hogben pisze:
2) Handlarze używek z niemiec - Brzytwy z niemiec od pierwszego właściciela. Idealne. Ale jak pogadasz i pokażesz kasę to robi się normalniej. zazwyczaj z braku czasu i konieczności szybkiego obrotu pieniędzmi tylko lekko podpicowane. Ale nie spodziewaj się cudów - w niemczech też nikt samochodów darmo nie daje. Jeżeli cena jest atrakcyjna - coś jest nie ok.Znajdziesz to , to stargujesz cene , nie - to twój problem
Taczki z HDi szukałem 8 miesięcy. Obejrzałem kilkanaście. W każdym znalazłem większe coś, ale o targowaniu nie było mowy. Nawet jeśli odwaliliśmy numer roku i z placu zadzwoniliśmy pod numer z podkładki pod tablicę z pytaniem o ostatni znany przebieg w macierzystym ASO i dostaliśmy informację, że 130 tysięcy to owszem było, ale w 2008, a ostatni znany serwis miał miejsce przy 250 tys. Auto miało oczywiście 130. My: no i co? Pan: przecież to nie ja.
Zwiększyło się budzet. Kupiłem od czystej krwi Niemca, z książką, ale i tu nie obyło się bez problemów. Właściciel przperaszał ze trzy razy, że radio nie jest podłączone i po drodze do domu nie będziemy mogli słuchać muzyki. Oddał auto zameldowane i umyte z kołami w bagażniku. Kosztowało tysiąc więcej niż w u "handlarza używek z Niemiec". Przy 20 tysiącach, jeden więcej nie pieniądz.
TDI z automatem szukam rok. Ja już nie chcę się nawet targować, bo mam gdzieś ten ich tysiąc, czy dwa. Niech se facet zarobi. To w końcu on musi się nie myć dobę i żreć konserwy, kiedy jedzie 14 godzin z lawetą, a ktoś w Gnieźnie dyma jego babę. Wszystko jest walone i kręcone. Nawet nie wyprane, tylko do popielniczki wali się plaqa i wyciera. Auta, które oglądałem wczesną wiosną, wiszą dziś z tymi samymi cenami. Nikt nie zaproponował mi tego auta taniej, bo to, że przyjdzie w końcu amator, jest pewne. Jeśli handlarz jest choć trochę silny finansowo, to przetrzyma ten czas.
I jeszcze jedno spostrzeżenie: książka serwisowa jest w ogłoszeniu i przez telefon. Na miejscu ta książka okazuje się instrukcją. Zdarzyło mi się nie dawno dostać na miejscu do wglądu instrukcję od radia VW alpha. Psy niemieckich właścicieli te książki żrą jak małpa kit, dlatego już ich nie ma po przyjeżdzie do PL. I to w autach za grubo powyżej 20 tysięcy.
Do Gniezna pojechałem jeden i jedyny raz, bo nie wierzyłem w opowieści o tym, co tam się dzieje. Komisy wg specjalności. Fracuskie, niemieckie, same z Holandii, same dostawcze, same małe albo same duże. Chorągiweki na sznurach pobłyskują nad jasnym żwirkiem aż miło. W drewnianych domkach przyjaźnie witają cię faceci, którzy parzą kawę w pożółkłych ekspresach z niemieckich śmietników. Podziękowawszy za poczęstunek, zacząłem więc taniec oglądacza. Pod światło, pod słońce, dłonią całą, palcem, ścierką. Na kolanach, na plecach, z ryjem między silnikiem a chłodnicą albo nogi mi tylko wystawały spod auta. Facet: och, się pan nam tutaj ubrudzi! Pech chciał, że wstawiona ćwiartka była na ostatnim, czwartm rogu, bo szedłem nie wiedzieć czemu, odwrotnie niż zegar. Dlaczego nic Pan nie mówiłeś, że ta ćwiartka nie od tego auta? Pan: przecież to nie ja.
Kwadrans później żarłem pizzę w lokalu z widokiem na rondo. W ciągu 40 minut przez skrzyżowanie przejechało 26 lawet. Latali jak koty z pęcherzem. Do i od blacharza, lakiernika, a może i hydraulika. Przodem, tyłem, kozły i banany.
Często zastanawiam się, czy nieświadomym klientom zazdrościć, czy współczuć?