Witam po długiej przerwie...z UK
Jak widać dotarliśmy na wyspę zdrowi i cali i co najważniejsze bez opóźnienia.
Wypad do Pl przebiegał całkiem miło i w bardzo dobrych warunkach atmosferycznych. Po zapakowaniu fury wraz z członkami wyprawy tył pojazdu nieco siadł ale tłumikiem nie ciągnąłem po glebie. Dopiero po przejechaniu paru kilometrów zaobserwowałem pełen wyprost i jednakowy poziom na wszystkich kółkach
![[zlosnikz]](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Mam wrażenie, że jakoś ten regulator NIVO jest deko zardzewiały i oporny na szybką reakcję. Muszę to rozpracować.
Wyjechaliśmy o 5:45 i niebawem słońce wstajało...
co miło nastrajało do jazdy. Droga na prom przebiegała w dobrym nastroju i słonecznej ,o dziwo suchej aurze. Przed wodowaniem zalałem się pod korek na stacji
i rura ana pokład promu OLEANDER.
Na pokładzie w Ramsgate byliśmy o 12tej Przeprawa trwała równo 4h i trochę pod koniec już miałem dość tego bujania bo na wodach panował malutki sztormik...dopiero na terytorialnych wodach Belgijskich spuścił z tonu i było już gładko.
Jakość usług i wyposażenia promu oceniam na 4-, nie był to szał ani tez rozpadająca się łajba-średni standard bez opcji exclusive. Nie narzekam bo i tak starałem się przekimać nieco przed następnymi kilometrami...
W Ostende przywitał nas mroźny powiew bryzy morskiej oraz rychły spoczynek słońca...17:00 (czasu lokalnego) to chwila kiedy dotknęliśmy lądu i dalsza droga już wymagała większego skupienia ze względu na kierunek ruchu jaki nastający szybkimi krokami zmierzch.
Po przejechaniu około 150km, w przedniej części pojazdu zarejestrowałem receptorami słuchu , że coś napierdziela jakby patyka ktoś włożył w rowerowe szprychy...Hałas nasilał się i zmieniał w czasie w piszczenie, skowyt i tym podobne przytłaczające dźwięki. Była to tzw. chwila grozy a na facjatach lasek pojawił sie wytrzeszcz oczu i uszu...zaczęły padać "pocieszające" słowa otuchy..."no to już najechaliśmy" lub "co za złom zaraz się coś rozpadnie" Niestety ja nasłuchiwałem tego wołania silnika o pomoc szukając jednocześnie miejsca do zjechania...Dzięki Bogu stacja CPN okazała się zjawić w odpowiednim dla mnie czasie..ale wjazd na nia wiązał się ze zmniejszeniem obrotów silnika co w konsekwencji skutkowało zamarciem silnika i stanięciem na środku placu jakieś 30m od dystrybutorów. Ciemno wszędzie , głucho wszędzie co to będzie co to będzie... Po nagłym zatrzymaniu pojazdu nastała cisza, której osobiście bardzo nie lubię. Wszyscy spodziewali się cudu czy jak?? i wlepiali swe zdegustowane spojrzenia w moją osobę. No cóż, próbuje zakręcić...ale dupa blada silnik wykonał aż 0,5 obrotu i dalej nic!!! Pomyślałem , że zapewne ładowanie sie skończyło i akuma zwiotczała..ale graj czy światła świeciły prawidłową mocą;/:/:/:/ Bez podniesienia machy niestety nie obeszło się. Panujące ciemności utrudniały diagnozę.
P.S Ni stąd ni zowąd przed nami zjawili sie rodacy golfem III i sarkastycznie zapytali "i co zepsuł sie?? hahahaha" Notabene Ci kolesie płynęli tym samym promem co my i już na parkingu przed wjazdem na prom widzieliśmy ich zmagających się z problememem = z dyndającym wiadrem wróć...przepraszam tłumikiem, który ciągnął się po glebie. Wtedy wszyscy uczestnicy wyprawy mieli z nich lekką polewkę bo ich wygląd jak i zachowanie zwracało uwagę nawet ślepego czy głuchego....

)))) Tacy typowi dyskotekowi podrywacze na żel i "BassS" przylepiony do szyby i do tzw. tłumika:-) Chłopaki szybko wyskoczyli z furska i zaoferowali natychmiastową pomoc, co oczywiście bardzo mnie urzekło i utwierdziło w przekonaniu że Nas Polaków jest wszędzie pełno ale jak trzeba to sobie pomożemy.
Zgasiłem radio i światła odczekałem może 5 minut i spróbowałem zakręcić...silnik "załapał" choć pracował z dużym oporem oraz niesamowitym piskiem...Diagnoza konsylium była zgodna: "Zatarte łożysko koła pasowego sprężarki klimy"...w wyniku czego pasek biegał, grzał się po zastałym kole wywołując niemiłe efekty dźwiękowe. Kierowca "trójki" (żelmen w czarnej skórce) zakasał rękawy i probował przekonać do pracy sprężare, umazał się po łokcie a koło ani drgnie. Poprosił mnie o klucze, za 30 s był kpl na glebie, ale nawet poluzowanie śruby mocującej kolo do oski nic nie pomogło.Zero reakcji-włączyłem sie czynnie w akcję i poluzowałem napinacz i tez próbowałem rozruszać to koło używając WD40. Nic niestety nie pomogło :/
Koledzy jak i ja wciąż zastanawialiśmy sie co tu począć...Alonzo zaproponował obcięcie paska i zrobienie obejścia za pomocą babskiej pończochy...pomysł znany i nie głupi , jednak ze względów fizycznych budowy silnika MB ten patent nie dał by rady. Wszyscy święcie przekonani byliśmy , że ten pasek napędza również alternator a w ciemnościach i z poświata tyciej latareczki-bryloczek trzymanej w zębach wyglądało to na realne.
Pasażerki podsunęły mi pomysł abym zadzwonił po pomoc drogowa i żeby nas zholowali z powrotem do UK (mam pełne ubezp na całą Europę). Pomysł ten w wigilię Wigilii nie był pozytywny...koledzy zaczęli rozpierzchać sie nie widząc sensu stania nad"zwłokami". Alonzo wyczerpał swoje umiejętności intelektualne i manualne i wyruszył na stacje celem umycia rąk. Nagle mnie coś tknęło i opad na cyc i czołganie pod pojazdem dało rezultaty!!! Eureka, przeca inżynierowie MB pomyśleli i zaprojektowali oddzielne napędzanie paskami różnych urządzeń!!!!! Alternator ma swój oddzielny pasek:-)))))) Cóż za radość wlała się w me wnętrze, zabrałem się do ściągnięcia paska z koła klimy...po 10 minutach był w mych urypanych rączkach.
Niestety laski patrząc sie na moje działanie i tak nie wiedziały o co biega i dalej marudziły. Dopiero perswazja ustna do nagany włącznie otworzyły im oczy na świat i przywróciły dawny blask nadziei.
Po umyciu sie i załadowaniu walizy z kluczami do zapchanego juz niemiłosiernie bagażnika, nastąpiło odpalenie silnika i dziękowanie Bogu , że tak tylko to się skończyło. Chłopakom krakowiakom serdecznie od serca podziękowałem za chęci i poświęcony czas licząc na to ze się już nie spotkamy w trasie:]
Operacja "pasek" zagarnęła nam tylko godzinkę a dalsze kilometry upływały już w ciszy i bez kłopotów. Prędkość jaką utrzymywał kolega tempomat = 120km/h przez 75% całej drogi choć 180km/h też było parę razy. Przez całą Europę co jakiś czas niektórzy ludzie zwalniali,przyspieszali, zrównywali się ze mną aby pomachać, popatrzeć pokazać OK. Bardzo to miłe było szczególnie w Holandii i DE Pojazd zwracał uwagę na każdej stacji podczas tankowania. Mam tylko nadzieję ze uwagi oglądających były pozytywne, bo Ogór wyglądał jak pojazd do przemytu białych kobiet zawalony manelami pod sam sufit!! Jakby uchodźcy z Rumunii

))
W trasie po wjeździe na teren Niemiec pojawił sie niespodziewanie moment kiedy to z jednej nitki autostrady robiły mi sie 3 a wyprzedzające ,mijające mnie samochody to niby jechały z naprzeciwka??...zmęczenie dawało mocno o sobie i robiło mi wir w bani. Zmuszony byłem do odpoczynku, zaparkowaliśmy na jakimś zjeździe pod przydrożną restauracje i po ostrym nagrzaniu wnętrza auta uderzyliśmy w kimę...długo spania nie było bo zaledwie 50 minut...obudziłem się samoczynnie..a raczej organizm wysłał impuls do mózgu że na pokładzie Ogóra zapanowała bardzo niska temperatura:/ To fakt, chociaż byliśmy przykryci kark mi tak zdrętwiał że był kłopot z obracaniem głowy...Na zewnątrz był cholerny mróz i silny wiatr wyciskał skumulowane ciepło z kabiny. Po przebudzeniu nie byłem zadowolony, oraz % zmęczenia nieznacznie podskoczył o parę punktów.
Niestety trzeba było ruszać w drogę...pierwsze kilometry po postoju to była walka ze znużeniem..a Ola, moja kobieta, poiła mnie co chwila dodającym skrzydeł Red Bullem. Uskrzydlił mnie ten napój dopiero po parunastu minutach i dopiero wtedy byłem pewny co robię na drodze
Autostrady niemieckie są bardzo ładne i miło się nimi pomyka ale były bardzo dlugie odcinki szczególnie za Erfurtem gdzie droga zwężała się tworząc niecałe 2 pasy i tworzyły sie długaśne konwoje samochodowe które skutecznie obniżały średnią prędkość podróży. Dalej to już bajeczka była...Gera,Dresden i Wrocław.
Ojczyzna przywitała nas dość klasycznym zimowym widokiem, mnóstwo szronu i lodu...szczególnie na A4 gdzie nie przekraczałem 90km/h.
Ostatnie kilometry były mordęgą i walką ze snem, nic już nie pomagało czy to w płynie, czy w proszku czy innym stanie skupienia...byłem wyprany do cna i już nawet nie wiedziałem jak się nazywam.
Nikomu nie polecam takich wrażeń i sobie już też obiecałem że do takiego wykończenia organizmu i umysłu już nie dopuszczę. We Wrocławiu byliśmy o 9:00 rano.
Cała wyprawa trwała 26h w tym 4h na promie, 1h na zdjęcie paska i 1h na szybkie lulu.
C.D.N.
W drodze powrotnej kłopotów nie przewidziano, jedna babka odpadła i się od raazu zrobiło lżej

)) hehehe
[/img]