A ja się zapytam, ilu z wypowiadających sie w tym wątku JEŹDZIŁO przez jakiś czas po Warszawie, nie JECHAŁO raz przejazdem nad morze, albo słyszalo o tym od wujka, tak jak ja jeszcze kilkanaście lat temu ("Taak, Warszawiacy, ależ oni ostro jeżdżą...").
Warszawa jest cholernie wymagająca do jazdy, jeździ się szybko (ba, zdecydowanie za szybko), włącza się do ruchu na styk itd. Trzeba mieć oczy dookoła głowy i trzeba znać nie tyle kodeks drogowy, co te niepisane zasady, wg których się jeździ. Za to akurat z wpuszczaniem się wzajemnym w Warszawie i okolicach nie ma problemów - oczywiście trudno oczekiwać, że od razu każde auto stanie i wyśle delegację z zaproszeniem, żeby łaskawy pan raczył, ale ludzie kumają o co chodzi, w przeciwieństwie do mniejszych miast. Po prostu są w Wwie miejsca (plus natężenie ruchu), gdzie bez tego się nie da i każdy o tym wie. W mniejszych miastach nie jest to niezbędne, bo jak nie teraz, to za chwilę sie wjedzie i jak kierowca stwierdzi, że ktoś mu jeszcze jedzie z lewej, to siedzi i się drapie, zamiast patrzeć, czy ktoś go nie wpuści. Tak samo z pieszymi: ja się często zatrzymuję, to w Wwie włażą generalnie od razu i dobrze głową kręcą we własnym dobrze pojętym interesie, czy jakiś misio nie leci lewym, rozmawiając przez komórę. Mam świeże porównanie z Ełkiem: na podstawie zachowania pieszych wnioskuję, że panuje tam zwyczaj rozjeżdżania ich na przejściach, bo jak się człek zatrzyma, to wytrzeszczają gały i stoją dalej, podczas gdy z naprzeciwka wali niewstrzymany strumień samochodów (z szybkością 30 km/h, ale jadą, co tam pasy - no i jak już walimy po rejestracjach, to NEL, a jakże, żadne tam WW), a jak pieszy zrozumie o co chodzi, to przebiega wyciągniętym kłusem, jak najszybciej! Jak bum cyk cyk, byłem akurat teraz kilka dni w Ełku i miałem ze cztery takie sytuacje, nie mogłem wyjść z podziwu!
Jak ktoś w stolicy dojeżdża do końca rozbiegówki i tam staje, a potem czeka na półminutowa przerwę w ruchu, to będzie klął na chamstwo. A jak ktoś się rozpędzi bodaj trochę, znajdzie dziurę trochę dłuższą od samochodu i płynnie wskoczy, to będzie w porządku, chociaż ten za nim musi trochę ująć gaz albo i pocisnąć hamulec. I nic nie zastąpi znajomości trasy (to dla miejscowych) oraz patrzenia daleko do przodu i płynnego wpasowywania się w ruch (to dla wszystkich).
Kiedyś mi się fryzura jeżyła na myśl o samodzielnym wyjeździe do miasta w dzien roboczy. Parę lat minęło i jakoś sam zwarszawiałem. (Ostatnio postanowiłem trochę przyhamować...) Ale wpuszczam bardzo często. Jesli chodzi o inne rejestracje, to pamiętajcie, że nie widać ich na kilometr.
PS 1:
Borys, spodziewam się wprawdzie, że z punktu widzenia kierowcy ciężarówki sprawa może wyglądać gorzej, więc wcale nie twierdzę, że jest różowo.
PS 2: Dobra rada: jak ktoś folguje sobie słownie za kierownicą, to dobrze jest pozamieniać okreslenia powszenie znane na "misio", opcjonalnie "słodki misio".
