Ten
audit mnie fizycznie boli. Co za menda to przepuściła w tłumaczeniu a następna klepnęła?
A najgorsze, że normalny, koszerny i dobrze brzmiący audyt był od wielu lat obecny w języku polskim. To jakiś abderyta zrobił dokładną kalkę. Jak słyszę
audIt, to mnie telepie normalnie fizycznie.
To już bądźmy konsekwentni: dIrektor w sali audItoryjnej odtworzy nam audIcję.
marpie, tu masz chyba jakiegoś dawnego kolegę z pracy:
http://www.jakosc.biz/jakosc-ogolnie/ci ... audit.html
W ogóle wszelaka dokumentacja oficjalna związana z szeroką "jakościówką" to kpina. Nowomowa jak spod pióra najlepszych politruków. Gdzie np. u Niemców wszystko jest napisane normalnie, zwykłym, książkowym językiem, bez puszenia się i niepotrzebnego napinania.
Na przykładzie wlaśnie tego cholernego auditu widać, dlaczego warto dbać o higienę i względną kulturę języka. W przeciwnym razie dochodzimy do paranoi, kiedy językoznawcy gremialnie przyznają, że to bzdura, ale że jest za późno, to kombinują i plota, że nie zawsze poprawność językową terminologii określać powinni językoznawcy. To kto? Kler?
Zwłaszcza takich zaciekłych encyklopedycznych "ściślaków-nerdów" trzeba pilnować w kwestiach językowych. Niepilnowani przestają się rozumieć w korespondencji/rozmowach już na etapie kontaktu z ludźmi spoza własnej firmy.
I to cholerne wymyślanie na siłę ostentacyjnie i szumnie brzmiących pojęć. Sam zakichany "wskaźnik awaryjności" można przetłumaczyć na pięć dobrych sposobów a niektórzy debile i tak uważają, że Ausfallrate czy failure rate są nieprzetłumaczalne i postulują użycie oryginalne, ewentualnie:
faktor defektywności.