z nazwy, ale standard naszej drogi krajowej bez pobocza. Choć jest kilka różnic:
1. Nie ma wsi "ulicówek", a większe miejscowości mają obwodnice.
2. Kultura jazdy dużo lepsza niż w Polsce. Na tej drodze ograniczenie do 90, a realna szybkość podróżna to 100-110, i prawie nikt nie jedzie szybciej.
3. Mało stacji benzynowych. Czyli trzeba zatankować w dużych węzłowych miastach, żeby nie mieć nagłych zaskoczeń w drodze.
4. Brak fotoradarów. Na 200 km naliczyłem 3, i to każdy dobrze oznakowany i w miejscy faktycznie tego wymagającym.

Po drodze miałem różne widoki w lusterku. Czasem motór kolegi, a czasem coś zupełnie innego.
Obrazek Obrazek

Po 200km od Lipawy dojechaliśmy do Rygi, choć nie w tym sensie o którym wielu myśli. Nasze żołądki były w porządku.
Obrazek

Ryga ujęła nas najpierw mostami
Obrazek Obrazek Obrazek
a potem atmosferą. Miasto tętni życiem nocnym, wszyscy są przyjaźnie nastawieni, przełączanie się staffu między językiem łotewskim, rosyjskim i angielskim odbywa się bez najmniejszych zacięć. I w każdym barze w ogródku można zapłacić kartą (na Łotwie jeszcze jest lokalna waluta). Dołączając to do Lipawy, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że Łotwa jest znacznie bardziej otwarta i przyjazna niż Litwa.A trzeba dodać, że poza tym wyjazdem, byłem jeszcze kiedyś dawniej w Wilnie i Kłajpedzie, ale z morza.
W Rydze widać już wyraźnie wpływy skandynawskie w architekturze. To miasto bardziej przypomina Goeteborg czy Sztokholm, niż miasta zachodniej Europy.
Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek
Na nocleg znaleźliśmy ho(s)tel Pod Czerwonymi Latarniami (ups, znaczy się Pod Czerwonymi Dachami, Red Roofs Hotel). Miał być pokój dwuosobowy, ale ostatecznie dostaliśmy apartament, czyli całe piętro w kamienicy, za cenę za którą w Radissonie dostałoby się pokój wielkości łazienki. Ulokowany w ścisłym centrum miasta, co prawda bez parkingu dla samochodów, ale dla motóra znalazło się miejsce na parkingu dla rowerów. Pani z recepcji nie miała z tym najmniejszych problemów. Nie muszę dodawać, że parking dla motóra i WiFi jest free, czyli w cenie.
Obrazek
Szwendając się po Starym Mieście załapaliśmy się na koncert jazzowy a potem gitarowy (z tego drugiego nie ma zdjęć niestety)...
Obrazek Obrazek
... oraz poznaliśmy dwóch Niemców również podróżujących przez pribałtikę, tyle że samolotem. Od nich dowiedzieliśmy się, że Ryga przy Tallinnie to pikuś. To się okaże jutro.

Po dzisiejszym dniu mam dwie obserwacje.
1. W moim odczuciu jest duża różnica (na plus) między Łotyszami a Litwinami. Ci pierwsi są otwarci, przyjaźni i pomocni jak tylko mogą. Przy tym standard (przynajmniej w Lipawie i Rydze) jest jak w zachodniej Europie, tyle że ludzie bardziej naturalni, otwarci i sympatyczni. Nie chcę przy tym powiedzieć, że oczekuję wszędzie Wersalu, ale miło jest skonsumować wieczór w tak naturalnie i nieskrępowanie przyjaznej atmosferze.
2. Zarówno na Litwie jak i na Łotwie bardzo dobrze widać, że te 20 lat niepodległości im się bardzo przysłużyły. Może bawet bardziej niż nam, bo (smutno to przyznać) Gdańsk nocą to prowincja w porównaniu do Rygi. A przecież jest potencjał. Konkluzja - z tego co widziałem, jak dotąd mogę stwierdzić, że w tych dwóch krajach homo sovieticus został przebity kołkiem osinowym i spalony, a prochy jego odesłane do Moskwy lub zakopane gdzieś głęboko w lesie. A w takim Kaliningradzie na przykład, szaleje na całego. Mam wrażenie, że na Litwie i na Łotwie ludzie budują z entuzjazmem coś nowego i swojego, a w Kaliningradzie mieszkańcy oswoili się z systemem (obecnie rosyjskim, czyli sowieckim ale pod innym szyldem), obrzydliwą architekturą i generalnie atmosferą beznadziei, i tylko starają się w tym wegetować z dnia na dzień. Ale mogę też się mylić.

Muzeum Motoryzacyjne w Rydze będzie w jutrzejszej relacji. Na pewno. A potem Tallinn, i być może jeszcze Helsinki tego samego wieczora, ale to jeszcze do ustalenia w miarę rozwoju wypadków. Mamy jeszcze rezerwy czasowe [zlosnik]

PS. Ja mam zdjęcie z Volvem, a Krzysztof? Twierdzi, że nie chciał ;)
Obrazek


Na górę
 
Post: wt lip 31, 2012 2:03 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na liczniku 997 km.

Dziś nasz grecki przyjaciel postanowił trochę potestować na nas cierpliwość.

Zaczęło się nieźle - od wizyty w ryskim Muzeum Motoryzacji. Zlokalizowane kilka kilometrów od centrum miasta, w dużym trzypiętrowym budynku, prezentuje kilkadziesiąt egzemplarzy samochodów z różnych epok. Jest sporo aut dygnitarzy radzieckich i oficerów, w tym również te zarekwirowane i zdobyte po wojnie, trochę wielkich amerykańskich samochodów z lat 30-tych, 40-tych i 50-tych, sporo rzadkich modeli aut radzieckich (np. Wołgi w wersji kombi), oraz dużo motocykli i rowerów (w osobnej sali). W sumie zrobiliśmy ponad 80 zdjęć, więc wrzucę je do osobnego katalogu, żeby nie zaśmiecać wątku głównego, ale już nie dziś. Tu na fotce tylko wejście.
Obrazek Obrazek

Na zachętę jedna fota - egzemplarz Rolls-Royce'a należący do Leonida Breżniewa, i osobiście przez niego rozbity w Moskwie. Nawet Lonia jak żywy.
Obrazek

A potem już w drogę. Granica i Tallinn.
Obrazek Obrazek

No i się zaczęło. Uzgodniliśmy wcześniej, że najpierw pojedziemy sprawdzić promy a potem poszukamy ewentualnie noclegu. Ale ponieważ dziś był poniedziałek a do miasta przyjechaliśmy około 17, to wpadliśmy w gigantyczny korek, tak że ostatnie 5 km jechaliśmy około półtorej godziny. A jak tylko zaparkowaliśmy przy terminalu promowym, lunął deszcz, więc trzeba było przeczekać w Blondynie. Wykorzystując czas, szukaliśmy noclegu - i tu kolejny zong, bo okazało się, że w Tallinie, a właściwie w jego centrum, ceny noclegów są czterocyfrowe. Kilka hosteli, które obdzwoniliśmy i obejrzeliśmy, były pełne. W końcu zdecydowaliśmy się na hotel Centrum niedaleko od Starego Miasta, droższy niż wczorajszy apartament, ale wielkości łazienki w tamtym miejscu (chyba ze mnie prorok jakiś :) ). Na dodatek nie działała sieć, ale udało się złapać jakieś inne darmowe WiFi.
W hotelu trzeba było jeszcze zakupić bilety na prom, bo okazało się, że terminal czynny tylko do 18. I tu kolejny zong, bo zostały tylko pojedyncze ostatnie miejsca, na dodatek strona jednego z przewoźników (który miał najbardziej dogodne rejsy) działała dramatycznie wolno i w kółko się zawieszała. Ale cierpliwość została nagrodzona, i bilety zostały zarezerwowane i opłacone. Jedyne 125 EUR za samochód i moto oraz dwie osoby.

Przez to wszystko na miasto znów wyszliśmy po nocy i poza kolacją niewiele udało się zobaczyć. Na dodatek dziś był w Tallinnie koncert Red Hot Chilli Peppers, więc chyba całe miasto tam się udało, bo na starówce pustki kompletne. Ten tłum wracający z koncertu mało nas zresztą nie rozdeptał, kiedy szliśmy po kolacji do hotelu.

Nie udało się więc wiele zobaczyć, choć nawet ta mała próbka robi wrażenie.
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek

Po powrocie do hotelu kolejną lekcję cierpliwości dał serwer ze zdjęciami, dzięki czemu znów się nie wyśpię :)

Opuszczamy więc w we wtorek o 10:30 pribałtikę i udajemy się dalej na północ. Przed nami Helsinki i ponad 1.200 km do granicy z Rosją.

I obserwacje na dziś (oczywiście niecenzuralne i niepoprawne politycznie oraz bardzo pobieżne):
1. Przy drogach nie ma dziewczynek, pomimo że warunki są doskonałe do "pracy" - dużo lasów, wszędzie praktycznie można stanąć na poboczu.
2. Najładniejsze dziewczyny i kobiety są na Litwie, niewiele ustępują im Łotyszki (są trochę niższe, bo Litwinki wyrośnięte bardzo), a Estonki co najmniej o stopień niżej (w skali 1-6)
3. Z kolei jeżeli chodzi o otwartość (to co pisałem wczoraj), to w Estonii i na Łotwie jest podobnie, natomiast na Litwie dużo gorzej.
4. I jeszcze rzecz o Rosjanach. Z naszych obserwacji i dyskusji wynika, że Rosjanie i Bałtowie to dwa kompletnie odrębne światy. Poza tym, Rosjan przeważnie łatwo poznać - zwykle zachowują się w sposób bardzo ekspresyjny, kobiety są ostrzej pomalowane, mówią głośniej. Z drugiej strony jednak, są jacyś niepewni, nieufni i wycofani. U nich chyba homo sovieticus jeszcze działa w najlepsze.

Na deser jeszcze szczypta gotyku z witryny sklepowej
Obrazek


Na górę
 
Post: śr sie 01, 2012 1:20 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na liczniku 1.356 km

Dziś znów nasz grecki kolega był dla nas łaskawy. Wszystko poszło zgodnie z planem, a nawet lepiej. Żeby się nie okazało, że on co drugi dzień patrzy na nas przychylnie, bo na jutro (środa) mamy zaplanowane ambitne zadania. Ale jak zwykle dam znać wieczorem.

Po śniadaniu, udaliśmy się na prom, gdzie poznaliśmy nowych kolegów. Z motórów. Jednak motórzyści to zupełnie inna nacja. Są otwarci, łatwo się zaprzyjaźniają. Nasz nowy kolega jest Norwegiem, pływa na statkach poszukujących ropy i ma na imię Olmar.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

A na promie - bunkrów nie ma, ale i tak jest zajebiście (cytat za filmem "Chłopaki nie płaczą")
Obrazek

Nasz prom
Obrazek

"Kołysał nas zachodni wiatr, brzeg gdzieś za rufą został" (K. Klenczon)
Obrazek Obrazek

Helsinki po tym co widzieliśmy wcześniej nas nie powaliły na kolana...
Obrazek

...ale były sympatyczne. Była fontanna z syrenką, targ rybny i parę perełek architektury.
Obrazek Obrazek Obrazek
Obrazek

Ten zakład przemysłowy wygląda jak dekoracja do okładki albumy "Animals" Pink Floyd.
Obrazek

Architektura nas zmęczyła, więc odwiedziliśmy Muzeum Lotnictwa, gdzie było sporo ciekawych eksponatów, na przykład samolot zbudowany chałupniczo przez Finów w garażu w latach 30-tych, jednoosobowe autożyro, czy Messerschmitt, który dwa razy się rozbił (za drugim razem skutecznie, bo wyłowili go po ponad 40 latach z dna morza).
Obrazek Obrazek Obrazek

Krzysztof próbował swoich sił w symulatorze, ale i tak za każdym razem się rozbijał.
Obrazek

Był też malutki samolocik w sam raz do polecenia na zakupy do centrum handlowego za miastem.
Obrazek

I okazało się, że w dawnych dobrych czasach piloci w samolotach pasażerskich mieli własne popielniczki (widoczne u góry kokpitu, na tle okien).
Obrazek

Biorąc pod uwagę czas postanowiliśmy udać się fińskimi (finlandzkimi? w Warszawie obie wersje są poprawne) autostradami na północ.
Obrazek

Dwujezdniowe autostrady szybko przeszły w jednojezdniową drogę, tak jak w pribałtyce. Ale limit jest 100 i brak terenów zabudowanych, gdzieniegdzie jest 80. Ale fotoradar przy każdym ograniczeniu do 80. Jednak w Polsce wcale aż tak dużo ich nie ma :)

Podziwiam mojego towarzysza podróży (a właściwie partnera w podróży), bo ja sobie siedzę bezpiecznie i w ciepłym, a jego owiewa coraz zimniejszy wiatr. Kondycyjnie i pogodowo (jesteśmy coraz dalej na północ, więc o 23 jest tak jasno jak u nas o 19) dalibyśmy radę jeszcze długo jechać, ale Krzysztof już zaczynał drętwieć z zimna i zachodziła obawa, że już tak zostanie przyrośnięty do motóra. Znaleźliśmy więc kamping, na którym recepcja była już nieczynna, choć kamping otwarty i dostępny. Zakładając otwartość i gościnność Finów po prostu wjechaliśmy i rozbiliśmy namiot. Zapłacimy rano.
Miejsce jest cudowne. Z widokiem na jezioro (może odważymy się na kąpiel rano), miejsca na namioty ułożone na tarasach na brzegu jeziora wznoszącym się w kierunku drogi.
Tak więc dziś pierwsza noc poza łóżkiem.
I od razu zaprzyjaźniliśmy się z Finem, który ma namiot obok naszego. Jest sam na wakacjach, ale po nich wyjeżdża do Emiratów Arabskich. I tu najlepsze, bo mimo że sam aktualnie pracuje (naucza angielskiego w szkole), to w ZEA będzie żyć z pensji żony, która dostała tam kontrakt na naukę (też angielskiego) na 2-3 lata. Taki pan domu (house husband). Trochę odwrotnie niż standardy (zwłaszcza tamtejsze) przewidują. Chyba mu zazdroszczę.

Teraz będą skromniejsze relacje, bo praktycznie sama jazda. Mamy 870 km do granicy rosyjskiej, i dwa dni drogi. Bez zwiedzania już tym razem.
No i WiFi czasem brak :(


Na górę
 
Post: śr sie 01, 2012 11:56 pm 
Offline
Klubowicz

Rejestracja: pt kwie 04, 2008 11:11 pm
Posty: 67
Lokalizacja: Gdansk, Wrocław
Cześć Przyjaciele! Właśnie wróciłem z Mazur, na których przeżyłem (widziałem) "biały szkwał" ale mimo to Wam strasznie zazdroszczę. Zresztą wiecie, że gdyby w tym roku nie narodził się mój syn Benek, byłbym tam z Wami choćby nie wiem co. Podziwiam opisy i czekam na więcej. Ale przede wszystkim życzę Wam szerokiej drogi i bezpieczeństwa. A co do dylematów co z nią zrobić po powrocie - zawsze można zrobić ją samochodem przechodnim :-) Serdecznie pozdrawiam

_________________
MB W221 S 350 - 2009
MB W111 280 SE Coupe - 1970
MB R107 280 SL - 1984
Ex - MB W126 300 SDL - 1986
Ex - MB C107 SLC 350 - 1971
Ex - MB W211 200 K - 2008
Ex - MB W124 300CE-24 - 1991
Ex - MB W126 560 SEL - 1988


Na górę
 
Post: czw sie 02, 2012 1:25 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Za nami 1.919 km

Dla jasności: kilometry są według licznika Blondyny, więc jest zawsze możliwy jakiś margines błędu.

Dzisiejszy dzień nie obfitował w wydarzenia, ponieważ postanowiliśmy zrobić tyle kilometrów ile się da, a właściwie tyle, ile wytrzyma tylna część ciała Krzysztofa na motórze. Dało radę 550.

Dla mnie dzień zaczął się od kąpieli w jeziorze. Po co używać prysznica, skoro bogowie zgromadzili wodę w naturalnym zbiorniku? Potem jeszcze ostatnie rozmówki i pożegnania z naszym wczorajszym fińskim przyjacielem...
Obrazek

...i w drogę. Na kampingu spotkaliśmy jeszcze pana koszącego trawę, który to przyjechał takim oto pojazdem. Zazdroszczę mu tej roboty :)
Obrazek

Po zjechaniu za Kajaani z drogi nr 5 na drogę nr 78 w kierunku na Rovaniemi w końcu zaczęła się prawdziwa (?) Finlandia, czyli lasy po horyzont. Dech w piersiach nie został zaparty, ale dużo już nie brakuje.
Obrazek Obrazek Obrazek

Aż dziw, że na tym odludziu poza miejscowościami trafiały się chałupy pośrodku niczego. Generalnie drzewa w lasach stały się niższe, i temperatura też. Spotkaliśmy też już renifery (choć Krzysztof uważa, że jednym z nich był łoś). Po drodze złapał nas pierwszy poważny deszcz, przez co ci z nas, którzy podróżują na otwartym pojeździe musieli założyć bezpieczne ubranko.
Obrazek

Na koniec wylądowaliśmy ostatecznie w Rovaniemi, czyli mieście kilka kilometrów pod kołem podbiegunowym i niedaleko od wioski Świętego Mikołaja. Jutro tam pojedziemy, żeby osobiście zostawić mu listę prezentów pod choinkę.

A teraz siedzimy sobie nad rzeką, jest jasno jak o tej porze w Polsce o 21, popijamy whisky (signle malt oczywiście) i choć bunkrów nie ma, to i tak wszyscy wiedzą jak jest [zlosnik]

Dwie rzeczy z przewodnika się potwierdziły: poza głównymi drogami (jednocyfrowymi) stacje paliw są bardzo rzadko (praktycznie tylko w głównych miejscowościach) i to po 21 czynne są tylko automaty, oraz że automaty nie przyjmują polskich kart płatniczych (Krzysztofowi nie udało się na automacie zapłacić kartą Multibanku na dwóch różnych stacjach, moja Visa Citi też nie została zaakceptowana). Na to trzeba uważać, jak ktoś się tam wybiera. Ale ja dziś na Teboil (lokalna sieć) i na Neste zapłaciłem Visą w kasie.
Poza tym jazda bez zarzutu, drogi są świetnie oznakowane, nie tylko jeżeli chodzi o kierunki, ale też cały czas są znaki z aktualnym ograniczeniem szybkości, więc nie trzeba pamiętać jakie są limity. Jedzie się tak jak pokazują znaki. I wszyscy się do tego stosują, nie ma szaleńców jak u nas.

Na deser link do albumu ze zdjęciami z Muzeum Motoryzacyjnego w Rydze: http://s3.photobucket.com/albums/y68/marpie/Muzeum%20Motoryzacji%20Ryga/?start=all

Tak się jakoś złożyło, że mieliśmy jak dotąd wszystkie trzy ramiona gwiazdy: ląd (czyli Muzeum Motoryzacji w Rydze), powietrze (czyli Muzeum Lotnictwa w Helsinkach) i wodę (czyli jezioro z rana i rzekę w Rovaniemi). Bo bez gwiazdy nie ma jazdy :)


Na górę
 
Post: czw sie 02, 2012 9:55 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na liczniku 2.207 km

Dziś spotkaliśmy renifery we wszystkich odmianach. Były stada spacerujące beztrosko i bezmyślnie po drodze...
Obrazek
... renifery pasące się przy drodze...
Obrazek
... i renifery spacerujące w pojedynkę.
Obrazek
Te zwierzaki są albo ślepo odważne, albo po prostu głupie (to drugie jest znacznie bardziej prawdopodobne). Możliwe, że mają tylko dwa zwoje mózgowe - jeden do podtrzymania życia własnego (jedzenie, spanie, oddychanie, i to drugie na s...), i drugi do podtrzymania gatunku.

Ale wcześniej, ledwie wyjechaliśmy z Rovaniemi na północ, zajechaliśmy do miejsca, gdzie mieszka Święty Mikołaj. Okazało się, że mieszka w jaskini, do której wchodzi się długim tunelem wydrążonym w górze. Na miejscu mogliśmy zobaczyć, jak się robi zabawki świąteczne, w jaskini lodowej obejrzeć rzeźby z lodu albo usiąść na krześle Świętego Mikołaja, i pobawić się z misiami (pluszowymi) :)

ZDJĘCIA OD MIKOŁAJA BĘDĄ NA GWIAZDKĘ :P

Za kolejne kilka km przekroczyliśmy koło podbiegunowe.
Obrazek Obrazek
Dalej była już tylko droga i renifery. Około 100 km za Rovaniemi droga zamieniła się nagle w tajne fińskie lotnisko zapasowe, choć wyglądało na nieużywane od wielu lat. Dobre miejsce do wyścigów równoległych (nie Blondyną oczywiście).
Obrazek
Jeżeli już trafiają się jakieś domy na tym pustkowiu, to głównie budowane są w jednym stylu - z drewnianych desek pomalowanych na kolor minii, z białymi ościeżnicami okien i białymi narożami.
Obrazek Obrazek

Na nocleg zajechaliśmy na camping przed Ivalo. Urokliwe miejsce. Tyle, że znów pełno komarów, a nasz polski specyfik zdaje się nie robić na nich większego wrażenia.
Obrazek Obrazek

Automat na stacji benzynowej znów nie lubił kart Krzysztofa, więc musiał zapłacić (przedpłacić) gotówką. Tyle że przeliczył się trochę z ilością spalonego paliwa, bo zalał zbiornik do pełna, a jeszcze została przedpłata do wykorzystania. Musiałem więc na wyścigi opróżnić jedną butlę z wody i zalać benzyną z kasy, która została; rano trzeba będzie uważać, z której butli będziemy pić my a z której motocykl :)

Dziś mamy zamiar iść wcześnie spać, bo jutro jedziemy do Murmańska i chcemy jeszcze zdążyć do Norwegii zanim zamkną przejście graniczne. Czyli na przejściu fińsko-rosyjskim meldujemy się przed 8 rano (czasu miejscowego) i mamy 14 godzin na przejechanie do Murmańska i potem do granicy (w sumie około 500 km). Plus stąd jest 60 km do granicy. Planowaliśmy pojechać na rekonesans jeszcze dziś, ale trochę się rozpadało, poza tym w kantynie przy campingu było na tyle uroczo, że zamieniliśmy rekonesans na dobrą kolację.


Na górę
 
Post: sob sie 04, 2012 12:49 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Na liczniku 2.845 km

Plan na dziś był inny (Ivalo-Murmańsk-Kirkenes), ale poranne renifery na kempingu jakby zapowiadały, że jednak coś się będzie działo.
Obrazek

Nauczony doświadczeniem z przekraczania granicy rosyjskiej tydzień wcześniej, postanowiłem wypełnić zawczasu wszystkie bumagi, żeby nie tracić czasu i nerwów.
Obrazek

I w tym momencie odkryłem rzecz przerażającą. Konsulat wystawiając wizy rosyjskie w Warszawie popełnił omyłkę (choć jedna z wersji spiskowych teorii Krzysztofa brzmi nieco inaczej) i wystawił mu wizę jednokrotną, a zatem po przejeździe przez okręg królewiecki tydzień wcześniej nie mógł ponownie wjechać do Rosji. Ja miałem wizę dwukrotną, czyli nadal mogłem pojechać do Murmańska. Po chwili załamiania i zadumy nad sp... urlopem postanowiliśmy się jednak nie poddawać i udaliśmy się w kierunku przejścia granicznego fińsko-rosyjskiego w Raja-Jooseppi.
Obrazek

(za te zdjęcia przejść granicznych chyba powinni mnie posadzić)
Tam wyjaśniliśmy całą sprawę, po czym pogranicznicy fińscy (w liczbie 5, z czego tylko jeden mówił jako tako po angielsku, a reszta bardziej udawała), sprawdziwszy nas uprzednio alkomatem (miałem 0,06, czyli poniżej limitu :) ), najpierw powiedzieli, że po pierwsze, na granicy nie dostaniemy wizy dla Krzysztofa, a po drugie, nawet jak nas przepuszczą żeby się dowiedzieć, to dostaniemy karę za próbę przekroczenia granicy bez wizy. Debatowali jeszcze dobre pół godziny, po czym poradzili nam, żeby udać się do konsulatu rosyjskiego w Kirkenes (Norwegia) i tam wystawią Krzysztofowi wizę, oraz dali telefon do tegoż konsulatu.
W rozmowie telefonicznej miły pracownik konsulatu powiedział, że owszem, mogą wystawić wizę jednokrotną tego samego dnia, ale musimy dojechać przed 11 czasu europejskiego. Była 9:30 (znów zaspaliśmy), więc to zignorowałem, i ruszyliśmy w drogę (bagatela 240 km). Po drodze jeszcze jeden telefon do Polski po zaproszenie - bo nie można poprosić o wizę rosyjską tak na wydrę, trzeba mieć oficjalne zaproszenie od kogoś tam.
Granica fińsko-norweska przeszła prawie niezauważenie.
Obrazek

Niedługo po przejechaniu granicy, krajobraz zmienił się dramatycznie. Fińskie niziny ustąpiły znienacka skałom fiordów; zdjęcie nie oddaje tego zapartego dechu (w końcu).
Obrazek

Pojawiły się też bunkry więc w końcu zrobiło się zajebiście pełną gębą [zlosnik]
Obrazek

W Kirkenes w konsulacie otworzył nam łysy człowieczek ze złotymi zębami, choć otworzył to za dużo powiedziane, bo ledwie uchylił drzwi, i powiedział, że teraz mają przerwę obiadową, i trzeba przyjść za pół godziny. Udaliśmy się więc na najdroższą pizzę w życiu, bo pomimo że w obskurnym lokalu, gdzie Norwega nie uświadczysz, to i tak zapłaciliśmy 190 NOK za dwie, czyli ponad 100 zł. I to bez piwa.

Gdy otworzyli konsulat, ważny pan urzędnik w okienku powiedział, że owszem, dostał faksem zaproszenie dla Krzysztofa, ale wizy nie wystawi, bo jest już po godzinach i o tej porze (czyli 14-16) wystawiają tylko zaświadczenia dla małego ruchu granicznego, a wizy 10-12, i że mamy przyjść w poniedziałek. Po kolejnej chwili załamania i dalszych negocjacjach, oraz wewnętrznych konsultacjach "naszego" urzędnika z innym, chyba ważniejszym, doszli jednak do wniosku, że wystawią wizę, ale za dodatkową opłatą za wystawienie poza normalnymi godzinami. Przegięcie totalne, bo wiza to po prostu samoprzylepna kartka wklejana do paszportu, której wypełnienie i przyklejenie zajmuje nie więcej niż 5 minut. No ale rosyjski urzędnik to władza, więc po tym jak się łaskawie zgodził (choć widać było po nim fizyczny ból z tego powodu), kazał nam przyjść za godzinę po złożeniu wszystkich bumag (a złośliwiec wydał nam wniosek wizowy po norwesku; na szczęście w konsulacie był angielski wzór, więc jakoś sobie poradziliśmy) wraz z fotografią. Opłaty za wizę nie przyjął, tylko kazał iść do banku, który pobrał opłatę za wpłatę gotówkową (bo przecież w cywilizowanym kraju nie obraca się gotówką). Cały czas pod górę.

Tu już po dokonaniu opłaty oczekujemy na wyznaczoną przez urzędnika godzinę. Nie można przecież przyjść wcześniej, bo znów strzeli focha i nam nie wyda papierka.
Obrazek

W końcu Krzysztof dostał upragnioną wizę i udaliśmy się w kierunku przejścia granicznego w Storskog.
Obrazek

Norweski policjant, z naturalnym uśmiechem i sympatią, nawet nie wbił nam pieczątek do paszportów (w końcu to Shengen). Za to po stronie rosyjskiej zauważyłem pewne różnice w porównaniu do granicy polsko-rosyjskiej, którą przekraczaliśmy tydzień wcześniej. Po pierwsze, są informacje w innym języku niż rosyjski (na przykład druki deklaracji celnych są po rosyjsku, norwesku i angielsku), po drugie pogranicznicy starają się być uprzejmi i uśmiechnięci, choć widać, że sprawia to im fizyczny ból. Jak widać granica z krajem cywilizowanym to jednak nie to samo, co granica z dawną kolonią.

Tak więc, po pokonaniu kolejnych kilometrów i trudności, znów znaleźliśmy się w Rosji. A tam, niedaleko od granicy, leży miasto o wymownej nazwie Nikiel, które przy pomocy lokalnego zakładu przemysłowego skutecznie zniszczyło całą przyrodę w obrębie kilkunastu kilometrów.
Obrazek

Związek Radziecki jest, tak samo jak w obrębie królewieckim, wiecznie żywy, zarówno w zakresie wszechobecnych pomników bohaterów wojennych (może zatrzymamy się przy jednym z nich jutro w drodze powrotnej), jak i w zakresie symboli, sierpa i młota oraz straszących niedokończonych ruin. CHoć o dziwo, nie widziałem blachy falistej. Czyżby była nieodporna na noc polarną?
Obrazek Obrazek

Kolejna niespodzianka czekała nas niedaleko granicy. Drogowskaz na Murmańsk wyprowadził nas na luksusową autostradę.
Obrazek

Zatrzymani w przejeżdżającym samochodzie Rosjanie powiedzieli nam, że ta droga doprowadzi nas do Murmańska, ale w tym luksusie przyjdzie nam się pławić jeszcze przez następne 25 km i lepiej zrobimy jak wrócimy do skrzyżowania, na którym jest napisane "Murmańsk", ale pojedziemy w innym kierunku niż wskazuje drogowskaz. Zaiste, dziwny kraj.
Asfalt początkowo był fatalny, pofalowany jak tarka do prania i stwarzający takie opory, że Blondyna z trudem wyciągała 80. Dopiero za Zapolarnym się poprawiło, za to pojawiły się też strome wzniesienia.
Obrazek

Krajobraz bowiem w tej okolicy jest dosyć górzysty, to znaczy jest bardzo dużo pagórków i wzniesień. Projektant tej drogi nie trudził się wyznaczeniem jej wokół tych wzgórz, ale wytyczył od linijki na wprost, dzięki czemu albo jedzie się ostro pod górę (czasem miałem wrażenie, że na trójce nie dam rady), albo na łeb na szyję w dół.
Po ustaniu "efektu Nikiel" poprawiła się też przyroda, choć reniferów nie spotkaliśmy. Much i komarów też jakby mniej, tylko roślinność przetrwała.
Obrazek

A tak wygląda rosyjski parking przy drodze.
Obrazek

W końcu około północy czasu lokalnego (Polska +2 godziny) dotarliśmy do hotelu, którym okazał się pokój na blokowisku. Okolica w sumie całkiem przyjemna.
Obrazek

Zaletą takiego miejsca jest to, że od razu poznaliśmy nowych znajomych (3 młodych Norwegów i Duńczyk) mieszkających po sąsiedzku. Norwegowie akurat byli w trakcie kończenia koncertu wokalno-gitarowego, więc jeszcze na mini show się załapaliśmy.
Obrazek Obrazek

Za wszystko można zapłacić kartą Visa albo MasterCard, ale Krzysztof cieszący się jak dziecko z wizyty w Murmańsku, i przy kolacji - bezcenne [zlosnik]
Obrazek

Pokonaliśmy już awarię Blondyny, próbę cierpliwości (Tallinn), próbę wody (kąpiel w jeziorze i ulewny deszcz), rosyjskiego urzędnika, rosyjskie drogi, no i nie daliśmy się reniferom. I jesteśmy prawie na półmetku (licząc kilometry). Może już dosyć tych prób i po prostu przejedziemy drugą połowę normalniej? Codziennie odlewamy bogom miarkę zanim zaczynamy biesiadować wieczorem, więc może ktoś nas usłyszy [zlosnik]


Na górę
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat  Ten temat jest zamknięty. Nie można w nim pisać ani edytować postów.  [ Posty: 25 ]  Przejdź na stronę 1 2 Następna

Strefa czasowa UTC+02:00


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 11 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Limited
Polski pakiet językowy dostarcza phpBB.pl