Na początku było zauroczenie. Doskonale skrojone proporcje, szeroki ale dystyngowany przód, dyskretna elegancja, jednakże skrywająca widoczną muskularność. Takie było pierwsze wrażenie o SEC-u. I jeszcze dołożył się Świadek koronny i artykuł w Wysokich obrotach (z 2007, ale wpadłem na niego dużo później) – Mercedes SEC 500 - Auto z półświatka. Duże auto dla bogatych, nie mój styl, zresztą i tak nie będzie mnie stać. Ale raz zapączkowane zauroczenie tliło się w głębi i nie pozwalało zapomnieć.
Potem przyszła kolej na wiedzę. Wiedza, której nigdy za mało – mimo blisko 3 lat nadal odkrywam, ile o tym samochodzie nie wiem. Modele, silniki, serie. Pierwsze bliższe spotkanie z SEC-em było w październiku 2008 – krótka przejażdżka samochodem kolegi. I choć poprzednie wrażenie ("nie mój styl") wyparowało, to auto to nadal wydawało mi się poza moim zasięgiem. Kolejne spotkanie to Zlot Mercedesa w Toruniu w maju 2009. Tam poznałem kolegę Yagooda, który był żywym dowodem, że do SEC-a można bezpiecznie założyć gaz, czyli jeździć taniej. To co prawda temat na osobną historię (tu jej nie będzie), ale wtedy było to dla mnie istotne. SEC już na dobre zagnieździł się w głowie.
Jak w każdej miłości, następnym etapem była racjonalizacja. Czyli po co mi to auto i jak wypadnie w porównaniu do nowoczesnego samochodu (czytaj: plastika). Jako osoba ze świata finansów, łatwo policzyłem, że biorąc pod uwagę utratę wartości nowych samochodów (zakładając, że klasyk nie traci), koszty użytkowania wypadają na korzyść klasyka. A po co? Wtedy miałem już W107 (na weekendowe wyprawy i zloty) i samochód służbowy, ale zakładałem że kiedyś zmienię pracę lub odejdę na swoje, wówczas SEC byłby autem podstawowym. No i najważniejsze: dlaczego akurat SEC? Bo chciałem mieć samochód duży (muszę mieć dużo przestrzeni życiowej), coupe (bo sedany i kombi są nudne) i klasyka (bo lubię rzeczy które zostały stworzone żeby trwać). 3 w jednym. I jakby był do tego Mercedes, to jeszcze lepiej. Tak postawione warunki drastycznie limitowały ilość dostępnych modeli samochodów. Do tego jeszcze wrócę, ale wtedy w ten sposób zracjonalizowało się zauroczenie – te wszystkie warunki w 100% spełniał tylko SEC. I pierwsza decyzja wynikająca z wiedzy – skoro ma być SEC, to 420, bo było ich najmniej. A ja cenię sobie oryginalność, cenne dobro jest jeszcze cenniejsze, jeżeli jest ich mało.
Skoro miałem już bazę, trzeba było zająć się nadbudową, czyli poszukiwaniem tej jedynej. Pierwsze auto oglądałem w Jeleniej Górze w grudniu 2009 – wtedy moja wiedza o SEC-u była więcej niż skromna, nie wiedziałem nawet jak się otwiera maskę. Co za obciach. Ale było to cenne doświadczenie, zacząłem się oswajać z tym samochodem. Tak na marginesie, to ta z Jeleniej Góry (nomen omen też w kolorze wiśniowym) z perspektywy innych obejrzanych C126 była całkiem niezła. Może nawet dałbym jej drugie miejsce (po mojej oczywiście). Kolejne miesiące upływały na śledzeniu ogłoszeń i nielicznych wyprawach na oglądanie – nie dość że uparłem się na najrzadszy model, to jeszcze oczekiwałem dobrego stanu i odpowiedniego zestawienia kolorów – bo nie każde dla mnie takim było. Wszystkie czarne lakiery i czarne skóry odpadały z miejsca, bo za bardzo kojarzyły się z, powiedzmy, stylem Blachy. Tak samo obniżanie (fuj), białe kierunki i przydymiane światła (fuj fuj). Na dodatek to co było w Polsce wówczas na sprzedaż to przeważnie baza do remontu i to słaba. Jednocześnie dryfowałem coraz bardziej w kierunku 100% zgodności z VIN, co jeszcze bardziej zawężało pole manewru. Z każdym obejrzanym samochodem rosła wiedza i pokora wobec rzeczywistości – okazało się, że jednak te samochody nie są i nie będą tanie. Po obejrzeniu w Polsce w sumie 6 aut (w tym jednej 560) padła decyzja, żeby szukać za zachodnią granicą – oczywiście najbliżej były Niemcy, ale śledziłem ogłoszenia w całej Europie. Wtedy miałem chwilowo ochotę na welur zamiast skór, ale pierwsze obejrzane auto z welurem wybiło mi ten pomysł z głowy – za długi włos i za szorstki, więc jednak będzie skóra. Alcantara odpadła, bo moim zdaniem nie wytrzymała próby czasu. Pierwsze dwa samochody w Niemczech znów postawiły mnie twardo na ziemi – okazało się, że tam wcale nie jest lepiej ze stanem w określonych widełkach cenowych. Ups.
W listopadzie 2010 na scenę po raz pierwszy wkroczyła Wisienka. Wtedy właśnie pojawiło się to ogłoszenie, ale za cenę poza moim ówczesnym budżetem. Choć nie przestałem na nie zaglądać. Dwa kolejne samochody w Niemczech wprawiły mnie już w zniechęcenie. Czyżby naprawdę nie dało się kupić dobrego SEC-a w okolicy 6 czy 7 tys. EUR? Wtedy już zacząłem jeździć z checklistą i sprawdzać dokładnie samochody, więc i coraz więcej miałem zastrzeżeń do stanu oglądanych aut. W chwili zwątpienia zacząłem rozważać inne opcje, 500 albo 560, albo nawet inne auto, choć byłaby to ewidentna zdrada gwiazdy. Jeżeli nie wiesz co dalej masz zrobić, wróć na początek, do tego co wiesz – czyli: samochód duży, coupe i klasyk. 3 w jednym, choć ostatni warunek nie był tak znaczący jak pozostałe, bo rzeczywistość dość boleśnie je weryfikowała . Krótka lista rozważanych aut to był Ford Mustang (nowy), Jaguar XK, Porsche 928, Volvo C70 i Volvo 780. Ten ostatni nawet spełniał 3 wymaganie, ale jak sobie o nim poczytałem, to okazało się że po pierwsze będzie ciężko go utrzymać w dobrym stanie (mała dostępność części), po drugie gnije od środka z tyłu (taki mały feler konstrukcyjny), czego nie da się stwierdzić bez zdjęcia tapicerki, no i po trzecie nie jest to gwiazda. Pozostałe z tej listy nie były klasykami więc wybór któregoś z nich byłby bardziej z musu niż z rzeczywistego spełnienia warunków. Z gwiazd przez chwilę na tapecie była C215 (bo C140 zdecydowanie rosyjsko-gangsterskie), ale tak szybko jak pomysł się pojawił, tak szybko zniknął – krótki research wykazał, że te auta są bardzo drogie w utrzymaniu a obejrzenie jednego egzemplarza na własne oczy na dobre ostudziło zapał. C124 za małe, CLK C209 też małe i raczej bez zadatków na klasyka. Czyli wróciłem do punktu wyjścia – SEC albo nic. Tyle że nadal nic nie było na horyzoncie.
I oto nagle w marcu tego roku cena za Wisienkę została obniżona – z 10 tys. EUR na 8.500 EUR. Szybka decyzja – skoro tak, to jedziemy. Miała być przy okazji do obejrzenia jeszcze jedna 420 koło Kolonii, ale facet (były policjant) nie odbierał telefonu, więc skończyło się tylko na zwiedzaniu miasta. W piątek 8 kwietnia około 17 zajechaliśmy w końcu do Auto-Waizmann w Pfullendorf (taka dziura niedaleko Jeziora Bodeńskiego), gdzie na placu stała Wisienka. Moja Agnieszka, która mi dzielnie kibicowała od samego początku i nie tylko – pomagała mi prowadzić cały proces myślowy, podsuwała wątpliwości i argumenty na tak i na nie, żebym na koniec był absolutnie pewny że to czego chcę jest naprawdę warte zachodu i jest tym, czego szukam – już z daleka zawyrokowała: ta albo żadna. Jak zwykle miała rację – w sumie wcześniej to ona w dużej mierze wybierała W107 i W202, i tak teraz pomogła wybrać SEC-a. Pomimo drobnych niedomagań (trochę korozji, lekko rozwarstwiona tylna szyba, lekkie hałasy z okolic alternatora) reszta była jak najbardziej w porządku: cały wypas działał, zawieszenie praktycznie nówka, bardzo cichy rozrząd (wałki nie stukały tak jak praktycznie we wszystkich pozostałych), tester pokazał dwie warstwy lakieru na całym aucie, praktycznie 100% oryginał i od pierwszego właściciela z pełną dokumentacją (choć przez autohandel). A pierwszym właścicielem był dealer dywanów, choć nie było w samochodzie na wyposażeniu dywanika tureckiego jak w wielu innych W126. Naprawdę można się było ponownie zakochać. Jeszcze jazda próbna, krótkie targi i kolejna obniżka o 1.500 EUR. Sprzedawca (Niemiec stuprocentowy, co jak się okaże miało chyba znaczenie) oczekiwał, że od razu zabierzemy auto. Na to ja nie byłem przygotowany, nie miałem przy sobie tyle pieniędzy itp. Sprzedawca, że nie ma problemu, możemy przenocować w miasteczku, rano wypłacić z bankomatu, a w miasteczku jest urząd komunikacji, gdzie możemy kupić tablice czasowe (urząd komunikacji czynny w sobotę w miasteczku, które ma niecałe 15 tys. mieszkańców!). Szok nr 1. Na to ja, że mam daleko do Polski i raczej wolę przysłać lawetę. Nie ma problemu, proszę zapłacić 200-300 EUR zaliczki i samochód będzie czekać. Szok nr 2. Więc pojechaliśmy do bankomatu, a jak wróciliśmy po pół godzinie, to samochód był już ściągnięty z placu do hali, umowa wypisana i ogłoszenie zdjęte z internetu. I jeszcze dostałem pokwitowanie na wpłacone 300 EUR. Szok nr 3. Prawdziwi Niemcy. Krótkie świętowanie w Pfullendorfie i strzała do domu, z krótkim pobytem wycieczkowym w Wiedniu i u kuzyna – mechanika, żeby umówić się na ściągnięcie auta i naprawy. Tak po ponad dwuletnim zastanawianiu się i blisko półtorarocznych poszukiwaniach, obejrzeniu 12 samochodów i kilkakrotnie więcej ogłoszeń – stałem się (szczęśliwym?) właścicielem kolejnej gwiazdy, prawdziwiej Wisienki na torcie.
A potem było już tylko coraz lepiej. Przelew końcowy poszedł na początku maja, a w połowie maja Wisienka przyjechała do Polski. Cały czas stała bezpiecznie na hali, mimo że zapłaciłem tylko 300 EUR. Szok nr 4. Prace trwały dwa miesiące (o czym niżej). Kolejnym dowodem, że auto jest fartowne, było zarejestrowanie jej w jeden dzień (UC, US, Wydział Komunikacji – brawo Gdynia). Choć ten poniedziałek w połowie lipca zaczął się z potknięciami – w UC powiedzieli mi, że nie mają tego samochodu w cenniku i muszą potwierdzić cenę w Izbie Celnej, co potrwa kilka dni, a w US, że wydawanie druku VAT-25 potrwa kilka dni. A ja miałem tylko ten jeden dzień na rejestrację, bo mechanik wyjeżdżał na urlop, musiałem odebrać Wisienkę do końca tygodnia a sam wyjeżdżałem od wtorku do Warszawy. Czyli ten jeden dzień albo kolejny miesiąc poślizgu. No i okazało się, że Mikołaj istnieje nawet w lipcu – wychodząc z US dostaję telefon z UC, że sprawdzili cenę i mogę odebrać kwit akcyzowy; powrót do US, bezskuteczne rozmowy z panią z okienka, negocjacje z kierowniczką – i sukces! Odbieram VAT-25 tuż przed zamknięciem urzędu i strzała do Wydziału Komunikacji (w Gdyni czynny do 18 ). A tam już poszło gładko, nawet dostałem numery takie jakie chciałem. Życie bywa piękne (zwłaszcza w Gdyni). Z tablicami pod pachą wyruszyłem wieczorem w czwartek 14 lipca w ostatni etap podróży dzielący mnie przed Wisienką.
I w końcu nadeszła ta chwila. Odebranie auta od mechanika, pierwsze tankowanie, oswajanie się z gabarytami , prowadzeniem i osiągami. Pierwsza podróż na trasie Paszkówka (pod Skawiną) – Szaflary – Warszawa – Gdynia, zrobiona prawie jednym ciągiem (z krótkim postojem w Szaflarach); start z Paszkówki o 16, lądowanie o 5 rano w Gdyni bez śladu zmęczenia – przekonała mnie, że na W126 historia motoryzacji mogłaby się zakończyć. A kolejne wycieczki tylko mnie w tym utwierdzały. O tym jeszcze napiszę.
Ale dosyć poezji, teraz proza. Dla tych, co jeszcze mają ochotę czytać, twarde fakty:
VIN WDB1260461A429767
Numer zamówienia 0823601245
Data opuszczenia fabryki sierpień 1988
Pierwsza rejestracja 18 sierpnia 1988
Silnik 116965 12 062172
Skrzynia 722355 03 126822
Lakier 587 (pajett rot)
Wnętrze 268 (szara skóra)
Światła BOSCH
Wypas:
240 termometr zewnętrzny
412 elektryczny szyberdach odsuwany i odchylany
430 tylne zagłówki
471 ASR
506 prawe i lewe lusterko zewnętrzne podgrzewane, prawe regulowane elektrycznie
510 radio MB z dekoderem wiadomości drogowych, z RDS (Becker) – był Becker Mexico Casette
531 antena automatyczna
543 daszki przeciwsłoneczne z lusterkami podświetlanymi
580 klimatyzacja [dwustrefowa]
620 kontrola emisji spalin
640 felgi aluminiowe 15-otworowe
810 pakiet dźwiękowy
Nie jest imponujący, ale przynajmniej mniej rzeczy do potencjalnej awarii (choć przecież Mercedesy się nie psują). Tak naprawdę to brakuje tempomatu, ale da się z tym żyć.
Jest jeszcze podgrzewanie foteli przednich, choć nie ma tego w VIN-ie.
Kolor 587 jest z tego co wiem bardzo rzadki. Był stosowany w latach 1984-1991, w USA nazywany "Cabernet Red". Bo w istocie "pajett" to jest gatunek włoskiego wina czerwonego. Ale dla mnie kolor jest wiśniowy – stąd Wisienka. Bo faceci są jak karta VGA – rozpoznają tylko 16 kolorów

Co zostało zrobione przy aucie:
- wyspawane wszystkie ogniska korozji
- zabezpieczenie antykorozyjne podwozia i założone nadkola
- nowy lakier (bez dachu, wnętrza i komory silnika, ale tylna szyba była wyjmowana do wyspawania podszybia)
- rozrząd (łańcuch, napinacz, ślizgi – okazało się, że wszystkie plastikowe ślizgi były połamane)
- nowa pompa wody (była zatarta i stąd był ten "hałas z okolic alternatora")
- nowy łańcuch pompy olejowej
- świece i przewody zapłonowe
- filtr powietrza i paliwa
- nowa uszczelka bagażnika (pozostałe w doskonałym stanie)
- wymiana płynów fizjologicznych (płyn chłodniczy, olej w silniku i skrzyni biegów)
- dodatkowe światło STOP (oryginał Mercedes, choć czarne, bo nie było już szarych nawet w Niemczech)
- regulacja skrzyni biegów (ASO Mercedes)
- ustawienie geometrii zawieszenia i świateł (ASO Mercedes)
- wymiana czujnika ciśnienia oleju (wyciek)
- wymiana powrotnych przewodów olejowych przy czujniku (sparciałe)
- regulacja wtrysku (Autoszpacza)
- naprawa tapicerki – wymiana jednej części poszycia fotela kierowcy (pęknięte poza możliwością naprawy)
- obszycie kierownicy nową skórą (teraz jest grubsza = lepszy chwyt, i miękka nowa skóra)
- wymiana radia na Becker Indianapolis 7920 z bursztynowym podświetleniem (fartownie udało mi się kupić za śmieszne pieniądze jak na to radio i jego stan)
Wszystkie części oryginał Mercedes (bez świec, kabli i płynów; olej do skrzyni ASO Mercedes). Cały "pakiet startowy", bez lakiernika i radia, pochłonął (z robocizną) prawie równo 10.000 zł.
Wymieniona została później jeszcze przednia szyba po uszkodzeniu kamieniem w trasie (Pilkington). Okazało się podczas wymiany, że jest to co najmniej 3 szyba czołowa – ta pęknięta już nie była oryginalna.
Do zrobienia jest jeszcze poprawienie mocowania tapicerki na drzwiach, końcowa regulacja skrzyni i wtrysku, regulacja lekko opadniętych drzwi z obu stron oraz naprawa połamanego fotela (padł niestety ofiarą mojej nieuwagi na ostatnim zlocie MB/8 jak usiadłem na nim bokiem).
I tak ma zostać – oceniam zgodność z VIN na 99%. Ten 1% to jest nieoryginalne radio, dodatkowe światło STOP, obszyta nową skórą kierownica i nowa szyba przednia Pilkington zamiast Mercedes. No chyba że za lakierowanie auta (jak wspomniałem trzecia warstwa) jest też obniżona ocena.
Przejechałem dotąd prawie 8.000 km, przy spalaniu trasa 13, miasto 14, autostrada 11 (przy stałej szybkości 140-150). Jak na taką pojemność przyzwoicie i nawet troszkę lepiej niż wg fabryki. W tym była wrześniowa trasa do Chorwacji – 1.200 km pokonane jednym ciągiem bez śladu zmęczenia, bolących nóg czy pleców, itp.
Wisienka jest perfekcyjna w każdym calu – kiedy do niej wsiadam, to mam ochotę tam zamieszkać. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się jechać tak wygodnym a jednocześnie tak dobrze się prowadzącym samochodem. Wyciszenie jest perfekcyjne – silnik praktycznie do 150 km/h jest niesłyszalny, przy niższych szybkościach słychać go grubo powyżej 3.000 obr/min. Fotele otulają jak w domu i trzymają doskonale zarówno na siedzeniu jak i na oparciu. Na dodatek udało mi się trafić egzemplarz w bardzo dobrym stanie technicznym i w takim zestaw kolorystycznym, który jest wybitnie oryginalny i nie kojarzy się z wspomnianym na początku półświatkiem. Muszę przyznać, że szara tapicerka z trzech podstawowych kolorów w tym modelu (beż, czarny i szary), wygląda moim zdaniem najlepiej i zdecydowanie najlepiej opiera się próbie czasu. A to że Wisienka jest (prawie) w 100% zgodna z VIN i kupiona od pierwszego właściciela dodaje jej tej nieuchwytnej wartości, którą doceniają nieliczni.
Taka jest S-klasa mimo że upłynęło już 23 lata od wyprodukowania Wisienki i ponad 30 lat od stworzenia W126. Żaden współczesny samochód (jako służbowe miałem zawsze nowe auta klasy średniej – wyższej), którym miałem okazję jeździć, nie nadaje się do porównania. Bo nie da się porównać rzeczy z założenia nietrwałych i masowych z doskonałością, która była pomyślana tak, żeby trwać i była wyprodukowana (a właściwie złożona ręcznie) z dbałością o każdy detal. Każde spojrzenie na W126 (czy to coupe czy sedan) przekonuje mnie, że Bruno Sacco był geniuszem designu – stworzyć dzieło eleganckie i ponadczasowe, którego linia chyba nigdy nie przejdzie do historii. Nie umniejszając niczego inżynierom, którzy zadbali żeby wszystko to, co skrywają linie narysowane pod batutą Bruno Sacco, było równie trwałe. Mercedes – the best or nothing.
I dla naprawdę wytrwałych w nagrodę galeria. Trochę skromna, ale zawsze. Pierwsza, bo nie jestem ze zdjęć całkowicie zadowolony, ale już dłużej nie chciałem czekać. Będzie kolejna, ale pewnie już wiosną.


Oznaczenie pomyłkowo po prawej stronie, bo chłopcy składający po malowaniu się pomylili, a ja nie zauważyłem przy odbiorze...

