MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz

Forum dyskusyjne klubu właścicieli i miłośników samochodów marki Mercedes-Benz
Dzisiaj jest sob gru 21, 2024 3:22 pm

Strefa czasowa UTC+01:00




Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 72 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2 3 4 5
Autor Wiadomość
Post: pn gru 03, 2012 10:21 am 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
Sekret szczęścia

Jest to cudowna opowieść o małej sierotce, która nie miała rodziny i nie zaznała miłości. Pewnego dnia dziewczynka czuła się wyjątkowo samotna i smutna. Szła właśnie przez łąkę, gdy ujrzała małego motyla uwięzionego przez bezlitośnie kłujące ciernie. Im bardziej motyl się szarpał, tym bardziej ciernie wbijały się w jego delikatne ciało. Sierotka ostrożnie uwolniła go z tej śmiertelnej pułapki. Motyl nie odfrunął jednak, lecz zmienił się w piękną, dobrą wróżkę. Dziewczynka przetarła oczy z niedowierzania.
- Dziękuję ci za twoją dobroć - rzekła wróżka - Spełnię za to każde twoje życzenie. Sierotka pomyślała przez chwilę, a potem powiedziała:
- Chcę być szczęśliwa!
- Bardzo dobrze - odparła wróżka i szepneła coś do ucha dziewczynki, a potem zniknęła. Dziewczynka dorosła. Nigdy nie było na ziemi szczęśliwszej istoty od niej. Wszyscy pytali ją o sekret szczęścia, ale ona tylko uśmiechała się i odpowiadała:
- Gdy byłam małą dziewczynką posłuchałam rady dobrej wróżki. Gdy była już bardzo stara i leżała na łożu śmierci, zebrali się wokół niej wszyscy sąsiedzi, gdyż obawiali się, że wraz z nią odejdzie również sekret szczęścia.
- Zdradź nam go - prosili - powiedz, co doradziła ci dobra wróżka. Urocza starsza pani uśmiechnęła się tylko i rzekła:

- Powiedziała mi, że każdy, bez względu na to, jak pewny siebie, jak młody czy stary, jak bogaty czy biedny mnie potrzebuje.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: pn gru 10, 2012 9:23 am 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
O Olenie kochającej złoto

W pewnej wsi mieszkała piękna, ale bardzo chciwa i wyniosła dziewczyna. Miała na imię Olena. Wielu młodzieńców starało się o jej względy, ale ona odrzucała ich zaloty. Żaden kandydat nie był dla niej odpowiedni: jeden był za niski, drugi za wysoki, trzeci za gruby. Ale co najważniejsze – wszyscy byli zbyt biedni.
A wszystko z powodu pewnego snu. Śniło się jej bowiem, że przed dom zajechały trzy karety. Pierwsza była cała z miedzi. Wysiadł z niej piękny królewicz i podarował jej pierścień z czerwonym kamieniem. Z drugiej karety, całej ze srebra, wysiadł młodzieniec jeszcze piękniejszy od poprzedniego i wręczył jej złotą przepaskę. Trzecia kareta była cała ze złota, a blask, jaki bił od jej właściciela, przewyższał wspaniałością dwóch poprzednich. Młodzieniec dał Olenie suknię ze szczerego złota.
Matka dziewczyny, stara woda, ze smutkiem patrzyła, jak ta odrzucała kolejnych kandydatów na męża, bo wciąż czekała, aż spełni się jej sen i przyjedzie po nią prawdziwy królewicz. Za każdym razem, kiedy słyszała, jak Olena wzdycha: „Śniło mi się, matko, że przyjechał po mnie królewicz…”, płakał i wołała:
- Ach, Oleno, kiedy się skończą te twoje nieszczęsne sny!
Pewnego dnia, w samo południe, stało się jednak coś niezwykłego. Przed dom wdowy zajechały trzy karety: miedziana, srebrna i złota. Każda zaprzężona była w cudne konie: dwa miedziane, cztery srebrne i osiem złotych. Z dwóch pierwszych wyskoczyli pięknie i bogato odziani słudzy, a ze złotej – najpiękniejszy królewicz, jakiego Olena mogła sobie wymarzyć. Dziewczyna była zachwycona orszakiem i tym, co ją spotkało.
Kiedy młodzieniec wszedł do skromnej chaty i poprosił o jej rękę, rzuciła mu się na szyję. Wtedy włożył jej na palec pierścionek z czerwonym kamieniem, na czoło opaskę ze szczerego złota, a jego słudzy wnieśli do chaty skrzynie pełne złotych sukien. Nie czekając na zgodę matki, odjechali razem bez słowa.
Mijali różne krainy, aż wreszcie dotarli pod wielką górę. Królewicz uderzył w nią laską i wtedy ściany się rozstąpiły. Przez chwilę otaczał ich niesamowity mrok i głucha cisza. Słychać było tylko stukot kopyt miedzianych, srebrnych i złotych koni.
Po chwili zbiegły się ze wszystkich stron krasnoludki z pochodniami i wołały:
- Witaj, panie nasz, władco metali!
- Witajcie! – odpowiadał królewicz i pozdrawiał poddanych.
Droga oświetlona pochodniami krasnoludków była już całkiem jasna i Olena mogła przyjrzeć się tej dziwnej krainie, która mieściła się pod ziemią. Starły tu miedziane domy i rosły srebrne drzewa. Na szczycie wysokiej góry znajdował się olbrzymi pałac ze szczerego złota, wysadzany drogimi kamieniami. Tuż przed nim zatrzymały się trzy karety i królewicz wprowadził Olenę do środka.
Szli długimi, lśniącymi od złota korytarzami, mijali komnaty pełne najpiękniejszych sukien i klejnotów.
- Wszystko to należy do ciebie – powiedział młodzieniec. – Jesteś władczynią mojego królestwa.
Olena przechadzała się po pałacu, podziwiała blask diamentów, siadała na złotych krzesłach i przymierzała piękne stroje. Wciąż nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. W końcu jednak poczuła głód. Gdy tylko wypowiedziała życzenie, królewicz poprowadził ją do sali z olbrzymim srebrnym stołem. Klasnął w ręce i przywołał służących. W jednej chwili pojawiły się krasnoludki z tacami pełnymi potraw z miedzi, srebra, ołowiu i złota. Wszyscy zebrani jedli z wielkim apetytem, tylko Olena nie mogła nic przełknąć.
- Panie, daj mi chociaż kawałek chleba – poprosiła.
Jej życzenie zostało natychmiast spełnione. W sali pojawiły się wielkie tace pełen chleba. Tylko że bochenki były zrobione z miedzi, srebra, ołowiu i złota. Na ten widok dziewczyna zalała się łzami, a władca metali powiedział:
- Dlaczego płaczesz, Oleno? Przecież chciałaś mieć dużo złota i srebra. Twoje marzenie się spełniło.
I tak toczy się życie Oleny pośród największych bogactw. Trzy razy do roku mogła opuszczać podziemne królestwo, aby udać się między ludzi i prosić ich o łaskę i kawałek chleba.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: ndz mar 10, 2013 12:28 pm 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
SON: "Daddy, may I ask you a question?"
DAD: "Yeah sure, what is it?"
SON: "Daddy, how much do you make an hour?"
DAD: "That's none of your business. Why do you ask such a thing?"
SON: "I just want to know. Please tell me, how much do you make an hour?"
DAD: "If you must know, I make $100 an hour."
SON: "Oh! (With his head down).
SON: "Daddy, may I please borrow $50?"
The father was furious.
DAD: "If the only reason you asked that is so you can borrow some money to buy a silly toy or some other nonsense, then you march yourself straight to your room and go to bed. Think about why you are being so selfish. I work hard everyday for such this childish behavior."

The little boy quietly went to his room and shut the door.
The man sat down and started to get even angrier about the little boy's questions. How dare he ask such questions only to get some money?
After about an hour or so, the man had calmed down, and started to think:
Maybe there was something he really needed to buy with that $ 50 and he really didn't ask for money very often. The man went to the door of the little boy's room and opened the door.

DAD: "Are you asleep, son?"

SON: "No daddy, I'm awake".
DAD: "I've been thinking, maybe I was too hard on you earlier. It's been a long day and I took out my aggravation on you. Here's the $50 you asked for."

The little boy sat straight up, smiling.
SON: "Oh, thank you daddy!"
Then, reaching under his pillow he pulled out some crumpled up bills. The man saw that the boy already had money, started to get angry again. The little boy slowly counted out his money, and then looked up at his father.

DAD: "Why do you want more money if you already have some?"

SON: "Because I didn't have enough, but now I do.

"Daddy, I have $100 now. Can I buy an hour of your time? Please come home early tomorrow. I would like to have dinner with you."
The father was crushed. He put his arms around his little son, and he begged for his forgiveness. It's just a short reminder to all of you working so hard in life. We should not let time slip through our fingers without having spent some time with those who really matter to us, those close to our hearts. Do remember to share that $100 worth of your time with someone you love? If we die tomorrow, the company that we are working for could easily replace us in a matter of days. But the family and friends we leave behind will feel the loss for the rest of their lives. And come to think of it, we pour ourselves more into work than to our family.

Some things are more important.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: czw mar 14, 2013 11:08 am 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
- Czy wiecie – spytał psycholog J. V. – jak zdefiniowałbym jeden z najgorszych niedostatków, jakie towarzyszą rodzajowi ludzkiemu? Zwyczajnie. To brak wyobraźni.

W pojęciu tym zawiera się wiele treści, wystarczająco wiele, aby mogło ono wypełnić nieszczęściem ludzkie życie.
Jeśli macie dość wyobraźni, to może się zdarzyć, że wasze życie będzie oświetlać nie tylko was, ale także waszych bliskich.
Pokażę to na jednym przykładzie.
Bywałem często z wizytą u pewnych naszych znajomych.
W willi na dole mieszkała starsza pani, babcia.
Na górze, w pięknie przebudowanej, dwupoziomowej mansardzie, mieszkali córka z mężem i dwojgiem dzieci. Dlaczego mieszkali na górze, a ona na dole? Ponieważ na dole było bardzo niewygodnie, dom przypominał willę letniskową z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, na dole było pomieszczenie reprezentacyjne, a na górze pokoiczki z wielkim strychem. Do takich domków jeździło się latem na kilka tygodni, nie były nawet przystosowane do ogrzewania. W ciągu ostatniego stulecia mocno podupadł i młodzi musieliby wydać mnóstwo pieniędzy na to, żeby z mansardy i wielkiego strychu zrobić piękne, obszerne mieszkanie. Babcię zostawili na dole, parter im się nie podobał, a w dodatku ściany były tam dość zawilgocone – a starsza pani przywykła do tego miejsca i była krzepkiego zdrowia. Nieprzytulność pokoi, w którym spędziła tyle lat ze swoim ukochanym mężem oraz stare, wadliwe ogrzewanie nie przeszkadzały jej.
Dopiero zimą…
Młodzi założyli w willi centralne ogrzewanie. Tylko że…
Chodziłem na górę do rodziny córki starszej pani o zatrzymywałem się u babci.
Na górze:
przegrzane.
Na dole:
zimno.
Kiedy spytałem, dlaczego wyłączają ogrzewanie, skoro babcia marznie.
- To my na górze mamy się może upiec? – powiedział do mnie mały bezczelny rudzielec, ich córeczka.
Są tacy ludzie, którzy obrażają każdym wypowiedzianym słowem, obrażają już bowiem samą intonacją. Cokolwiek taki człowiek powie, choćby to były pochlebstwa, już sam sposób ich wyrażenia sprawia, że ten, do kogo są adresowane, czuje się obrażony.
Niestety, podczas gdy starsza pani umiała przepięknie modulować głos, ci na górze…
Ci NIE.
Spróbowałem im kiedyś powiedzieć o tym, jak zimno jest u starszej pani.
Córka tylko się roześmiała.
- Ona stale sobie coś wymyśla, żeby mogła się skarżyć – powiedziała.
- Mieszkamy w tym samym domu, no nie? – odezwał się jej mąż. – A czy my się może skarżymy na jakieś zimno?
Wiedziałem, że nic tu nie wskóram.
Nawet…
Mówili tak przekonująco, że gdybym nie był jeszcze skostniały z zimna po wizycie u starszej pani, z pewnością bym im uwierzył, że starsza pani naprawdę – jak to bywa w zwyczaju niektórych teściowych – stara się wyszukiwać powody, dla których mogłaby oczernić swoich bliźnich. Dla mojej teściowej była to koniec końców chyba najbardziej ulubiona zabawa.
Na górze było jednak nowoczesne ogrzewanie, ściany miały izolację. Na dole, w mieszkaniu starszej pani, brakowało ocieplenia, a przez wielkie francuskie okna i przez dwuskrzydłowe przeszklone drzwi, prowadzące do ogrodu, natarczywie wdzierało się zimno…
Było mi żal starszej pani.
Chodziła po mieszkaniu w kurtce, nie skarżyła się.
Była realistką.
Realiści rozumieją, że bywają sytuacje, kiedy skarżenie się nie ma sensu.
I wtedy córka złamała nogę.
Nie mogła wchodzić na górę i schodzić na dół.
A w dodatku potrzebowała kogoś, kto by się o nią troszczył w ciągu dnia, mogła to być tylko jej matka. Mąż w pracy, dzieci w szkole, przeprowadziła się więc na dół, przeprowadziła się w styczniu…
Do matki… Na Antarktydę, jak nazywała swoje mieszkanie starsza pani.
Od razu zaczęto porządnie ogrzewać na dole, a na górze otwierano okna, żeby schłodzić poddasze, gdy było tam już „nie do wytrzymania”.
I w następnym roku ocieplono dół, a stare ogrzewanie wymieniono na nowe, takie, jakie było na górze.
Wiecie, w czym rzecz…
W braku wyobraźni…
To jest ów brak zdolności do BYCIA TYMI DRUGIMI.
A potem czasami następuje przebudzenie, czasami człowiek staje się – jak tamta córka – tym drugim.
Na przykład swoją matką…
Swoim dzieckiem…
Wchodzi w ich położenie, wchodzi w ICH SKÓRĘ.
Czasami potrzebna jest do tego złamana noga.
Czasami wystarczy jakieś zdanie. Refleksja, współczucie. Czasami wystarczy wyobraźnia.
I od razu pojawia się na tym świecie jedno miejsce, w którym nie jest zimno…
Jedno miejsce, w którym nie jest ciemno.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: śr mar 27, 2013 7:48 am 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
Chińskie lustro

- Spójrzcie na to zwierciadło – powiedział podróżnik L. L., podając nam, siedzącym przy kominku metalowy krążek.

Wziąłem go do ręki i oglądałem, już nie odbijał niczego, był matowy i pokryty zielonkawą warstwą starości.
Szmaragdową skórkę.
- To jest zwierciadło z epoki Czou – stwierdził podróżnik, patrząc na przedmiot, który krążył między gośćmi i chwytał odblaski płomienia z kominka.
Grzecznie przekazywaliśmy je sobie w kręgu…
- Czy wiecie, ile ma lat? – spytał podróżnik. – Ponad dwa i pół tysiąca…
Dopiero teraz zaczęliśmy dotykać lustra z większym zainteresowaniem, rzekłbym: z nabożnym szacunkiem.

Dostałem je kiedyś od pewnego starego kolekcjonera. Podarował mi je, żebym sobie uświadomił, co to znaczy własność… Nie dlatego, że ma jakąś cenę, z pewnością ją ma, w porządnym salonie aukcyjnym dostałbym za nie sporą sumę. Tylko że ja otrzymałem je za darmo od pewnego starszego pana, otrzymałem je właśnie po to, żeby sobie uświadomić, czym jest, jak on to nazywał, sztuka posiadania.
Spróbujmy sobie tylko wyobrazić, przez ile rąk przechodziło to lustro w ciągu dwóch i pół tysiąca lat. Ile twarzy się w nim przeglądało. Prawdopodobnie ktoś to lustro wykopał, w epoce Czou był zwyczaj wkładania magicznych luster zmarłym do grobowców. Do kogo potem należało? Przechodziło z rąk do rąk. Ze sklepu do sklepu, z kolekcji do kolekcji. Każdy, kto je posiadał, myślał przez jakiś czas, że jest JEGO. Że do niego należy. Przez dwa i pół tysiąca lat zawsze ktoś myślał, że to jest jego własność. Także ten zmarły, w którego grobowcu pewnie leżało przez stulecia… A czyje naprawdę było?
Panowie, wszystko jest wypożyczalnią. Żyjemy w wypożyczalni… Co tam, nic nie jest nasze… Nasze jest, jak powiedział mi ów wykształcony i skromny człowiek, od którego otrzymałem to zwierciadło, nasze jest tylko i wyłącznie to, co sami damy. Nic innego nam nie pozostanie… TYLKO TO, CO DAMY, BĘDZIE NAPRAWDĘ NASZE.
Milczeliśmy i patrzyliśmy na niegdyś złocisty, a teraz spatynowany krążek, dogasający w odblaskach płomieni z kominka.
- Czy ktoś z was go chce? Czy chce ktoś to lustro? Czy chce mieć złudzenie, że jest jego? Że ma je na własność? Że w ogóle coś ma na tym świecie?
Podróżnik trzymał przez chwilę lustro w wyciągniętej dłoni.
I kiedy nikt po nie nie sięgnął, uśmiechnął się i znów zawiesił je na ścianie.

Eduard Martin

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: śr mar 27, 2013 9:15 am 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob paź 13, 2012 3:09 pm
Posty: 261
Numer GG: 3921
Lokalizacja: Trzebnica
Świata nie odziedziczyliśmy po rodzicach, on jest pożyczony od naszych dzieci.


Na górę
Post: ndz kwie 14, 2013 10:30 pm 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
Dwaj skazańcy

W pewnej afrykańskiej wiosce w głębi równikowego lasu znajdowało się więzienie. W wiosce tej mieszkał też szef całego plemienia. To właśnie on rozsądzał wszystkie plemienne spory i jeśli trzeba, wsadzał kogoś do więzienia. Jedni odsiadywali swój wyrok, inni na wyrok dopiero czekali.
Pewnego razu w jednej celi tego więzienia znaleźli się dwaj znani w plemieniu rozbójnicy: Mista i Masta. Obu skazano na karę śmierci i zostało im tylko kilka dni życia, bo już przygotowywano egzekucję. Siedzieli i rozmawiali, wspominając stare dobre czasy.
Nagle wleciała do ich celi Pszczoła. Zaczęła latać i brzęczeć nad głową Misty. Ten, wystraszony, zerwał się z miejsca, złapał miotłę i byłby pewnie ją zabił, gdyby na to nie zareagował Masta:
- Zostaw ją, przecież nie zrobiła ci nic złego! Uważaj, bo zrobisz jej krzywe!
Gdy Pszczołą przeleciała w jego stronę, Masta powiedział do niej:
- Nie bój się, chodź tu do mnie i schowaj się za moimi plecami. Możesz tam spokojnie siedzieć. Kiedy zechcesz, to sobie polecisz…
Pszczoła, zmęczona lataniem, usiadła przy Maście i próbowała powstrzymać swój szybki oddech.
Innym razem Mista zobaczył nad sobą Pająka i zaraz zaczął mu wymyślać:
- Wynoś się stąd, złośniku! Czekaj, niech tylko wezmę miotłę, to zaraz ci w tym pomogę!
I stałoby się tak rzeczywiście, gdyby Masta nie powiedział do Pająka:
- Przejdź tu na moją stronę, ja bardzo lubię patrzeć, jak pająki robią pajęczynę… Pracuj dalej, możesz tu spokojnie siedzieć…
Jeszcze tego samego dnia do ich celi wlazła Mrówka. Zostałby z pewnością rozgnieciona przez Mistę, gdyby Masta nie wziął jej w obronę.
- Chodź tu do mnie pod łóżko. Nic złego ci się tu nie stanie. Możesz tam siedzieć, ile chcesz…
Więzienne życie toczyło się dalej aż do przedednia wyznaczonej egzekucji. Szef plemienia kazał przyprowadzić do siebie obu więźniów i kiedy stali już przed nim, tak oto do nich przemówił:
- Powoli zbliża się wasza ostatnia godzina. Jutro rano będziecie powieszeni, ale jako władca plemienia chcę wam dać ostatnią szansę. Jutro rano życie zostanie darowane temu, kto jednym uderzeniem siekiery powali na ziemię stary baobab, który rośnie z tyłu więzienia.
Obaj więźniowie nie ukrywali zdziwienia i rozczarowania:
- Cóż to za łaska?! – powiedział Mista. – Jeśli mają nas powiesić, to niech wieszają, ale nich z nas niepotrzebnie nie drwią! Jakżeż można jednym uderzeniem siekiery ściąć kilkumetrowej grubości drzewo?
Słowa te i inne jeszcze, usłyszała siedząca pod łóżkiem Masty Mrówka. Wylazła szybko na łóżko, zbliżyła się do jego ucha i wyszeptała:
- Możesz spać spokojnie. Jutro, kiedy uderzysz siekierą w drzewo, runie na ziemię jak podcięte. Ja się tym zajmę…
Mrówka wyszła na zewnątrz, poszła do lasu i przedstawiła całą sprawę dwóm znajomym moskitom. Jeszcze dobrze nie skończyła mówić, a już całe rodziny białych mrówek potrafiących ciąć drzewo jak papier ustawiały się do wymarszu. Praca trwała całą noc. Ścięły pień drzewa i zostawiły tylko korę, żeby nic nie było widać. O świcie były z powrotem w mrowiskach.
Na chwilę przed egzekucją wręczono obu skazańcom siekiery i ogłoszono wolę władcy plemienia. Masta podszedł do potężnego baobabu, zamachnął się, z całej siły uderzył siekierą w drzewo i… z wielkim trzaskiem łamanych gałęzi baobab runął na ziemię! Wszyscy zebrani nie mogli wyjść z podziwu, niektórzy uciekli ze strachu.
Kiedy przyszła kolej na Mistę, zaprowadzono go pod inny baobab. Zamachnął się, uderzył i udało mu się ledwie odszczepić kawałek kory. Baobab stał niewzruszony. Wkrótce właśnie na tym baobabie Mista został powieszony.
Zgodnie z obietnicą szefa plemiennego drugiemu skazańcowi darowano życie. Ale o wypuszczeniu go z więzienia jeszcze nie było mowy. Był to w końcu wielki rozbójnik. Szef kazał go znowu przyprowadzić do siebie.
- Nie wiem, jak to zrobiłeś – powiedział – ale dokonałeś czegoś wielkiego. Nawet najstarsi ludzie w wiosce czegoś takiego jeszcze nie widzieli. Daruję ci życie, ale pozostaniesz moim niewolnikiem… Chyba że uda ci się jutro rano przejść przez rzekę na drugi brzeg, nie mocząc ubrania…
Masta wrócił do celi i zaczął na głos zastanawiać się nad sensem nowej przeszkody. Jego rozważania przerwał głos Pająka:
- To bardzo proste, ja zawsze tak robię… Jeżeli tylko o to chodzi, to możesz spać spokojnie. Na jutro rano będzie gotowy most…
Pająk zawołał wszystkie znane mu rodziny pająków i wytłumaczył im, o co chodzi. Praca trwała do samego rana i o świcie most był gotowy. Ledwie go było widać…
Kiedy przyprowadzono Mastę na brzeg rzeki, Pająk z drzewa szepnął mu do ucha:
- Idź prosto przed siebie, most jest przywiązany do tamtego dużego drzewa… Nie bój się!…
Nikt z zebranych nie mógł uwierzyć w to, co widział na własne oczy. Masta szedł nad wodą, kiwał się, kołysał, ale wody nie dotykał. Zaszedł tak na drugi brzeg i… zaraz potem wrócił. Sam szef siedział pod palmą i nic z tego nie rozumiał. Były to zadania, których nikt nie mógł wykonać, a Masta radził sobie z nimi z niezwykłą łatwością. To pewnie jakieś czary?!
Kiedy Masta był już z powrotem, szef zawołał go do siebie i powiedział:
- Zdziwiłeś mnie znowu… Wypuszczę cię na wolność, ale musisz jeszcze coś zrobić… Jeśli ci się nie uda, zostaniesz w więzieniu… Mam chęć na banany, ale jak widzisz, wszystkie są jeszcze zielone. Jeśli sprawisz, że do jutra rana któraś z tych wielkich kiści dojrzeje i będzie żółta, to pójdziesz wolno…
Szef plemienia miał ochotę na banany, to prawda, ale też na zostawienie Masty w więzieniu, bo taki sługa przydałby mu się bardzo i dlatego właśnie wymyślał przeszkody nie do pokonania.
Kiedy Masta wrócił znowu do celi, był bardzo rozczarowany, , bo myślał, że już po wykonaniu drugiego zadania wyjdzie na wolność. A tymczasem jeszcze te banany…
„Kto to widział, żeby zielona kiść bananów dojrzała jednej nocy?! To prawda, że banany są już duże, ale trzeba poczekać jeszcze ze trzy tygodnie, żeby dojrzały… Tym razem koniec ze mną…” – mówił do siebie.
Jego rozważaniom przysłuchiwała się uważnie Pszczoła i uśmiechnęła się z zadowoleniem…
- Jeśli tylko o to chodzi – zabrzęczała – to możesz dzisiaj spać spokojnie. Jutro będziesz wolny! Ja z przyjemnością zajmę się bananami…
Pszczoła zwołała wszystkie znane jej roje i… całą noc słychać było brzęczenie na bananowym drzewie. Pszczoły kłuły banany ze wszystkich stron, jedne odlatywały, inne przylatywały… Nad ranem wszystkie wróciły do swoich gniazd.
Jakież było zdziwienie szefa i całej wioski, kiedy rano, w promieniach wschodzącego słońca, wśród wielu zielonych kiści bananów zobaczyli jedną żółtą, zupełnie dojrzałą. Wszyscy ze zdumieniem patrzyli, a potem jedli te banany tak, jakby to robili po raz pierwszy w życiu.
Kiedy przyprowadzano Mastę do szefa, zebrała się dookoła cała wioska. Ktoś obok zaczął bić w wielki tam-tam na znak, że dzieje się coś bardzo ważnego…
- Jesteś wolny – powiedział szef. – Możesz iść, gdzie zechcesz… Proponuję ci tylko jedno: jeśli chcesz, możesz zostać tu u nas, w wiosce. Będziesz naszym czarownikiem. Wszyscy będą cię szanować i nikt nigdy nie wspomni o twojej przeszłości… Zastanów się…
Masta nie musiał się wcale zastanawiać, bo dobrze wiedział, że czarownikiem nie jest i że to, co zrobił, to wcale nie były czary. Odpowiedział, że nie, że musi wracać w swoje strony…
Kiedy nareszcie był wolny, szedł sam przez las i mówił do siebie w duchu: „Czarownikiem nie jestem, ale rozbójnikiem już nie będę…”.
I rzeczywiście, Masta stał się innym człowiekiem. Nikomu nigdy nic złego już nie czynił. Chętnie wszystkim pomagał… I żył długo i szczęśliwie.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: czw kwie 25, 2013 7:28 am 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
Zaduszkowa opowieść

- Było to po śmierci mojego męża, poszłam z wnukiem na cmentarz. Mówiłam sobie, że jeśli on będzie ze mną, nie będę mogła na cmentarzu płakać tak bardzo jak wtedy, gdy idę sama.
Pani K. J. zamyśliła się, jakby znowu szła cmentarną dróżką, a obok niej małe dziecko.
- Wcześniej chodziliśmy na cmentarz w Zaduszki, żeby zapalać świeczki na nieznanych grobach, na opuszczonych grobach. Na grobach tych, którym nikt nie przyniesie świeczki. Wtedy jeszcze, niedługo po przeprowadzce, nie leżał na tym cmentarzu nikt z naszych bliskich.
Teraz chodziłam do męża, z którym przeżyłam szczęśliwie pięćdziesiąt lat.
Mąż został pochowany tydzień temu.
I wnuk szedł obok mnie, czasem rzucił coś wesołego, żeby mnie rozbawić, czasem na chwilę cichł, jakby niosąc ze mną mój smutek.
Potem znów zaczął podskakiwać. Zrozumiałam, że nie lubi smutku i że chce mnie z tego smutku wydobyć.
- Czy jutro dziadek będzie w domu?
Zdębiałam.
Przecież ten chłopiec… w ogóle jeszcze nie wie, co to jest śmierć!
- Nie, jutro nie będzie – próbowałam powstrzymać szloch.
- No to wytrzymamy, przecież kiedyś też pojechał do wujostwa i nie było go całą noc w domu – przypomniało dziecko.
Szliśmy dalej w milczeniu.
- A pojutrze będzie już w domu, prawda? – spytało dziecko ze spokojem.
- Nie.
Płakałam znacznie mocniej, niż gdyby wnuk ze mną nie szedł, tylko że jakoś tak do wnętrza…
- A popojutrze?
- Nie.
- A popopojutrze?
Pokręciłam głową, nie mogłam już nawet wydobyć głosu.
- A popopopopopopopopopojutrze?
- Nie będzie w domu.
- A gdzie jest?
- Przecież wiesz, co mówił ksiądz proboszcz – powiedziałam zdziwiona, że udało mi się opanować drżenie głosu.
- Mówił, że wróci – odparło dziecko.
Objaśniło sobie to, co ksiądz proboszcz mówił na temat zmartwychwstania, objaśniło to sobie po swojemu.
Spojrzało na mnie wesoło.
- No to po co tyle płakałaś, skoro wkrótce przyjdzie?
Wkrótce…
Ścisnęłam go za rękę.
- A co on tam, gdzie jest, robi? – spytał wnuk.
- Myśli o nas.
Dziecko skinęło głową.
- I stale nas kocha, prawda?
Skinęłam głową, zagryzając wargę.
Czułam, jak po policzkach ciekną mi łzy, wielkie łzy, i nie chciałam ich ścierać, żeby wnuk nie zauważył, że babcia płacze.
- Już się cieszę na jego powrót i znowu będziemy się bawić w Indian – powiedziało dziecko.
A potem zobaczyliśmy…
Grabarza. Wychodził z wykopanego dołu niedaleko nas, płyta nagrobna była odsunięta, widocznie przygotowywano kolejny pogrzeb. Wychodził z grobu, strzepując glinę z rąk i ze spodni.
- No widzisz, już ktoś powraca – powiedziało dziecko.
Powiedziało to radośnie.
A ja poczułam, że jakoś zaczynam opanowywać płacz…
- Ale się u nich w domu ucieszą, jak wróci – powiedział wnuk zadowolony.
- Ucieszą się – powiedziałam.
Nie mogłam mu zepsuć radości.
- Pewnie zaraz pójdzie się bawić z jakimś chłopczykiem, prawda?
- Tak.
- To zaraz jakaś pani przestanie płakać, prawda?
- Przestanie.
- Czy mogę go zapytać, jak się miewa dziadek?
- Raczej nie – odpowiedziałam.
- Chodźmy już do domu – powiedział wnuk – pewnie tam już czeka na nas dziadek, a my tu chodzimy po głupim cmentarzu.
Wtedy więc nawet nie doszliśmy do grobu mojego męża.
Ale ja od tamtego czasu skończyłam ze swoim nieustannym płaczem.
Dziecko mi pomogło.
Przecież dziadek przyjdzie…
My przyjdziemy do niego… w czasie wielkiego zmartwychwstania.
Dla wnuka było to oczywiste, zaraz zaczął snuć plany.
- Już się cieszę, jak będę opowiadać dziadkowi. Opowiem mu, co Henio zrobił nad stawem…
Nie słuchałam go.
Tylko ścisnęłam mocno jego rękę. Nawet nie przypuszczał, jak bardzo mi pomógł.
Po co miałabym płakać. Po co mielibyśmy płakać…
Lepiej zastanowię się nad tym, co mam opowiedzieć dziadkowi, kiedy się z nim spotkam…

Eduard Martin

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: czw maja 02, 2013 3:10 pm 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
Przed kilku laty była sobie fabryka, która produkowała misie. Każdy z nich był inny, ale każdy tak
samo śliczny i milutki. Małe dzieci uwielbiały te misie, rodzice kupowali im je na urodziny, imieniny
i Gwiazdkę. Każde dziecko od razu umiało pokochać swojego misia i uważało go za swojego
największego przyjaciela.
Tylko jeden misio był nieudany. Został uszyty z samych resztek materiału. Miał jedno uszko
różowe, drugie zielone, tułów w kwiatki, nóżki w kratkę. Nosek zamiast czarnego wyszedł niebieski,
a oczy, robione już z ostatnich skrawków, były żółte. Misio ten był bardzo miły w dotyku. Cieplutki i
aksamitny, ale nikt tego nie widział, bo nikt nawet nie brał go do ręki.
Biedny Brzydki Misio widział, jak jego koledzy szybko opuszczają sklepowe półki i trafiają do
wesołych, uśmiechniętych dzieci, które bardzo je kochają. Sam stał samotny, już troszkę zakurzony
i myślał sobie: To nic, że mnie nikt nie chce. Najważniejsze, że moi koledzy trafiają w dobre ręce.
Minęła kolejna Gwiazdka i misia nadal nikt nie kupował, aż pewnego dnia do sklepu weszła mała,
może sześcioletnia dziewczynka. Miała na nosie ciemne okulary, chociaż tego dnia wcale nie było
słońca, a w rączce białą, plastikową laseczkę, chociaż wcale nie była staruszką. Weszła do sklepu
ze swoją mamą. Poprosiły o misie. Dziewczynka była niewidoma. Nic nie widziała. Nie znała ani
kolorów, ani nigdy nie widziała tęczy, nie umiała sobie wyobrazić lecących w powietrzu ptaków, ale
za to wszystko umiała zobaczyć rączkami.
Wzięła do rączki najpierw bielusieńkiego misia. Najładniejszego ze wszystkich. Pomacała jego
odstające uszka, dotknęła łebka ; I wzięła następnego, szarego. Ten też nie przypadł jej do gustu,
bo miał troszkę ostre zakończenia łapek. Na samym końcu ekspedientka położyła Brzydkiego Misia,
bo i tak nie liczyła, że kiedyś ktoś go kupi.
- To ten mamusiu! - krzyknęła głośno dziewczynka - To jest mój misio. Mój piękny kochany
misiaczek - i z całej siły go przytuliła, a potem pocałowała w brzydki, niebieski nosek.
Od tej pory dziewczynka i misio nie rozstawali się nigdy. Na leżakowaniu spali pod jedną kołderką,
u dentysty dziewczynka ściskała jego łapki, a kiedy trudno jej było coś zrobić, zawsze pytała o
radę swojego przyjaciela.
Inne dzieci śmiały się, kiedy widziały, jakiego brzydala ze sobą nosi. Ale dziewczynka każdemu
proponowała, żeby wziął misia do ręki. I wtedy działo się coś dziwnego. Przestawał wydawać się
brzydki. Wszystkie dzieci zazdrościły dziewczynce. Pytały ją często skąd wiedziała, że ten misio
jest taki cudowny, tak kochany. Przecież nie mogła tego zobaczyć, bo jest niewidoma. A ona
zawsze im odpowiadała:
- Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: śr maja 29, 2013 3:10 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob paź 13, 2012 3:09 pm
Posty: 261
Numer GG: 3921
Lokalizacja: Trzebnica
Dla Swoich Mam (w sensie Swoja Baba, ale w sensie Mama):

Obrazek

Może trochę spóźnione, może nie widać, że to stokrotki, i wrona dziób wściubiła.


Na górę
Post: pt gru 27, 2013 10:25 pm 
Offline
weteran
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob cze 12, 2004 3:35 pm
Posty: 2505
Lokalizacja: Lublin
nic mądrego raczej nie powiem, ale wiedz jest tu dużo osób które przeżywają z tobą tę tragedię
Dla Ciebie Bodziu....
Bajka o zasmuconym smutku


Po piaszczystej drodze szła niziutka staruszka.
Chociaż była już bardzo stara, to jednak szła tanecznym krokiem,
a uśmiech na jej twarzy był tak promienny, jak uśmiech młodej,
szczęśliwej dziewczyny. Nagle dostrzegła przed sobą jakąś postać.
Na drodze ktoś siedział, ale był tak skulony, że prawie zlewał się z piaskiem.
Staruszka zatrzymała się, nachyliła nad niemal bezcielesną istotą i zapytała:
"Kim jesteś?" Ciężkie powieki z trudem odsłoniły zmęczone oczy,
a blade wargi wyszeptały: "Ja? ... Nazywają mnie smutkiem"
"Ach! Smutek!", zawołała staruszka z taką radością, jakby spotkała dobrego znajomego.
"Znasz mnie?", zapytał smutek niedowierzająco.
"Oczywiście, przecież nie jeden raz towarzyszyłeś mi w mojej wędrówce.
"Tak sądzisz ..., zdziwił się smutek, "to dlaczego nie uciekasz przede mną.
Nie boisz się?" "A dlaczego miałabym przed Tobą uciekać, mój miły?
Przecież dobrze wiesz, że potrafisz dogonić każdego, kto przed Tobą ucieka.
Ale powiedz mi, proszę, dlaczego jesteś taki markotny?" "Ja ... jestem smutny."
odpowiedział smutek łamiącym się głosem.
Staruszka usiadła obok niego. "Smutny jesteś ...",
powiedziała i ze zrozumieniem pokiwała głową. "A co Cię tak bardzo zasmuciło?"
Smutek westchnął głęboko.
Czy rzeczywiście spotkał kogoś, kto będzie chciał go wysłuchać?
Ileż razy już o tym marzył. "Ach, ... wiesz ...", zaczął powoli i z namysłem,
"najgorsze jest to, że nikt mnie nie lubi.
Jestem stworzony po to, by spotykać się z ludźmi
i towarzyszyć im przez pewien czas.
Ale gdy tylko do nich przyjdę, oni wzdrygają się z obrzydzeniem.
Boją się mnie jak morowej zarazy." I znowu westchnął.
"Wiesz ..., ludzie wynaleźli tyle sposobów, żeby mnie odpędzić.
Mówią: tralalala, życie jest wesołe, trzeba się śmiać.
A ich fałszywy śmiech jest przyczyną wrzodów żołądka i duszności.
Mówią: co nie zabije, to wzmocni. I dostają zawału.
Mówią: trzeba tylko umieć się rozerwać.
I rozrywają to, co nigdy nie powinno być rozerwane.
Mówią: tylko słabi płaczą. I zalewają się potokami łez.
Albo odurzają się alkoholem i narkotykami, byle by tylko nie czuć mojej obecności."
"Masz rację,", potwierdziła staruszka, "ja też często widuję takich ludzi."
Smutek jeszcze bardziej się skurczył. "Przecież ja tylko chcę pomóc każdemu człowiekowi.
Wtedy gdy jestem przy nim, może spotkać się sam ze sobą.
Ja jedynie pomagam zbudować gniazdko, w którym może leczyć swoje rany.
Smutny człowiek jest tak bardzo wrażliwy.
Niejedno jego cierpienie podobne jest do źle zagojonej rany,
która co pewien czas się otwiera. A jak to boli!
Przecież wiesz, że dopiero wtedy, gdy człowiek pogodzi się ze smutkiem
i wypłacze wszystkie wstrzymywane łzy, może naprawdę wyleczyć swoje rany.
Ale ludzie nie chcą, żebym im pomagał.
Wolą zasłaniać swoje blizny fałszywym uśmiechem.
Albo zakładać gruby pancerz zgorzknienia." Smutek zamilkł.
Po jego smutnej twarzy popłynęły łzy: najpierw pojedyncze,
potem zaczęło ich przybywać, aż wreszcie zaniósł się nieutulonym płaczem.
Staruszka serdecznie go objęła i przytuliła do siebie.
"Płacz, płacz smutku.", wyszeptała czule.
"Musisz teraz odpocząć, żeby potem znowu nabrać sił.
Ale nie powinieneś już dalej wędrować sam.
Będę Ci zawsze towarzyszyć, a w moim towarzystwie zniechęcenie już nigdy Cię nie pokona."
Smutek nagle przestał płakać.
Wyprostował się i ze zdumieniem spojrzał na swoją nową towarzyszkę:
"Ale ... ale kim Ty właściwie jesteś?"
"Ja?", zapytała figlarnie staruszka uśmiechając się przy tym tak beztrosko,
jak małe dziecko. "JA JESTEM NADZIEJA!"

_________________
"Jestem Książę i pewnych tematów nie drążę..."

Miałem k...tyle aut co niektórzy w podpisie, na drugie popularność, na trzecie szacunek - teraz mam rower


Na górę
Post: pt gru 27, 2013 10:58 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: sob paź 13, 2012 3:09 pm
Posty: 261
Numer GG: 3921
Lokalizacja: Trzebnica
Nie wiem czy to ważne, w szkole podstawowej miałem ksywkę Smutny, dziękuję za bajkę, dziękuję.


Na górę
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 72 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2 3 4 5

Strefa czasowa UTC+01:00


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Limited
Polski pakiet językowy dostarcza phpBB.pl