No to teraz troszkę pomarudze.
Byłem dziś rejestrować auto, numerek wziąłem o godz 8.26 i około 11 zostałem przyjęty. Jakby nie patrzeć czekałem aż zostanę poproszony do okienka bite 2,5 godziny. Jednak jako, że na umowie sprzedaży widnije imie mojego ojca ja nie mogę być ot tak dopisany do dowodu - trzeba mieć umowę darowizny. Oczywiście sprawa nie jest taka łątwa jak mogłoby się wydawać, żeby ojciec "ofiarował" mi auto za 1500 zł (kwota z umowy) na dokumencie darowizxny musi być oczywiście podpis matki - jazda do niej do pracy po parafkę. W między czasie obiad, wyprowadzenie psa i wizyta na szrotach - w wydziale komunikacji o godz. 14.30. Numerki się już skończyły, nastała wolna amerykanka. Czekamy z ojcem co raz bardziej wkur... bo przecież urząd czynny do 17 (ojciec specjalnie wziął dzień urlopu!). Tylko, że z biegiem czasu okienek jakby co raz mniej bo jedna pani do dziecka się spieszy, inna pracuje już osiem godzin (
osiem! wyobrażacie sobie?), jeszcze inna przyszła wcześniej i tak około 16 z 5 okienek pozostały dwa z czego o godz 16.20 słyszę, ze kolejnych petentów już przyjmować się nie będzie. Hola hola! Urząd przecież czynny do 17 więc jak byk jeszcze 40 minut pozostało! Bulwersacja wśród ludzi nie mała, z ojcem już nas szlag trafia ale nic zrobić się nie da - trzeba przyjść jutro. Dodam tylko, że okienek jest kilka (dla tych co umawiali się przez neta, przez telefon, do wydawania dowodów itd) tylko, że każda paniusia ma swój wąski zakres obowiązków i jak nawet nie ma petentów ani myśli "odciążyć" (odciążyć - buhahaha!) koleżanki - siedzi na tyłku i pije kawkę. Ogólnie nieróbstwo, ślamazarność i powszechny tzw. 9pardon my french) wyjebanizm królują.
Dziękuje za przeczytanie moich frustracji
