Merc przez ostatni miesiąc a może i dłużej chodził jak zegarek,
zapalał od dotknięcia itp, ale w końcu udało mu się strzelić.
Na usprawiedliwienie napiszę, że służył jak prostownik

do odpalenia
Jeepa V8 5.2, to i pewnie mu cholerny jankes cały prąd wyssał... Więc
jak przyszło do zapalania niefortunnie na gazie, zamiast zapalić - wystrzelił i prąd się skończył.
Pojawił się za to efekt uboczny - odpala na benzynie i chodzi ok zarówno
na D jak i na P... ale próbujesz ruszyć - zaraz gaśnie. Na gazie jakoś daje
rade. Myślałem, że może przepływomierz się jednak pogiął (choć nie wyglądał) i ma trudności z utrzymaniem wolnych.
Ale dziś wyłapałem, że po wciśnięciu hamulca rosną obroty i to sporo. Tak więc gdy się wsadzi D i puści hamulec, spadają na tyle, że jeśli się nie wdepnie szybko gazu - dusi go.
Ok... co mogło spaść/odpaść? W zimie przy strzałach zrzucił mi kilka razy jeden przewód podciśnienia siedzący gdzieś w głębi kolektora, ale wtedy efektem były falujące obroty i czasem twardniejący hamulec.
Teraz hamulec działa ok, bez zmian. Ale po wciśnięciu pedału oprócz
wzrostu obrotów, słychać ciche syczenie.
Jedyny przewód jaki namacałem idący do serwa, to kremowa plastikowa
rurka z czymś w rodzaju filtra w połowie (jakiś zawór?). Ale jest cała, zamocowana jak trzeba na obu końcach.
Gab