MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz https://forum.w114-115.org.pl/ |
|
Zamki, pałace, urbexy, ruiny i krajobrazy - czyli Dolny Śląsk 2022 https://forum.w114-115.org.pl/viewtopic.php?f=1&t=70836 |
Strona 1 z 2 |
Autor: | marpie [ czw wrz 01, 2022 4:00 pm ] |
Tytuł: | Zamki, pałace, urbexy, ruiny i krajobrazy - czyli Dolny Śląsk 2022 |
Pierwsza idea aby w tym roku zwiedzić Polskę, pojawiła się tuż po ubiegłorocznych wakacjach w Prusach Wschodnich. Pomysł zwiedzania Dolnego Śląska wpadł mi do głowy planując w marcu wyjazd na Berlinkę, z kilku powodów. Tereny ziem zachodnich są ciekawe krajobrazowo i architektonicznie, jest tam sporo opuszczonych miejsc będących niemymi świadkami dramatycznych czasów w II połowie lat 40-tych, jednocześnie pamiętam Dolny Śląsk z naszych zlotów klubowych (byłem w 2010, 2012 i 2017), później byliśmy jeszcze na StarDrive w Jeleniej Górze w 2019 i w tym roku w Kamiennej Górze. Planowanie koncepcyjne (w głowie) zaczęło się jeszcze w marcu, później wpadło „przypadkiem” kilka punktów w trakcie m.in. wizyt na FB (np. Schronisko Szczeliniec – absolutnie kluczowy punkt; będzie o tym jeszcze w relacji). Do tego punkty „oczywiste” – Książ, Czocha, Dobrocin (miejsce znane z polskiego serialu „1983”), sztolnie Riese. Reszta wyszła „w praniu”, jak planowałem trasę już szczegółowo. Na początku kwietnia, na spotkaniu przygotowującym StarDrive, do pomysłu zapalił się Paweł Góras, więc wyszło że będziemy jechać w czwórkę na dwa auta. Ale kolejne miesiące upłynęły właśnie na przygotowywaniu tego rajdu, i nie było czasu na dalsze prace. Planowanie trasy zacząłem na dobre dopiero od połowy czerwca, po StarDrive. Poza punktami „oczywistymi”, korzystałem z przewodników i map turystycznych, nieocenionym źródłem urbexów i fajnych miejsc były też strony urbexy.pl i NIeustanne Wędrowanie. Jako punkt startowy wybraliśmy Oleśnicę, co nie powinno dziwić – mówisz „Colos” i wiesz już wszystko. No i okazało się, że im dalej w las, tym więcej drzew. Z samych urbexów wyszło kilkadziesiąt miejsc, jeszcze przed wstępną selekcją, poza tym okazało się, że na stronie Polskie Zabytki jest ponad 1.200 zinwentaryzowanych pałaców i zamków. Tego nie da się przecież obejrzeć w dwa tygodnie, trzeba było robić ostrą selekcję. Dodatkowo okazało się, że w weekend wypadający w środku wyprawy na zamku w Książu odbywa się Festiwal Tajemnic i będzie sporo dodatkowych atrakcji poza samym zamkiem. Dalej poszło „z górki” – nanosiłem na mapy punkty do odwiedzenia i planowałem trasę w sposób optymalny, ale jednocześnie tak aby maksymalnie poruszać się z dala od głównych dróg. Później okazało się, że owszem da się Googla do jazdy po zadupiach, ale te zadupia czasem są naprawdę wyzwaniem, nawet dla Grety. Moja metoda na planowanie wyglądała tak: najpierw punkty „must have”, złożenie trasy w Google Maps tak aby trasa wyszła w okolicach 120-150 km dziennie, z uwzględnieniem jazdy po zadupiach, później oglądanie trasy w dostatecznym przybliżeniu, aby Google podpowiadał jakieś ciekawe miejsca, i tak po kolejnych iteracjach ustalałem trasę na każdy dzień. W ten sposób część noclegów wyszła „wynikowo”. I właśnie noclegi okazały się dodatkowym wyzwaniem – okazało się, że w większych miejscowościach nie ma miejsc, albo są absurdalnie drogie. Trzeba było ratować się agroturystyką (co wyszło nam tylko na dobre) i różnymi dziwnymi miejscami (np. w Sobótce). Na koniec, tylko jeden nocleg był rezerwowany przy pomocy znanego portalu (i to na życzenie właściciela obiektu), reszta bezpośrednio. Najciekawszy sposób rezerwacji był w Wałbrzychu – pan powiedział, że trzeba najpierw sprawdzić w portalu rezerwacyjnym czy w danym terminie są wolne miejsca, a następnie wysłać mu sms. Nie przyjmuje rezerwacji telefonicznych. Mimo potwierdzenia telefonicznego na tydzień przed wyjazdem byłem pełen obaw, czy będziemy mieli gdzie spać. Mając bazę startową w Oleśnicy wymyśliłem, aby jeden dzień przeznaczyć na wycieczkę wokół miasta po różnych pałacach, zamkach i ruinach. I tak wyszło prawie 120km i 8 obiektów do zwiedzenia – na cały dzień. Pierwszy tydzień zamknąłem zgrubnie do końca czerwca, doszlifowałem ostatecznie do połowy lipca; kilka dodatkowych punktów dosłał Paweł Góras. W międzyczasie Greta pojechała na przegląd do mechanika, dwa dni na pakowanie, i w piątek 22 lipca po pracy byliśmy już w drodze na pierwszym etapie podróży – do Chojna, zostawić psa u mamy Marzenki. Następnego dnia z rana wyruszyliśmy już do Colosów. Przed nami blisko 2 tygodnie wyprawy i zwiedzania Dolnego Śląska. Plan zapięty na ostatni guzik i napięty jak folia na działce, wszystkie noclegi potwierdzone, samochód sprawdzony, zatankowany i umyty, niezbędne rzeczy (w tym lodówka) upchnięte w bagażniku i na siedzeniach. Czy coś może pójść źle? |
Autor: | marpie [ pt wrz 02, 2022 1:04 pm ] |
Tytuł: | Dzień 0 (a właściwie -1), sobota 23 lipca |
Z Chojna do Oleśnicy pojechaliśmy najkrótszą drogą, omijając autostrady i S-ki. Co ciekawe, wujek Google pokazywał taki sam czas przejazdu (około 5 godzin), ale droga autostradą i S-ką jest około 100 km dłuższa, no i Greta nie jest w stanie jechać z szybkością autostradową, nie licząc zwiększonego zużycia paliwa i opłat za autostradę. Dodatkowo, każde wyprzedzanie na autostradzie trzeba planować, żeby nie narazić się ze śmigaczami z lewego pasa, dla których limity szybkości to tylko sugestia. A trasa przez zadupia jest ciekawsza krajobrazowo. Na dawnej przedwojennej granicy wypatrywaliśmy śladów po punktach granicznych, ale po polskiej stronie nic nie zostało, a po niemieckiej zidentyfikowałem dom, który stoi w miejscu dawnego posterunku celnego (zdjęcie ze Street View). Trochę wygląda na przedwojenny, ale równie dobrze może być z lat 50-tych. Co ciekawe, duża część obecnych granic między województwami (w tym miejscu między województwem wielkopolskim i dolnośląskim) pokrywa się z przebiegiem przedwojennej granicy między Polską a Niemcami. Kilka kilometrów od granicy droga uległa zmianie – wąska szosa biegnąca przez wsie zmieniła się w prostą trasę ułożoną na szerokim nasypie. Granica jest nadal wyraźnie widoczna. Posterunek po stronie polskiej na mapie z 1933 i obecnie… … i to samo po stronie niemieckiej. Wieczorem pojechaliśmy z Colosami do Wrocławia w okolice Hali Stulecia (Jahrhunderthalle), gdzie miał się odbyć pokaz fontann związany z obchodami 25 rocznicy powodzi stulecia. Swoją drogą, to ciekawe że upamiętnienie Wielkiej Wody miało odbyć się przez pokaz wodny, no ale fajerwerki są passe bo się zwierzyna płoszy (i słusznie zresztą). Pokaz trwał kilkanaście minut i był ilustrowany muzyką oraz wspomnieniami ludzi, którzy wtedy z powodzią we Wrocławiu walczyli. Ja wówczas byłem na projekcie w Słupsku, gdzie było bezchmurne niebo i 30-stopniowy upał, i wiadomości z zalewanego wodą Wrocławia słuchałem jak bajek o żelaznym wilku. O historii Hali przeczytacie tu, w największym skrócie: Hala powstała w związku z Wystawą Stulecia, zorganizowaną dla upamiętnienia setnej rocznicy wydania we Wrocławiu przez Fryderyka Wilhelma III odezwy An Mein Volk (Do mojego ludu) z 17 marca 1813 roku, wzywającej do powszechnego oporu przeciwko Napoleonowi Bonaparte. Budowa trwała niewiele ponad rok, od pozwolenia na budowę w czerwcu 1911 do stanu surowego w grudniu 1912 roku. W momencie powstania Hala była obiektem o największej rozpiętości kopuły na świecie – 65 metrów średnicy (wg innych źródeł 67 metrów). Ostatecznie Halę otwarto 20 maja 1913 roku (niecałe 2 lata od pozwolenia na budowę). Imponujące tempo. Po wojnie Hala nosiła nazwę Hali Ludowej, do starej nazwy powrócono po upadku komuny (tylko jaką upamiętnia obecnie 100-letnią rocznicę, niezwiązaną z dawną historią?). |
Autor: | marpie [ pn wrz 05, 2022 2:32 pm ] |
Tytuł: | Dzień 1, poniedziałek 25 lipca, okolice Oleśnicy, 110 km (część druga) |
Na wstępie dalszego ciągu, jeszcze jedna informacja o źródle informacji zamieszczanych w relacji - Pałace Śląska Wjechaliśmy do powiatu trzebnickiego, do wsi Kuźniczysko (Polnisch Hammer, od 1937-1945 Groß Hammer). Pośrodku wsi stoi przepiękny modrzewiowy kościół z XVIII w. Pierwotnie ewangelicki, po wojnie rzymsko-katolicki, opuszczony około lat 50-tych. Już sama bryła robi wrażenie, a ponieważ była tabliczka „Wstęp wzbroniony”, to weszliśmy żeby zobaczyć od środka. W środku robi znacznie lepsze wrażenie. Chociaż pozbawiony jest praktycznie całego wyposażenia, przetrwała część ławek, chór i galeryjka wzdłuż ścian. Pani ze sklepu po sąsiedzku powiedziała, że ponoć jest plan odrestaurowania kościoła. Między kościołem a sklepem było ciekawe ogłoszenie, jakby ktoś chciał Powoli przemieszczaliśmy się już z powrotem do Oleśnicy, pozostały nam 3 zamki do zobaczenia. Ale jeszcze po drodze we wsi Siedlec wpadliśmy nad Turkusowy Zalew – piękny, 30-hektarowy zalew powstały po wyrobisku kruszywa. Od 2018 roku udostępniony jako łowisko i miejsce rekreacyjne. Zdjęcia niestety nie oddadzą tego wspaniałego koloru wody… Schloss Briese (pałac Brzezinka) rodziny von Kospoth niestety był skutecznie ogrodzony. Niemniej jednak, pozostały z niego tylko ruiny. Majątek von Kospothów był imponujący, ponad 4.000 ha. Po wojnie pałac przejął PGR i zrujnował, obecnie jest w rękach dewelopera (ponad 10 lat), ale nie widać aby cokolwiek się działo. Schloss Radowshof (Boguszyce-Rzędów) pochodzi z końca XIX w. Nazwa z kolei wywodzi się od ostatnich właścicieli majątku (blisko 900 ha), rodziny von Randow. Po wojnie, tradycyjnie już, pałac przejął PGR i urządził tam mieszkania pracownicze. Obecnie wszystkie okna i drzwi są zamurowane, trudno stwierdzić w jakim stanie jest dach. Ostatnim punktem na trasie był dwór Schwierse (Świerzna). Sam dwór pochodzi z połowy XIX w., gdy majątek (prawie 350 ha) był własnością rodziny von der Berswordt. W 1920 r. majątek nabył Eberhardt Kalau vom Hofe. Obecnie w części dworu są lokale mieszkalne, ale sam budynek jest w opłakanym stanie. Ponoć 6 lat temu został sprzedany wrocławskiemu deweloperowi, ale nie widać żadnego śladu prac. I jeszcze mapka poglądowa dzisiejszej trasy |
Autor: | marpie [ wt wrz 06, 2022 3:53 pm ] |
Tytuł: | Dzień 2, wtorek 26 lipca, Oleśnica – Sobótka, 130 km |
Pierwszym przystankiem na trasie była wieś Kębłowice, gdzie spotkaliśmy się z Asią i Pawłem Górasami. Zastanawiająca jest sama nazwa wsi. Niemiecka nazwa brzmiała Kammelwitz, a od 1937 r. Kammfeld. Logicznie, po zmianie granic wieś nazywała się Kamilowice. Dlaczego zatem w 1950 r. zmieniono nazwę na Kębłowice? Być może jest to daleki resentyment pierwszej nazwy Camblouici (z 1245 r.), czy też późniejszej Camblowo (1289 r.). Jednakże od 1342 r. wieś nazywała się już Kameliwitz. Czy zmiana nie była podyktowana złośliwością wobec Niemców, żeby nie mogli wymówić nazwy? Dla Niemca przecież łatwiej jest powiedzieć Kamilowice aniżeli Kębłowice. A może chodziło o całkowite odcięcie się od historii. Wracając do historii wsi, do 1810 r. była własnością wrocławskiej kapituły katedralnej (o sekularyzacji napiszę później). Od połowy XIX w. do końca wojny majątek był własnością rodziny Jesdinsky. Kammelwitz słynęła wówczas z hodowli koni i owiec. Sam pałac pochodzi z około 1860 r., po wojnie tradycyjnie należał do PGR, obecnie w rękach prywatnych. Niedawno został zrobiony remont dachu i planowane są dalsze prace, w tym ponowne uruchomienie stadniny koni. Budynku pilnują dwa miejscowe prawdziwki, ale za symboliczne 20 zł dali nam klucze do pałacu, i mogliśmy go zwiedzić w środku. Rezydencja ochroniarzy. Pałac ma bardzo ciekawą architekturę, ale teren wokół jest nieuporządkowany i porośnięty chaszczami. Wchodzimy do środka… Poza pałacem, w zabudowaniach przypałacowych funkcjonuje Zaczarowana Stodoła – targ żywności ekologicznej z okolic. Niestety, tylko w weekendy, więc musieliśmy obejść się smakiem. Jadąc dalej trafiliśmy na bardzo ładny obiekt w Małkowicach (Malkwitz) – dawna siedziba klasztoru sióstr Elżbietanek, obecnie placówka Caritasu. Z tego też powodu nie wchodziliśmy do środka. Gross Schottgau (Sadków) był własnością rodziny von Rothkirch od 1714 roku. Pałac został zbudowany w latach 1739-1744 w formie barokowego pałacu, po wojnie miał tam siedzibę PGR, a obecnie jest własnością holenderskiej firmy rolniczej i wykorzystywany na biuro. Tuż obok Sadkowa jest (czynny) przystanek Sadowice Wrocławskie, z nieczynnym budynkiem dworca, niestety niedostępnym. Kolejnym punktem na trasie były Stoszyce (Stöschwitz), z majątkiem liczącym około 250 ha, który do sekularyzacji w 1810 roku był własnością klarysek, a później został sprzedany kupieckiej rodzinie Hoffmanów z Wrocławia. Po wojnie pałac wykorzystywany był jako budynek mieszkalny jeszcze do 2010 roku. Obecnie popada w całkowitą ruinę, wejście jest praktycznie niedostępne – a jeszcze niedawno można było zobaczyć pozostałości po lokatorach, podobno m.in. kolekcję zabawek. Za Kątami Wrocławskimi rozdzieliliśmy się na chwilę z naszymi towarzyszami podróży, żeby zrobić mały offroad w drodze na Tamę Mietkowską. Tama Mietkowska przegradza Bystrzycę tworząc Zalew Mietkowski o powierzchni około 1.000 ha (największe jezioro w województwie dolnośląskim). Budowa, o dziwo z czasów PRL, trwała 12 lat (1974-1986). Jezioro objechaliśmy następnie od północy, również częściowo offroadem… … i spotkaliśmy się z Asią i Pawłem w Siedlimowicach (Schönfeld). Nazwa znów jest nie wiadomo skąd – być może są to dalekie odniesienia do wieloletnich właścicieli majątku, rodu von Seidlitz. Pałac zbudowany w XVII w. został zniszczony w 1945 r. i nieodbudowany po wojnie. Ale znacznie ciekawsze miejsce było po drugiej stronie ulicy – młyn działający nadal na maszynach z początku XX w., prowadzony przez uroczą parę Iwonę i Witolda Markiewiczów. Wituś przygotowywał właśnie mąką na sprzedaż (nabyliśmy 5 kg żytniej, na domowy chleb), a Iwonka oprowadzała nas po młynie. Imponujące, nie tylko maszyny pracujące ponad 120 lat, ale zaangażowanie tych ludzi, dla których praca we młynie połączona z oprowadzaniem zwiedzających, jest prawdziwą pasją. Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze domowe pomidory. Zmierzając już w kierunku Sobótki, wpadliśmy na chwilę do Schloss Penkendorf (zamek Panków), ale zastaliśmy tylko ruiny otoczone fosą. W samej Sobótce pierwszym punktem był opuszczony browar. Obiekt oczywiście ogrodzony z tabliczkami zakazującymi wstępu, ale stara zasada urbexów mówi, że im bardziej jest coś ogrodzone, tym bardziej musi być dziura w płocie. I była, na bocznej uliczce, pomogły nam też w tym miejscowe dzieciaki. Browar powstał w 1817 r., warzono w nim piwo do roku 1997, kiedy został zamknięty przez ostatniego właściciela, Zakłady Piwowarskie S.A. z Wrocławia. Obecnie budynki wpisane do rejestru zabytków, ale pomału niszczeją. Napotkaliśmy tam prawdopodobnie dzikiego lokatora, który chciał nas oprowadzić, ale nie skorzystaliśmy. Pierwszym budynkiem po wejściu był dawny biurowiec. Budynek browaru i jego wnętrze robią imponujące wrażenie. Ostatnim punktem dzisiejszego dnia był Schloss Gorkau (Zamek Sobótka-Górka). Obiekt bardzo ciekawy, zbudowany w XV wieku jako kościół, później dobudowano część mieszkalną. Po sekularyzacji obiekt sprzedano w ręce prywatne, jednak kościół nadal funkcjonował. Ostatecznie całość przebudowano w stylu neorenesansowego zamku pod koniec XIX w. Podobno istniał tunel z pałacu do browaru, ale obecnie nie ma żadnego śladu. Pałac jest obecnie w remoncie i będzie przywrócona jego funkcja hotelowo-imprezowa. Pani, która pielęgnowała trawnik, powiedziała nam, że jeszcze w 2018 roku były tu wesela, a sam pałac można zwiedzać po wcześniejszym umówieniu, ale tylko w weekendy. Na nocleg zajechaliśmy do gazowni, ale to temat na kolejny wpis. I mapka trasy na koniec. |
Autor: | marpie [ pn wrz 12, 2022 6:38 pm ] |
Tytuł: | Dzień 3, środa 27 lipca, Sobótka - Przedborowa, 120 km |
Nocleg mieliśmy w uroczym miejscu Winnica Celtica, zlokalizowanym w budynku starej gazowni miejskiej. Gazownia zbudowana została w roku 1902 i funkcjonowała do roku 1984 produkując 2.200 m3 gazu na dobę. Po remoncie zakończonym w 2015 r. posiada 5 pokoi gościnnych, można też zamówić pyszne śniadanko, z czego oczywiście skorzystaliśmy. W budynku zachowało się oryginalne wyposażenie gazowni – 16-to komorowy piec, kocioł parowy, mechanizm napełniania i opróżniania retort (komór na węgiel), odsmalacze, wanny odsiarczające i stalowy zbiornik do magazynowania gazu. Obiekt jest zabytkiem techniki. Z Sobótki pojechaliśmy do Piotrówka (Petersdorf). Majątek, który liczył niecałe 300 ha wielokrotnie zmieniał właścicieli, byli nimi rodziny m.in. von Richthofen, von Poser, von Hirsch, von Nickisch-Rosenegk, von Seydlitz, von Reisner, następnie przed 1937 rokiem został jednak przejęty przez Śląskie Towarzystwo Kredytowe Ziemskie i rozparcelowany. Pałac zbudowany został prawdopodobnie około roku 1886 przez barona von Seydlitz. Karma trwa mocno w tym miejscu, bo po wojnie był tam PGR (m.in. ośrodek kultury), a po jego upadku pałac już kilkukrotnie zmieniał właścicieli. Obecnie budynek jest zrujnowany, ogrodzony i porośnięty chaszczami, tak że nie dało się do niego wejść. W budynku obok usadowiła się młoda kocia rodzinka. A na podwórku można było spotkać różne ciekawe graty (#zawszegratem). Tuż obok, na Jańskiej Górze (Johnsberg, 253 m n.p.m.), najwyższego szczytu Wzgórz Łagiewnickich, znajduje się najstarsza wieża Bismarcka. Wieże Bismarcka to 174 obiekty zbudowane w latach 1869-1926 sławiące Ottona von Bismarcka i wyrażające niemiecką dumę narodową. Wieża na Jańskiej Górze jest najstarszą wieżą, ma wysokość 23 m. Prawie pod samą wieżę można podjechać samochodem, rozciąga się stamtąd przepiękny widok na dolinę rzeki Oleszna i Schloss Petersdorf. Z wieży niestety nie było nic widać, bo drzewa urosły wyższe niż sama wieża. I znajduje się tam taki ciekawy pomniczek. Zaraz za Piotrówkiem jest Oleszna (Langenöls), ale dwór był na tyle nieciekawy, że nie zrobiliśmy zdjęć (zajęty na biuro firmy rolniczej). Jedynym wartym uwagi obiektem był kościół. 20 km dalej na południe znajduje się wieś Dobrocin (Güttmannsdorf – w tym przypadku polska nazwa to od biedy tłumaczenie niemieckiej), gdzie stoi pałac wykorzystany w polskim serialu "1983" (serial z 2018 roku, polecam). Majątek Güttmannsdorf (około 800 ha), podobnie jak Petersdorf, wielokrotnie zmieniał właścicieli. Pałac został zbudowany pod koniec XVIII w. i przebudowany pod koniec XIX w. Po wojnie był tam Ośrodek Hodowli Zarodowej, a w 2010 roku sprzedany prywatnemu właścicielowi za niecały 1 mln zł. W roku 2015 wybuchł tam pożar, który prawdopodobnie zniszczył wyposażenie wnętrza. Nie udało się nam wejść do środka. Wlotu i wylotu ze wsi pilnują smerfy. Kolejnym punktem było Arboretum Wojsławice – założony w 1811 roku ogród botaniczny. Przepięknie położony na wzgórzach ma powierzchnię 62ha i trzebaby pół dnia, żeby wszystko obejść. My zrobiliśmy sobie krótką, godzinną wycieczkę. Dalej, we wsi Henryków (Heinrichau) jest zrujnowane i zaniedbane Mauzoleum Weimarów. Sama wieś należała do opactwa z Lubiąża, a po sekularyzacji w 1810 wieś nabyła siostra króla pruskiego, Wilhelmina Pruska (późniejsza królowa Holandii), tworząc największą na Śląsku posiadłość Hohenzollernów. Później właścicielami stali się książęta Saksonii Weimar-Eisenach. Posiadłość pod koniec władania przez rodzinę Weimarów posiadłość liczyła ponad 800 ha. Do pałacu nie zajeżdżaliśmy, ponieważ mieści się tam Seminarium Duchowne (nie chcieliśmy przeszkadzać). Za to na wjeździe do Henrykowa jest karczma w ciekawym budynku. Na obiad zajechaliśmy do Ziębic (Münsterberg), jednego z nielicznych niezniszczonych miast podczas ostatniej wojny. Ale samo miasto wywarło na mnie przygnębiające wrażenie, spora część budynków w centrum jest mocno zaniedbana, i ogólnie było jakoś smutno. Więcej napiszę o tym w późniejszym poście. Miejscami zachowały się jeszcze oryginalne niemieckie napisy. Jednym z obowiązkowych punktów na trasie był Pałac Marianny Orańskiej w Kamieńcu Ząbkowickim (Kamenz). Jest to ogromny neogotycki pałac z XIX w. położony na wzgórzu. Bryła pałacu jest zbudowana na planie prostokąta 75,3 na 48,3 m. Cztery wieże narożne mają 33,6 m wysokości. Kubatura pałacu wynosi 90 tys. m³, natomiast powierzchnia użytkowa to blisko 20 tys. m². Dziedzińce wewnętrzne mają wymiary 19,5 na 18,2 m i przedziela je arkadowy krużganek, łączący ścianę północno-wschodnią i południowo-zachodnią. Podczas II wojny światowej Niemcy urządzili tutaj magazyn przejściowy dla zwożonych z całego Śląska dzieł sztuki. Po 1945 wyposażenie pałacu zostało wywiezione bądź zdewastowane, w lutym 1946 cały kompleks spłonął, podpalony przez żołnierzy radzieckich. Część marmurów z pałacu użyto przy budowie Sali Kongresowej w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. W 1984 pałac został wydzierżawiony prywatnemu przedsiębiorcy, Włodzimierzowi Sobiechowi. Obiekt był rekonstruowany od końca lat 80. aż do śmierci dzierżawcy w sierpniu 2010. W sierpniu 2012 roku po zakończeniu postępowania po zmarłym pałac i przyległe grunty stały się ponownie własnością gminy, która rozpoczęła remont obiektu. (źródło: Wikipedia). Oprowadzała nas młoda przewodniczka, która ujęła nas nie tylko wiedzą o samym pałacu, ale wielkim zaangażowaniem – cały czas mówiła „nasz pałac”. W ogóle przewodnicy na naszej trasie to było jedno z odkryć tej wyprawy – w większości młodzi, o dużej wiedzy i opowiadający o zwiedzanych obiektach z prawdziwą pasją. Wg przewodniczki gmina wydała na remont już ponad 50 mln zł, a do dokończenia potrzeba jeszcze co najmniej 200 mln. Zdjęcia niestety nie oddadzą potęgi i piękna tego pałacu. Tam trzeba pojechać. Sama Marianna (Wilhelmina Frederika Louise Charlotte Marianne) też jest ciekawą postacią. Królewna niderlandzka, która chciała poślubić księcia Gustawa Wazę, ale do ślubu nie doszło gdyż ówczesny król szwedzki zagroził wojną z Holandią. Wyszła za mąż za Albrechta Pruskiego, ale nie było to szczęśliwe małżeństwo i zakończyło się rozwodem. Konsekwencją było zerwanie z nią stosunków przez obie rodziny i zakaz wjazdu na teren Prus na dłużej niż 24 godziny. Marianna zakupiła wówczas pałac we wsi Bílá Voda położonej po austriackiej stronie granicy, dzięki czemu mogła codziennie wjeżdżać do swojego pałacu w Kamenz. W pamięci poddanych pozostała jako Dobra Pani i utrwalona została w wielu nazwach miejscowych w okolicach Masywu Śnieżnika. Kierując się pomału w stronę noclegu zajechaliśmy do miejscowości Stolec (Stolz), gdzie stoi pałac zbudowany jeszcze w XVIII w. i przebudowany w XIX w. W czasie drugiej wojny światowej pałac został zajęty przez państwo niemieckie. W rezydencji początkowo urządzono oficerską szkołę SA dla Obergruppe „Schlesien”, a w 1945 roku jedną ze składnic muzealnych Günthera Grundmanna. W latach 1945-1946 pałac zajmowały oddziały radzieckie, zgromadzone w budynku muzealia zniknęły wraz z nimi. Obecnie należy do Agencji Nieruchomości Rolnych i niszczeje. Do Ząbkowic Śląskich (Frankenstein – kolejna ciekawostka nazewnicza, jak z Frankensteina zrobić Ząbkowice) wjechaliśmy tylko strzelić jedną fotkę Krzywiej Wieży. Jest to najwyższa krzywa wieża w Polsce – ma 34 m wysokości, a jej obecne odchylenie od pionu wynosi 2,14 m. Ale nie było już czasu zwiedzać (i tak było po godzinach). Na nocleg zjechaliśmy do Agroturystyki Sielska Kraina, gdzie trudy dnia odreagowaliśmy w plenerowej saunie i jacuzzi opalanym drzewem. Z tego wydarzenia zdjęć nie będzie. Mapka na koniec. |
Autor: | marpie [ pn wrz 12, 2022 6:49 pm ] |
Tytuł: | Dzień 7, niedziela 31 lipca, Szczawno-Zdrój – Karpacz, 165 km |
Dzień zaczęliśmy od śniadania na stacji benzynowej (w Pensjonacie nie było wyżywienia), po czym pojechaliśmy zobaczyć Schlesier Ehrenmal (Mauzoleum w Wałbrzychu). Oficjalna historia tego miejsca mówi, iż mauzoleum zostało zbudowane w 1936 r. dla upamiętnienia 1.780 wałbrzyszan poległych podczas I wojny światowej, około 177.000 wszystkich Ślązaków poległych na frontach Wielkiej Wojny, niezliczone ofiary katastrof przy pracy, a także 25 bohaterów ruchu nazistowskiego. Tej teorii przeczy fakt, że mauzoleum jest zdewastowane i opuszczone (skoro miało upamiętniać Ślązaków i ofiary wypadków przy pracy, to socjalistyczna ojczyzna robotników powinna zadbać o to miejsce), jak również brak jakichkolwiek napisów to potwierdzających. Nieoficjalna, ale znacznie bardziej prawdziwa i mroczna, jest historia mówiąca o tym, że mauzoleum zostało zbudowane przez władze miasta po nieudanym wiecu Hitlera w 1932 roku, aby wykazać że Wałbrzych jest nazistowski. Miały się tu odbywać wiece NSDAP i SS, a na środku dziedzińca stała kolumna, na szczycie której figury czterech mężczyzn na swoich plecach trzymały wieczny ogień widoczny z każdego punktu miasta, co miało podkreślać potęgę Hitlera. Mauzoleum zlokalizowane jest na niewielkim wzgórzu, do którego trzeba podejść pieszo około 300m z parkingu. Na pierwszy rzut oka wszystkie wejścia są zamurowane, ale zgodnie z zasadą urbexu – im coś jest bardziej ogrodzone tym bardziej będzie dziura w płocie. Udało się znaleźć na tyłach nie do końca zamurowane okienko, którym wspólnie z Pawłem dostaliśmy się do środka. Jak widać na ostatnim zdjęciu, miejscami na suficie zachowały się jeszcze resztki mozaiki. Z mauzoleum pojechaliśmy do wsi Dziećmorowice (Dittmannsdorf), gdzie chcieliśmy zobaczyć grobowiec rodziny Wagnerów, ale wizyta w tym miejscu była traumatycznym przeżyciem. Grobowiec jest całkowicie zrujnowany i rozgrabiony, płyty nagrobne są odsunięte a trumny otwarte. Było to dla nas bardzo bulwersujące, bo tuż obok grobowca jest kościół i cmentarz parafialny (grobowiec de facto stoi pośrodku cmentarza, między jego starą i nową częścią). Wg tablic ostatni pochówek miał miejsce w 1879 roku. Ja rozumiem, że wszystko co niemieckie to złe, i trzeba wymazać kilkusetletnią historię tych terenów. Ale zmarłym mimo wszystko należy się jakiś szacunek. Tymczasem jak widać ani lokalna parafia ani władze się tym nie interesują. W sieci nie znalazłem za wiele o tym odłamie rodziny Wagnerów. Jedynie dzięki Caroline Friederike Wilhelmine Wagner (z d. Wartensleben) udało mi się ustalić, że jej mąż Carl August Wagner był kupcem lnianym i posiadaczem ziemskim. Być może ta gałąź Wagnerów wymarła. Informacje pochodzą stąd i stąd. Z Dziećmorowic pojechaliśmy bardzo malowniczą drogą w kierunku Jaworzyny Śląskiej. W Jaworzynie zwiedzaliśmy skansen kolejowy. Na zewnątrz stoi kilkanaście lokomotyw, część również wewnątrz starej parowozowni. Na ostatnim zdjęciu rzadki widok kotła parowozu od środka. W budynku parowozowni urządzonych jest kilka wystaw tematycznych, m.in. prezentowany jest komputer ODRA, oraz wódz narodu z lat 70-tych. Oprowadzał nas młody kolejarz, z którym mieliśmy okazję porozmawiać chwilę wcześniej. Kolejny z pozytywnie zakręconych, dla którego kolej jest pasją. Napisy propagandowe w dwóch językach. Kolejnym punktem na szlaku były ruiny obozu pracy z mrocznych czasów stalinowskich w Rusku. Obóz działał w latach 1950-1958 pod komendą Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, osadzeni tu więźniowie polityczni wydobywali glinę z okolicznych piaskowni. Dwa baraki są zrujnowane, w dwóch pozostałych mieszczą się jakieś magazyny. Żaden ze zmarłych tu więźniów nie został pochowany na cmentarzu w Rusku, zwłoki wywożono w nieznane miejsce. Trzymając się dalej obozowych klimatów, pojechaliśmy do Gross Rosen. Obóz został założony latem 1940 roku, początkowo był niewielkim obozem pracy na potrzeby pobliskiego kamieniołomu, później więźniów wykorzystywano przy budowie projektu Riese. Przez obóz przeszło około 125 tys. osób, z czego około 40 tys. zmarło. Po wojnie przez kilka lat funkcjonował obóz NKWD. Obecnie na terenie obozu jest brama wejściowa i dwa baraki. Ponadto duża wystawa jest w dawnym kasynie SS. Na dwóch ostatnich zdjęciach jest ruchome krematorium i gong obozowy. Z Gross-Rosen pojechaliśmy do Bolkowa (Bolkau), ale nie udało się nam wejść na zamek, bo już był zamknięty. Zrobiliśmy sobie tylko krótką sesję na dziedzińcu zamkowym. Zamek pochodzi z około 1277 roku i zbudowany został przez rodzinę książąt świdnicko-jaworskich. Później zamek był własnością rodzin von Salza, von Logau i von Zedlitz, w latach 1703-1810 należał do cystersów z Grüssau (Krzeszów). Po sekularyzacji zakonu zamek został własnością pruskiego skarbu i popadł w ruinę. W 1885 r. został częściowo rozebrany. Obecnie jest on siedzibą Muzeum Regionalnego. Mieliśmy w planie Pałac Ciechanowice, ale był już zamknięty, zamiast tego natrafiliśmy na bajkowo wyglądający Schloss Schildau (Pałac Wojanów). W obecnej postaci pałac powstał po przebudowie w latach 1839-1940, kiedy był własnością króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III z przeznaczeniem na rezydencję księżniczki Luizy Augusty. W 1908 r. posiadłość nabył Carl Krieg, porucznik rezerwy regimentu dragonów z Bredowm, następnym właścicielem był od 1925 r. konsul dr Kurt Effenberg z Wrocławia a od 1927 r. do końca wojny Wilhelm Kammer, wrocławski wydawca prasy. Pałac przetrwał wojnę nieuszkodzony, został rozszabrowany przez wojska radzieckie, następnie był wykorzystywany przez PGR. Remont, po sprzedaży w 1995 r. polsko-włoskiemu inwestorowi, nie został ukończony z powodu pożaru w 2002 r. Na szczęście pojawił się nowy właściciel, odnowił pałac i zabudowania gospodarcze z przeznaczeniem na ośrodek hotelowy, konferencyjny i spa. Na nocleg zjechaliśmy do Karpacza. Mapka z dzisiejszej trasy. |
Autor: | marpie [ śr wrz 14, 2022 2:22 pm ] |
Tytuł: | Dzień 8, poniedziałek 1 sierpnia, Karpacz-Czocha-Karpacz, 140 km |
Na wstępie jeszcze jedna obserwacja z dnia wczorajszego – dopiero w Wojanowie (przy zamku) zobaczyliśmy ładowarkę do samochodów elektrycznych. Około 685 km od startu w Oleśnicy. Być może były gdzieś w Wałbrzychu, ale nie zauważyłem. Niestety, jazda po zadupiach elektrykiem w Polsce to nadal jest wyzwanie. Pierwszym punktem dzisiejszego dnia była kopalnia uranu Podgórze. Pierwsze odkrycia rudy uranowej w okolicach Kowar miały miejsce jeszcze w 1925 r. Od 1935 r. rudy uranu były wywożone do Oranienburga, na potrzeby prac niemieckich. Po wojnie ponowne poszukiwania rozpoczęły się już w 1947 roku. Kopalnia Podgórze działała w latach 1950-1958 i była oczywiście ściśle tajna. Pracowali tylko profesjonalni górnicy, skuszeni kilkukrotnie wysokimi zarobkami w porównaniu do innych kopalń, ale wg informacji przewodniczki (ponownie opowiadała „z jajem”) wysokie zarobki szły w parze z krótkim życiem (promieniowanie). Prace nadzorowali towarzysze radzieccy, a każda próba sabotażu czy dywersji kończyła się tym, że człowiek znikał, wraz z całą dokumentacją (do aktu urodzenia włącznie). Ogółem w kopalni wydobyto 196,2 tony rudy uranowej o zawartości 0,25% uranu w tonie, czyli 490,5 kg uranu. Bomba zrzucona na Hiroszimę zawierała 64,1 kg uranu, z czego jedynie 0,8 kg uległo rozszczepieniu. Do pokazuje skalę produkcji kopalni i pobliskich zakładów R-1. Później w sztolniach kopalnianych w latach 1974-1990 działało inhalatorium radonowe należące do Uzdrowiska Cieplice. Po likwidacji inhalatorium udostępniono sztolnie do zwiedzania w roku 2014. Wchodzimy… W sztolni w różnych miejscach porozrzucane są artefakty z epoki, w tym model radzieckiej termojądrowej car-bomby – najpotężniejszej bomby nuklearnej zdetonowanej w historii, 30 października 1961 r. Szacowana moc bomby wyniosła 50-57 MT TNT, ale miała tylko charakter propagandowy, gdyż ze względu na swoją masę (27 ton) była niepraktyczna. Kamienie i przedmioty z pozostałościami rudy świecą po podświetleniu promieniami ultrafioletowymi. W kopalni Podgórze znajduje się zalany szyb górniczy o głębokości 242 metry i jest to najgłębsze podziemne nurkowisko w Polsce – najgłębsze nurkowanie odbyło się do głębokości 157 metrów w 2015 roku. Z kopalni pojechaliśmy do tajnych zakładów R-1, według wskazówek przewodniczki. Trzeba z głównej drogi biegnącej do Kowar zjechać na parking oznaczony jako „parking przy ścieżce do nieczynnego tunelu”, następnie dojść do torów kolejowych i skręcić w lewo. Po około 400 m dochodzi się do zabudowań zakładów przeróbki uranu, zlokalizowanych na skarpie po prawej i po lewej stronie torów. W budynkach po prawej stronie działają zakłady przemysłowe (tartak i usługi niklowania), teren jest pilnowany przez strażników i podobno psy. Wg przewodniczki można tam wejść, płacąc ochroniarzom przelewem (tj. za flaszkę), ale nie mieliśmy przy sobie takiej waluty. Zwiedziliśmy zatem część zakładu po lewej stronie torów, wzdłuż skarpy. Teren oczywiście ogrodzony, chroniony, tabliczki „zakaz wstępu” itp., co znaczy że była dziura w płocie. Przy samych torach i ogrodzeniu stoi zamknięty budynek, do kolejnych na dole trzeba było zejść po metalowych schodach, a właściwie tym co z nich zostało – niektórych drewnianych stopni nie było i trzeba było schodzić po samej ramie schodów (widoczna na ostatnim zdjęciu w lewym dolnym rogu). Ten drugi budynek był znacznie ciekawszy i otwarty. Stały w nim tajemnicze kadzie i fundamenty pod inne urządzenia. Wróciliśmy na parking ścieżką wzdłuż rzeczki Jedlica. Można też oczywiście iść do zakładów ścieżką zamiast torami, ale wówczas czekać będą zarwane schody, po których wejście byłoby trudniejsze niż zejście. W tym momencie rozstaliśmy się już z Asią i Pawłem, którzy pojechali w drogę powrotną do Warszawy, my tymczasem udaliśmy się w dalszą drogę zgodnie z planem. Następnym przystankiem był opuszczony PGR Mysłakowice, ale tym razem teren był ogrodzony na poważnie i trwały tam prawdopodobnie jakieś prace rozbiórkowe. Czyli tylko fotka z dystansu. Kawałek dalej stoi Schloss Erdmannsdorf-Zillerthal (Pałac Mysłakowice), gdzie mieści się obecnie słynna (z gorącego przywitania Ministra Edukacji) na całą Polskę szkoła. Majątek Erdmannsdorf-Zillerthal przez wieki często zmieniał właścicieli, ostatnimi byli: feldmarszałek August Wilhelm Antonius Graf Neidhardt von Gneisenau (1816-1832), król pruski Fryderyk Wilhelm III i jego spadkobiercy (1832-1909), Karl Richter z Ogrodnicy (1909-1939). W czasie wojny w rezydencji umieszczono Reichschule der S.A. (szkołę Oddziałów Szturmowych NSDAP). W maju 1945 r. pałac przejęła Armia Czerwona, która urządziła w nim siedzibę dowództwa ochrony, po przekazaniu pałacu w ręce Państwowego Monopolu Spirytusowego ostatecznie przekształcono pałac w szkołę podstawową (w 1953 r.). Taką funkcję pałac spełnia do tej pory, i można go zobaczyć zasadniczo tylko z zewnątrz. Sam pałac, pochodzący z końca XVIIi w. i przebudowany początkowo w stylu klasycystycznym a następnie neogotyckim, jest bardzo ładnie odnowiony – jest to jeden z nielicznych przykładów zachowania zabytku w dzisiejszych czasach. Na wylocie z Mysłakowic stoi piękny dom Tyrolski. Obok niego jest tablica upamiętniająca protestanckich wygnańców z Tyrolu (z okolic Zillertal), którzy od 1838 r. osiedlali w tym rejonie, dzięki królowi pruskiemu Fryderykowi Wilhelmowi III (za Tyrolczykami wstawiła się hrabina Friederike von Reden). Ponieważ byli góralami, osiedlili się w Riesengebirge (Karkonoszach), najwyższym paśmie górskim w Prusach. Wielu imigrantów pochodziło z doliny Zillertal, co doprowadziło do zmiany nazwy miasta na Zillerthal-Erdmannsdorf. Minęliśmy Jelenią Górę, i po zjechaniu z głównej trasy na wąską i malowniczą drogę, dojechaliśmy nad Jezioro Pilchowickie. Jezioro powstało poprzez przegrodzenie rzeki Bóbr tamą (Bobertalsperre Mauer, Talsperre Mauer, także Mauertalsperre). O samej tamie będzie jeszcze mowa, tymczasem zatrzymaliśmy się przy słynnym moście kolejowym, który chciał wysadzić Tom Cruise na potrzeby kolejnego Mission Impossible. Na szczęście ta mission okazała się impossible dla niego, i ten pomysł wysadzono mu z głowy. Most został zbudowany na potrzeby linii kolejowej Hirschberg – Sagan (Jelenia Góra – Żagań), budowanej w latach 1902-1909. Sam most zbudowano w latach 1904-1906 i otwarto dla ruchu w dniu 28 sierpnia 1909 roku. Most ma prawie 152 m długości i zawieszony jest 40 m nad (obecnym) lustrem wody (w momencie jego budowy było wyżej, bo nie zaczęto jeszcze napełniać Jeziora Pilchowickiego). Linię kolejową zaczęto wygaszać od roku 1991, odcinek z mostem zamknięto oficjalnie w 2005 r., ale rok później przywrócono turystyczny ruch na odcinku Jelenia Góra – Lwówek Śląski tylko po to aby w 2016 r. ostatecznie zamknąć linię. Żeby nikomu nie przyszło do głowy ponowne reaktywowanie tej linii odcięto ją fizycznie od węzła Jelenia Góra likwidując rozjazdy i część torowiska w Jeleniej Górze. Most pozostawiony samemu sobie niszczał i dopiero po aferze z Mission Impossible został wpisany do rejestru zabytków i pojawiły się plany jego remontu. Sama linia ma zostać częściowo reaktywowana na odcinku Zebrzydowa – Żagań w związku ze stacjonowaniem wojsk amerykańskich w Żaganiu i 10 Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie. Znad mostu podjechaliśmy na stację kolejową Pilchowice Zapora. Greta przycupnęła na peronie. Proszę nie czekać na pociąg. Spóźnia się już 6 lat i raczej nie przyjedzie. Ze stacji widać już było tamę. Ale zatrzymaliśmy się jeszcze sprawdzić, czy jest światełko w tunelu (pod górą Czyżyk, 187 m długości). Nie było. Tama została zbudowana dla ochrony przed powodziami, decyzja o budowie została podjęta w 1900 roku po powodzi z roku 1897. Prace rozpoczęto w 1902 r., a uroczyste otwarcie tamy miało miejsce 16 listopada 1912 r. w obecności cesarza Wilhelma II Hohenzollerna. Zapora ma 62 m wysokości i 290 m długości w koronie, grubość jej muru w podstawie wynosi 50 m, a w koronie – 7 m. W chwili oddania do użytku była ona największą zaporą kamienno-betonową w Europie, obecnie jest drugą co do wysokości (po Solinie) zaporą w Polsce. Powierzchnia Jeziora Pilchowickiego wynosi 240 ha, a jego głębokość przy zaporze – 46 m. Przy zaporze zbudowano elektrownię wodną o mocy 7,5 MW. Urządzenia przetrwały ponad 100 lat, ponieważ wymieniono je dopiero w 2013 roku podnosząc moc elektrowni do 13,364 MW. Na tamę można bez problemu wjechać samochodem, a widoki z korony są zachwycające. Jezioro miało tego dnia ciekawy zielony kolor. Kierując się drogowskazem chcieliśmy podjechać do baru, ale zamiast baru natrafiliśmy na opuszczony hotel. Dawny hotel „Nad Zaporą” stoi w miejscu schroniska Curt-Bachmann Baude zbudowanego w 1936 r. dla upamiętnienia Curta Bachmanna, projektanta tamy. Po wojnie obiekt przejęło Ludowe Wojsko Polskie, które przekazało go Lidze Morskiej. Schronisko spłonęło na przełomie lat 40-tych i 50-tych, a po pożarze w roku 1958 na pozostałym fundamencie zbudowano 3-kondygnacyjny hotel z 58 miejscami noclegowymi. W czasach transformacji ustrojowej hotel trafił do gminy Wleń, a ta sprzedała go prywatnemu inwestorowi, który od czasu nabycia nie zrobił nic. Hotel jest całkowicie opuszczony ponad 20 lat i zdewastowany. O dziwo, nadal działa strona internetowa hotelu, a właściwie inwestycji. Z Pilchowic udaliśmy się do Maciejowca (Matzdorf), gdzie stoi renesansowy dwór (niezamieszkały praktycznie od 1838 r., wykorzystywany na cele gospodarcze), obecnie ruina. Obok znajduje się pałac z 1838 r., i wygląda na to, że prowadzony jest jakiś remont. Położony jest nowy dach, obiekt ogrodzony i pilnowany przez ochroniarza z psem (nie widzieliśmy ani jednego ani drugiego, ale w psiej misce była świeża woda). Ostatnim punktem dnia był Burg Tzschocha (Zamek Czocha). Zamek powstał w latach 1241-1247 z rozkazu króla czeskiego Wacława I Przemyślidy jako warownia graniczna. Zamek o dziwo nie zmieniał zbyt często właścicieli: 1253-1319 biskup miśnieński von Weisenow, 1319-1346 Henryk I Jaworski (książę jaworsko-świdnicki), 1346-1389 Bolko II Mały (książę jaworsko-świdnicki) i wdowa po nim Agnieszka Habsburg, 1389-1453 rody rycerskie von Dohn i von Klüks, 1453-1700 rodzina von Nositz, 1703-1909 rodzina von Uechtritz (miśnieńska rodzina szlachecka). W 1909 r. zamek nabył (za 1,5 mln RM) Ernst Gütschow, dyrektor generalny zakładów tytoniowych Georg Antona Dresdner Zigarettenfabrik Jasmatzi, który dokonał znacznej przebudowy zamku (za 4 mln RM), budując między innymi mnóstwo tajnych przejść. Zgromadził na zamku bibliotekę z 25 tys. woluminów, liczne działa sztuki (w tym insygnia koronacyjne carów). Podczas wojny rzekomo mieściła się tu szkoła szyfrantów Abwehry, ale jest to tylko fakt literacki Bogusława Wołoszańskiego (Tajemnica Twierdzy Szyfrów). Po wojnie rozkradziony, jak niemal każdy zamek czy pałac na ziemiach zachodnich, trafił w 1952 roku w ręce Ludowego Wojska Polskiego, który urządził tam Wojskowy Dom Wczasowy. Wbrew temu co pisze wikipedia, zamek istniał na mapach – np. na mapie z 1965 r. uwidoczniony jest jako ośrodek wypoczynkowy i PGR. Obecnie zamkiem zarządza spółka podległa Agencji Mienia Wojskowego, jest w nim urządzony hotel i restauracja, a część pomieszczeń jest udostępniona do zwiedzania. Pierwotnie chcieliśmy w nim nocować, ale nie było miejsc już na miesiąc naprzód. Już z zewnątrz zamek robi imponujące wrażenie. Zwiedzanie zaczęliśmy od Sali Balowej, gdzie umieszczono m.in. figury anioła i diabła, jako symbole masońskie. Później różnymi zakamarkami i tajnymi przejściami trafiliśmy do sypialni Gütschowa (którą można wynająć)… …aby znów wejść do Sali Balowej, tym razem od góry. W jednej sali urządzono imitację stacji nasłuchowej, zgodnie z rzekomą legendą szkoły szyfrantów. Wspaniałe są również widoki z górnych pięter, m.in. na zakole rzeki Kwisy. Tym razem przewodniczka (znów młoda dziewczyna) choć wykazywała się wiedzą na temat zamku i jego tajemnic, to chyba była już zmęczona (wchodziliśmy prawie o godzinie 17) bo jej uprzejmość była wyraźnie wymuszona. Na koniec każdego odcinka zwiedzania zadawała pytanie „Coś jeszcze ciekawi?”. Chcieliśmy jeszcze podjechać pod tamę Leśniańską (Marklissa-Talsperre), ale jakiś Janusz biznesu postawił szlaban na drodze i pobierał kasę za wjazd. Zrezygnowaliśmy zatem. Zapora Leśniańska jest najstarszą zaporą w obecnych granicach Polski, zbudowana została w latach 1901-1905 (uroczystego otwarcia tamy dokonano 15 lipca 1905 roku). Zapora ma 45 m wysokości, z czego 36 m ponad poziom terenu, długość w koronie 130 m i szerokość w podstawie 38 m. Jezioro Leśniańskie ma powierzchnię 140 ha i długość około 7 km. U podnóża zapory funkcjonuje elektrownia wodna (zbudowana w latach 1905-1907) o mocy 2,61 MW, nadal na oryginalnych turbinach i generatorach. Godzina robiła się późna, do Karpacza mieliśmy jeszcze 60 km, dlatego też odpuściliśmy sobie pozostałe punkty na dziś (m.in. Alpaki z Proszówki, zresztą i tak było już zamknięte) i pojechaliśmy prosto do hotelu. Po drodze czekały nas jeszcze miłe widoczki. Po powrocie do hotelu zapisaliśmy się jeszcze na tegoroczny zlot MB/8. I mapka z dzisiejszego dnia. |
Autor: | DJ MAKU [ czw wrz 15, 2022 11:11 am ] |
Tytuł: | Re: Zamki, pałace, urbexy, ruiny i krajobrazy - czyli Dolny Śląsk 2022 |
Cytuj: przy słynnym moście kolejowym, który chciał wysadzić Tom Cruise na potrzeby kolejnego Mission Impossible. Na szczęście ta mission okazała się impossible dla niego, i ten pomysł wysadzono mu z głowy No nie wiem czy to takie szczęście. Most miał swoje pięć minut związane z tym pomysłem a teraz znów cisza jak i przedtem. Wielu dziwiło się kto wtedy dopuścił go do ponownej eksploatacji i na kogo spadnie odpowiedzialność za ewentualną katastrofę tego co po nim przejeżdżało z mocno ograniczoną prędkością. Tak naprawdę to chyba nikt nie jest poważnie zainteresowany remontem tego zabytku, paru lokalnych pieniaczy próbowało wypromować się na rozgłosie związanym z rzekomymi planami Top Guna, ale tradycyjnie skończyło się to niczym, a most sobie zgnije, do jesieni, na świeżym powietrzu. I co się wtedy zrobi? Protokół zniszczenia. Cytuj: Obok znajduje się pałac z 1838 r., i wygląda na to, że prowadzony jest jakiś remont. Ten remont trwa już od dawna i końca nie widać. Obecnym właścicielem tego obiektu jest podobno pan najjaśniejszy hrabia Friedrich Graf v. Luxburg Carolath który ma też wielkie plany co do nowej zabudowy rynku w Lubomierzu: Ale jeśli będzie się zabierał do tego w takim samym tempie jak za remont pałacu w Maciejowcu to raczej nic z tego nie wyjdzie. Zresztą jak z niemal każdej inwestycji na terenie gminy Lubomierz. Cytuj: Chcieliśmy jeszcze podjechać pod tamę Leśniańską Trzeba było pojechać na zaporę Złotnicką. Tam już chyba się skończył remont i można przez nią przejechać, potem jest pod górę po kamieniach, w sam raz na Gklasę, potem przez pola i lokalne pipidówy wyjeżdżasz na DK30 w Biedrzychowicach. P.S. Tak, ktoś jeszcze zagląda na to Forum. Tak, ktoś czyta Twoje relacje. Także czekam na ciąg dalszy |
Autor: | marpie [ wt wrz 20, 2022 11:12 am ] |
Tytuł: | Re: Zamki, pałace, urbexy, ruiny i krajobrazy - czyli Dolny Śląsk 2022 |
DJ MAKU pisze: No nie wiem czy to takie szczęście. Most miał swoje pięć minut związane z tym pomysłem a teraz znów cisza jak i przedtem. Wielu dziwiło się kto wtedy dopuścił go do ponownej eksploatacji i na kogo spadnie odpowiedzialność za ewentualną katastrofę tego co po nim przejeżdżało z mocno ograniczoną prędkością. Tak naprawdę to chyba nikt nie jest poważnie zainteresowany remontem tego zabytku, paru lokalnych pieniaczy próbowało wypromować się na rozgłosie związanym z rzekomymi planami Top Guna, ale tradycyjnie skończyło się to niczym, a most sobie zgnije, do jesieni, na świeżym powietrzu. I co się wtedy zrobi? Protokół zniszczenia. Ja generalnie lubię wszystkie zabytki techniki, w tym kolejowe. Mam takie wrażenie, że dawniej projektowało się rzeczy nie tylko użyteczne, ale i ładne (i to przez Niemców ) ). A teraz jest raczej funkcja bez formy. Co do samego mostu, to jak na razie nie wygląda ani na misia, ani na to, żeby miał zgnić. Faktem jest, że na chwilę obecną szanse na reaktywacje linii na tym odcinku są małe (vide info, że linia została odcięta w Jeleniej Górze), ale jak widać po reaktywacji innych linii na Dolnym Śląsku (np. Kłodzko-Wałbrzych) może nie traćmy jeszcze nadziei DJ MAKU pisze: P.S. Tak, ktoś jeszcze zagląda na to Forum. Tak, ktoś czyta Twoje relacje. Miło mi z tego powodu, choć czytelnictwo forum chyba powoli upada, ludzie się przenoszą na Twarzoksiążkę. Moje dawniejsze relacje miały po 4-5 tys. odsłon, tymczasem Berlinka niewiele ponad 600, a Dolny Śląsk ledwie przekroczył 300. Ale i tak będę pisać |
Autor: | marpie [ śr wrz 21, 2022 1:32 pm ] |
Tytuł: | Dzień 9, wtorek 2 sierpnia, Karpacz-Kotliska, 95 km |
Na dzień dobry odwiedziliśmy Muzeum Zabawek w Karpaczu. Zlokalizowane jest w budynku dawnej stacji kolejowej (linia Mysłakowice-Karpacz, otwarta w 1895 r., zlikwidowana w 2000 r., otwarta ponownie w 2006 r. i definitywnie zamknięta niedługo później), do którego przeniosło się w maju 2012 r. Muzeum stworzono na bazie kolekcji zabawek zbieranych z całego świata przez Henryka Tomaszewskiego – wybitnego artystę, twórcę Wrocławskiego Teatru Pantomimy, który przekazał kolekcję w darze gminie Karpacz w 1994 roku, a samo Muzeum zostało powołane w 1995 r. Kolekcja zabawek zajmuje cały parter budynku i zawiera zabawki z całego świata. Nas najbardziej rozczuliła księżniczka na ziarnku grochu. Z Karpacza pojechaliśmy do Kowar, gdzie zwiedziliśmy Park Miniatur Dolnego Śląska. Co już jest regułą, znów oprowadzała nas młoda dziewczyna z opowiadająca z dużym zaangażowaniem o miniaturach, które są wykonywane na miejscu, jak również o rzeczywistych obiektach, które odwzorowują. Na pierwszych czterech zdjęciach schronisko na Śnieżce, na kolejnych trzech Zamek Książ (choć kolej to raczej licencja artystyczna niż rzeczywistość). Jadąc do Jeleniej Góry zajechaliśmy do Schloss Buchwald (Pałac Bukowiec). Buchwald (Bukowiec) był własnością rodziny von Zedlitz (od XIV w. do 1573 r.), następnie rodziny von Rebnitz (1573-1760), później przechodził kilka razy z rąk do rąk, aby w 1785 r. trafić do Friedricha Wilhelmowa von Reden, ówczesnego królewsko-pruskiego ministra górnictwa na Górnym Śląsku. W 1854 r. został odziedziczony przez rodzinę von Rotenhan (baronowa Marie Karoline von Rotenhan z domu von Riedesel była chrześnicą Johanny Juliany von Reden), w której rękach pozostał do końca wojny. Po wojnie majątek w Bukowcu został upaństwowiony, a w pałacu urządzono dom wypoczynkowy Uniwersytetu Wrocławskiego. Następnie zabytek był wykorzystywany między innymi jako Szkoła Rolnicza i Karkonoski Uniwersytet Ludowy. Obecnie w budynku znajduje się siedziba Związku Gmin Karkonoskich, można go w zasadzie zwiedzać tylko z zewnątrz. Sam pałac powstał jeszcze w XVI w., następnie przebudowany w latach 1790-1800. Nieopodal na wzgórzu mieści się herbaciarnia, z której można podziwiać widok na Śnieżkę, a w samym parku są ciekawe drewniane rzeźby. Wjeżdżając do Jeleniej Góry chcieliśmy skorzystać z hotelu, ale znów był nieczynny. Budowa Hotelu Sudety w Jeleniej Górze rozpoczęła się w 1980 roku i trwała 9 lat, inwestorem była DOKP. Hotel budowany oficjalnie jako noclegownia dla drużyn konduktorskich, statystycznie były to mieszkania rotacyjnie i tak za komuny był ten obiekt wykazywany (bareizm w czystej postaci). Projekt powstał w Miejskim Biurze Projektów we Wrocławiu przy ul. Oławskiej i ma bardzo ciekawą architekturę. W latach 90- tych Hotel Sudety uznawany był za jeden z obiektów o najwyższym standardzie w regionie. Do dyspozycji gości były 102 pokoje, w tym 5 apartamentów, 3 sale konferencyjne, drinkbar, klubokawiarnia, sauna i podziemny parking. W pokojach była łazienka, telefon, telewizor, lodówka, balkon (dziś to raczej standard). Obiekt był bardzo popularny, choć jeden z najdroższych w regionie. Po sprzedaży obiektu przez PKP trafiał on w różne ręce, ostatecznie w listopadzie 2021 został wystawiony na licytację komorniczą (jak widać bezskutecznie). Oczywiście była dziura w płocie, dzięki czemu mogliśmy obejrzeć obraz nędzy i rozpaczy po dawnej świetności. Strona internetowa hotelu nadal działa, a ceny nie są wygórowane (26 EUR za dwójkę, 49 EUR za apartement) – bierzemy. Chyba jednak lokalizacja bezpośrednio na zapleczu węzła kolejowego i stacji PKP była jednym z gwoździ do trumny. W Jeleniej Górze zrobiliśmy sobie przerwę na kawkę. Jelenia Góra jaka jest, każdy widzi. Miasto nie ucierpiało podczas działań wojennych, jednak w 1971 roku rozpoczęto wyburzanie większości zabytkowych kamienic w obrębie rynku. Obecna zabudowa placu ratuszowego powstała w latach 70. i jest stylizowana na dawną (pozostało tylko sześć fasad dawnych kamienic). Przyczyną rozbiórki był zły stan techniczny dawnych kamienic. Najpierw jeszcze w latach 30-tych ograniczono fundusze na remonty zwłaszcza obróbek blacharskich, rynien, rur spustowych, później niechlujnie przeprowadzono remonty w latach 1957-67, a dodatkowo władze uznały że pozostałości baroku, eklektyzmu to przykład niemieckiej obecności, więc na pohybel im. Jelenia Góra nie była w centrum zainteresowania ani ówczesnej władzy ani mediów, więc można było zburzyć zabytkową starówkę bez konsekwencji. Z Jeleniej Góry pojechaliśmy dalej na północ, malowniczą drogą wzdłuż doliny Bobra do miejscowości Wleń (Lahn). Tam zwiedziliśmy stację kolejową i tunel. Stacja została wybudowana w 1908 roku przez firmę Gläser z Boberröhrsdorf (Siedlęcin – tu znów ciekawa historia zmiany nazwy, bo w 1945 r. miejscowość nazywała się Bobrowice, co było logiczną kontynuacją nazwy historycznej, ale w 1946 r. zmieniono na Siedlęcin). Budynek wyróżnia się zdecydowanie z uwagi na naczółkowy dach, którego jeden z płatów jest przedłużony i przechodzi od razu w zadaszenie peronowe. Obecnie przekształcony w wielorodzinny dom mieszkalny. Tunel pod Wzgórzem Zamkowym ma długość 320m i jest najdłuższym na linii Jelenia Góra-Żagań. Odcinek Lahn-Löwenberg in Schlesien (Wleń-Lwówek Śłąski) otwarto 1 lipca 1909 roku jako przedostatni odcinek na tej linii (ostatnim był odcinek Boberröhrsdorf-Lahn (Siedlęcin -Wleń) otwarty 28 sierpnia 1909 r.). O historii tej linii pisałem już w poprzednim odcinku i nie będę się powtarzać. Ze stacji kolejowej pojechaliśmy na Wzgórze Zamkowe, ale ostatecznie do samego zamku nie dotarliśmy. Zresztą zamek jest ruiną już od czasów wojny trzydziestoletniej w XVII w. W latach 2005-2018 był w ogóle zamknięty dla ruchu turystycznego w wyniku runięcia części murów i przechylenia się baszty. Zamiast zamku zwiedziliśmy pobliski Schloss Lähnhaus (Pałac Łupki Wleński Gródek), wzniesiony dla rodziny von Kaulhaus w latach 1653-1663 i przebudowany w 1728 r. Pałac na szczęście przetrwał praktycznie niezmieniony od tamtych czasów, po wojnie mieściło się tutaj Liceum Hodowlane (od 1947 r., po tym jak Armia Czerwona kompletnie ograbiła pałac), ośrodek wypoczykowy MSW, siedziba PGR, sanatorium kolejowe oraz Poczta Polska. W 2000 r. kupił ją Belg Luk Vanhauwaert, który odremontował zniszczone zabudowania, park i ogród. Obecnie się tam napić kawy i zjeść ciasto w „Cafe Lenno” a nawet przenocować (ale nie skorzystaliśmy, bo czekały nas dalsze przygody). Poruszając się dalej na północ chcieliśmy zwiedzić Zamek Legend Śląskich, ale okazał się niewypałem. Zbudowany przez osiadłego tu malarza, Dariusza Milińskiego jest kiczowaty, tak samo jak stojący obok gród rycerski. Strzeliliśmy tylko kilka fotek i w drogę. Tymczasem czekała nas jedna z najciekawszych przygód na tej wyprawie. Kolejnym punktem miał być Schloss Neundorf – Liebenthal (Pałac Nagórze). Nawigacja Yanosik pokazywała dojazd od północy, ale google od południa. Zresztą zarówno geoportal jak i openstreetmap wskazywały, że jakaś droga istnieje, wg geoportalu nawet utwardzona. No to jedziemy. Z asfaltu zjechaliśmy w szutrówkę prowadzącą między domami i polami, która po ok. kilometrze zamieniła się w drogę polną, następnie drogę polną z koleinami tak głębokimi, że trzeba było jechać grzbietem aby się nie zawiesić, a ostatecznie przeszła w koleiny wyjeżdżone w środku pola owsa. Ale cały czas jechaliśmy wg nawigacji, a na mapie droga istniała. Po przejechaniu ni to polem, ni to drogą kolejnych 2 km, i wspięciu się na wzgórze Kołodziej (454m n.p.m.) natrafiliśmy na zakaz wjazdu. No ale przecież nie będziemy się wracać, to pojechaliśmy dalej. Na szczęście to był krótki odcinek, i wkrótce dojechaliśmy pod pałac (na ostatnim zdjęciu po prawej widać ruiny folwarku). Myśleliśmy, że skończy się tylko na kilku zdjęciach z dystansu, gdyż w pałacu trwał widoczny remont, tymczasem gdy już wsiadaliśmy do samochodu nadjechała Suzuki Vitara i okazało się, że przyjechał właściciel. Po wymianie zwyczajowych uprzejmości zaprosił nas na zwiedzenie pałacu z bliska. Okazał się być Polakiem w wieku około 60+ mieszkającym wcześniej we Francji, a jeszcze wcześniej uczniem Liceum Morskiego w Gdyni. Nawet na takim odludziu można spotkać ziomala. Pałac kupił, jak twierdził, dla samego widoku, ale okazało się że mury są zdrowe, i rozpoczął remont. Sam pałac pochodzi z 1853 r. i powstał na fragmentach starszego dworu. W 1924 r. ówczesny właściciel, Rudolf Gräulich, rozpoczął przebudowę pałacu (stąd też data 1924 widoczna tuż nad linią 3 okien na drugim piętrze). Po II wojnie światowej pałac służył jako państwowy dom mieszkalny i nieremontowany popadł w ruinę. Ale sam właściciel opowiedział nam jeszcze jedną historię (niestety nie udało mi się jej potwierdzić niezależnie). Otóż z racji widoków oraz oddalenia od okolicznych wiosek (do Plohe (Pławna Górna), skąd przyjechaliśmy jest ponad 4km, do Neundorf-Liebenthal (Nagórze) około 3km, do Ober Görisseifen (Płóczki Górne) blisko 2km), pałac ten upodobali sobie wyżsi funkcjonariusze III Rzeszy na dom schadzek. Wg opowieści miał tu przyjeżdżać Joseph Goebbels ze swoją kochanką, czeską aktorką Lídą Baarová, jak również gauleiter Dolnego Śląska. Jeżeli to prawda, to miejsce nadawało się idealnie. Stosunkowo niedaleko od Lwówka Śląskiego (dobra komunikacja z pozostałymi obszarami III Rzeszy z racji węzła kolejowego), jednocześnie w bezpośrednim oddaleniu od pobliskich wsi z trudnym dojazdem i z przepięknymi widokami na dolinę rzeczki Kwilica. Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, podziękowaliśmy za gościnę, i udaliśmy się w dalszą drogę. Właśnie dla takich przygód warto jeździć w miejsca odludne i „nieoczywiste”. I na koniec naszła nas refleksja – to dobrze, że znajdują się tacy ludzie, którzy chcą wrócić życie obiektom leżącym na zadupiu, bez żadnej wartości komercyjnej w dzisiejszych czasach (chociażby kwestia dojazdu). Ale z drugiej strony, obecny właściciel jest starym kawalerem (jak się sam przyznał), kto więc odziedziczy ten pałac, nawet jeżeli uda się przywrócić choć część dawnej świetności? Czy też odnowiony, ponownie sczeźnie, porzucony bez właściciela? Powrotna droga (na północ) w kierunku Nagórza (które w rzeczywistości jest na dole, a tylko pałac Nagórze) była tak stroma, że zjeżdżałem z włączonym reduktorem i zapiętą na stałe jedynką (żeby hamować silnikiem). Po deszczu, nawet lekkim, ta droga może być zupełnie nieprzejezdna. Kolejny argument za domem schadzek. Nikt nie przyjedzie, żeby przeszkadzać. Dalej w kierunku Lwówka Śląskiego pojechaliśmy znów fragmentem trasy TET (Trans European Trail, poprzedni odcinek był w okolicach Zalewu Mietkowskiego, dzień 2), delikatny szuterek przez las i pola. Do Lwówka Śląskiego w pierwszym rzędzie na obiad, później zwiedzanie. Lwówek Śląski bardzo ucierpiał podczas wojny, miasto zostało zniszczone w 40%, uszkodzonych było dalsze 35% budynków. Obecnie praktycznie całe centrum miasta jest nowe, tzn. zbudowane po wojnie, ocalał jedynie ratusz oraz kilka pojedynczych domów stojących obok. Pozostałe pierzeje zamykające rynek z czterech stron są nowe. Ciekawym obiektem jest Czarna Wieża – pozostałość po kościele ewangelickim zbudowanym w latach 1746-1748 (sama wieża dobudowana w latach 1846-1848). Po wysiedleniu Niemców kościół był nieużywany i został zburzony w 1972 r., a sama wieża ocalała gdyż jej zburzenie mogło zaszkodzić okolicznym budynkom. Wieża sczerniała głównie na skutek dymów z pobliskiego browaru. Jej wysokość to 60m i jest najwyższą w Lwówku Śląskim. Wieża została sprzedana w 2009 r. prywatnemu inwestorowi (ponoć prawniczce związanej z Urzędem Miasta) za niewiele ponad 100 tys. zł, ale nowy właściciel z wieżą nic nie zrobił, za to na przyległej działce postawił betonowe budynki z przeznaczeniem na apartamenty na wynajem. Może wieża się sama nie zawali. Za Lwówkiem znajduje się Schloss Plagwitz (Zamek Płakowice). Pałac zbudowany został w latach 1550-1563, niedługo po wojnie francusko-pruskiej, kiedy to został doszczętnie splądrowany, został sprzedany rejencji legnickiej (w 1824 r.). Urządzono w nim początkowo zakład leczniczo-opiekuńczy, a następnie zakład psychiatryczny. W 1870 r. przekształcony w lazaret, pełnił tę funkcję do końca wojny. Po zakończeniu wojny początkowo funkcjonował tam Państwowy Ośrodek Wychowawczy i stacjonowała młodzież z organizacji Służba Polsce. W 1951 r. zakwaterowano w nim młodzież z Grecji i Macedonii, a w latach 1953 – 1959 sieroty wojny koreańskiej (oczywiście z KRLD). Mieszkało tu 1.270 dzieci pod opieką 600 osób (kucharki, sprzątaczki, nauczyciele, wychowawcy, lekarze, pielęgniarki). W latach 1966-1974 budynek przejął batalion wojsk Obrony Terytorialnej Kraju JW 22-23. Po wyprowadzce żołnierzy dokończono remont dachu rozpoczęty w 1967 r., częściowej renowacji poddano daszki nad krużgankami, zainstalowano rynny, rury spustowe, zabezpieczono otwory okienne, naprawiono kamienne balustrady dziedzińca. W listopadzie 1992 roku pałac zakupili, za 350 mln zł (!), Kenneth i Giselle Herweynen z Kościoła Baptystów i założyli w nim Chrześcijański Ośrodek Elim (śladem po tym ośrodku jest stojący przed wejściem do zrujnowanego pawilonu autobus). Nam udało się bez problemu wejść na dziedziniec i zrobić kilka zdjęć krużganków, jak również pamiątki po wojakach (DO USTĘPÓW). W drodze powrotnej w kierunku Lwówka zatrzymaliśmy się na chwilę zrobić zdjęcie kamiennego zabytkowego mostu pochodzącego z 1792 r. (słabo widoczny w centrum zdjęcia). Później wpadliśmy na chwilę na dworzec. Przez Lwówek Śląski przebiegają w tym miejscu dwie linie kolejowe: Jelenia Góra-Żagań (o której pisałem w poprzednim poście) oraz Legnica-Jindřichovice pod Smrkem (Czechy). Pierwsza linia w tym miejscu nie zostanie uruchomiona, gdyż rozebrane są rozjazdy na początku linii, w Jeleniej Górze, ponadto trzebaby wyremontować mosty – m.in. most w Pilchowicach (3 lata temu PKP PLK szacowało koszt remontu mostu na 5 mln zł). Z drugą linią sytuacja wygląda podobnie – za Lwówkiem w kierunku Gryfowa Śląskiego linia kolejowa została przekształcona w ścieżkę rowerową (do Pławnej), a dalej jest rozebrana. Stąd też nie ma najmniejszej szansy na ponowne uruchomienie komunikacji kolejowej do Lwówka Śląskiego od południa. Od północy też nie, bo nawet jeżeli uruchomiono by odcinek Legnica-Lwówek i Lwówek-Zebrzydowa, to stacja Lwówek jest tak podpięta pod te linie, że musiałaby być stacją ślepą i na dodatek pociągi musiałyby zmieniać kierunek jazdy. W ten sposób wykluczony komunikacyjnie od strony kolejowej jest cały obszar województwa od Jeleniej Góry i Lubania na północ aż do Bolesławca i Legnicy – w praktyce cały powiat złotoryjski, większość lwóweckiego i część karkonoskiego. Razem to około 1.000 km2, czyli około 5% całego województwa. Sama stacja kolejowa została oddana do użytku 15 października 1885 roku wraz z połączeniem od zachodu do Greiffenberg (Gryfów Śląski), kolejne podłączane odcinki to: od wschodu do Liegnitz (Legnica), pełne połączenie od 15 maja 1896 r.; od północy do Siegersdorf (Zebrzydowa) 20 lipca 1904 r.; od południa do Hirschberg (Jelenia Góra) 28 lipca 1909 r. Obecnie przekształcona w budynek mieszkalny i usługowy. Wyjeżdżając ze Lwówka nasunęły się nam porównania z Ziębicami. Lwówek i Ziębice to są praktycznie identyczne miasta, powierzchnia odpowiednio 16,5 km2 i 15 km2, ludność około 8,5 tys. w każdym, centrum jest bardzo podobnie zaplanowane (na foto poniżej Lwówek po lewej, Ziębice po prawej). Dochody budżetowe obu miast też są bardzo podobne (za 2021 r. Lwówek 86 mln zł, Ziębice 88,6 mln zł). A jednak w Ziębicach unosi się jakieś takie przygnębienie w powietrzu, ludzie przygaszeni, centrum zaniedbane, biednie. W Lwówku na odwrót, czuć jest optymizm, ludzie uśmiechnięci, centrum zadbane. Widać to nawet po stronach np. w Wikipedii, gdzie o Lwówku jest kilkakrotnie więcej materiału niż o Ziębicach. W związku z tym, czy ma znaczenie fakt, że Ziębice ocalały w czasie wojny, a Lwówek Śląski został zniszczony w 75%? Czy przez to mieszkańcy Lwówka czują się „u siebie” (bo odbudowali miasto), a mieszkańcy Ziębic „u Niemca”? Im bardziej myślę, tym bardziej nic innego nie przychodzi mi do głowy. Na nocleg pojechaliśmy do Agroturystyki Zielone Wzgórze, Kotliska, gdzie przywitali nas przesympatyczni właściciele Ania i Norbert, oraz dwa równie urocze psy – Lola i Jaga. Gospodarstwo składa się z 3 dużych budynków – mieszkalny po lewej, gospodarczy na wprost i ruiny stodoły po prawej. W budynku mieszkalnym jest kilka pokoi i sala jadalna, w drugim końcu budynku gospodarze planują dodatkowe 4 pokoje na piętrze i dużą salę bankietową na parterze – jest tam fajne pomieszczenie z centralną kolumną i stropem podzielonym przez to na 4 części ładnie wymurowane w kopuły. Przez to na piętrze w naturalny sposób robi się podział na 4 osobne pomieszczenia. Bardzo miło było posiedzieć wieczorem z nimi i podzielić się relacjami – z naszej strony o wyprawie, z ich strony o różnych gościach ich odwiedzających. Właśnie dzięki temu, że tuż obok przebiega trasa TET mają dużo motocyklistów. Mapka dzisiejszej trasy |
Autor: | marpie [ czw wrz 22, 2022 3:03 pm ] |
Tytuł: | Dzień 10, środa 3 sierpnia, Kotliska-Lubiąż, 210 km |
Dzisiaj była bardzo długa trasa, skupiona głównie wśród ruin i urbexów. Tak jakoś wyszło. Pierwszym przystankiem miał być Schloss Klein Neundorf (Pałac Wolbromów), gdzie wg informacji z netu mieszka niemiecki Serb, który w wozowni ma dużą kolekcję Trabantów, niektóre po efektownym tuningu. Niestety, obiekt wyglądał na zamknięty i opuszczony, nie podejmowaliśmy próby wejścia. W związku z tym udaliśmy się do kolejnego punktu wycieczki, jakim było Muzeum Kargula i Pawlaka w Lubomierzu (Liebenthal). Samo miasteczko dość ładne i zadbany ryneczek, natomiast Muzeum nieco rozczarowujące. Zgromadzono tam trochę artefaktów z filmu (głównie kostiumy), ale reszta to zbieranina różnych rzeczy po PRL – rowery, drobny sprzęt domowy, rolniczy itp. Bez głębszej refleksji skąd oni (Kargule i Pawlaki) się tu wzięli, dlaczego kontynuowali dawne zatargi itp. Z Lubomierza pojechaliśmy do Lubania (Lauban). Pierwszym odwiedzonym miejscem były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego, a raczej to, co z nich pozostało. ZNTK znajdują się na tyłach stacji kolejowej (po drugiej stronie torów). Stację Lauban otwarto 20 września 1865 r. po uruchomieniu połączenia Reibnitz-Görlitz (Rybnica-Zgorzelec), w 1868 roku ukończono całą tą linię na odcinku do Wrocławia przez Jelenią Górę i Wałbrzych. Również 20 września 1865 r. otwarto połączenie Lauban-Kohlfurt (Lubań-Węgliniec), zamknięte w 2012 i ponownie otwarte w 2013, a 15 maja 1896 r. ślepą linię Lauban- Marklissa (Lubań-Leśna), początkowo głównie dla celów obsługi zakładów przemysłowych w Leśnej. Co ciekawe, wszystkie te 3 linie były elektryfikowane począwszy od 1916 roku (zakończono w 1928 r.). Linia do Leśnej została zamknięta na rok w 1950 r., później ponownie w 1991 r. (ruch pasażerski) i 1996 r. (towarowy). Linia została jednak wyremontowana i ponownie otwarta w 2008 r. dla obsługi kamieniołomu w Grabiszycach. Sam dworzec jest bardzo ładny. Zakłady powstały w 1867 r. jako Konigliches Eisenbahn Betriebs Amt in Lauban (Królewskie Warsztaty Główne w Lubaniu). Po elektryfikacji w latach 20-tych zakłady zaczęły się specjalizować w remontach taboru elektrycznego. Po wojnie ZNTK Lubań startowały od zera, ponieważ Armia Czerwona wywiozła całość wyposażenia włącznie z trakcją elektryczną. Zakłady ponownie remontowały tabor elektryczny, ale jako jedne z nielicznych ZNTK w Lubaniu nie przetrwały przemian lat 90-tych (z istniejących przed 1989 r. 23 ZNTK upadło tylko 5). Historia upadku przypomina FSO w Warszawie – za dużo władzy miały związki zawodowe, nie dokonano restrukturyzacji zatrudnienia, nie dokonano cięcia innych przywilejów, nie podjęto współpracy w innym zakresie (m.in. przez wygórowane ceny nie rozpoczęto współpracy z Niemcami w zakresie kontenerów na śmieci czy europalet). Firma straciła płynność i upadła niedługo po 1995 r. Tymczasem np. ZNTK Bydgoszcz po przejęciu przez inżynierów i redukcji załogi obecnie funkcjonują jako producent tramwajów i lokomotyw PESA. Bez problemu wszedłem na teren ZNTK, zwiedziłem jedną halę i dawną parowozownię. Budynki biurowe są częściowo wynajmowane, ale dawne hale i parowozownię czeka raczej zagłada. Wymowna tabliczka - Obiekt zabytkowy, grozi zawaleniem. Było gorąco, dlatego udaliśmy się na basen, niestety był nieczynny. Basen został wybudowany w latach 1928-1930 na szczycie wygasłego wulkanu (Kamienna Góra) i był najwyżej położonym basenem otwartym w Europie. Oprócz kąpieliska, wybudowano tu restaurację, korty tenisowe, alejki spacerowe. Niemcy przeprowadzili jeszcze kompleksowy remont i modernizację w 1943 r., a o solidności tych prac świadczy fakt, że basen bez większych remontów przetrwał następne 50 lat. Niestety, przeprowadzane były tylko doraźne naprawy i cały kompleks został definitywnie zamknięty w 1995 r. Modernizacja basenu była przewidziana na lata 2009 – 2015 w tzw. Wieloletnim Planie Inwestycyjnym Miasta (koszt miał sięgać wówczas 16,5 mln zł), niestety wkrótce okazało się że miasto nie ma pieniędzy nie tylko na remont, ale także na późniejsze utrzymywanie obiektu i projekt wykreślono. Teraz mieszkają tam tylko kloszardzi. A tak basen wyglądał w latach świetności (lewe zdjęcie z lat 30-tych, prawe z czasów PRL). Teraz czekał nas długi przelot (nomen omen) aż za Bolesławiec. Tam, tuż przy autostradzie A4 zlokalizowane są pozostałości po lotnisku Krzywa (a właściwie powinno się nazywać Aslau/Osła, nazwę Krzywa nadali rosjanie /celowo z małej litery/, ponieważ tak się nazywa najbliższy węzeł autostradowy). Lotnisko powstało jako polowe dla Luftwaffe, najprawdopodobniej tuż po ukończeniu autostrady Dresden-Breslau (obecna A4). Lotnisko zostało zajęte przez Armię Czerwoną 15 lutego 1945 r. i oficjalnie przekazane LWP. Ale polskie lotnictwo nigdy tam nie stacjonowało, zamiast tego w 1953 r. lotnisko przekazano Armii Czerwonej w zamian za lotnisko w Malborku. Rosjanie wybudowali betonową płytę startową RWY 10/28 o długości 2450 m i szerokości 60 m, drogi kołowania, hangary i schrono-hangary, oraz szereg obiektów o charakterze socjalnym. Stacjonował tu 3 Pułk Lotnictwa Bombowego, pod koniec wyposażony w 30-36 samolotów Su-24 uzbrojonych najprawdopodobniej w broń jądrową. Drugą jednostką był 164. Kerczeński Samodzielny Pułk Lotnictwa Rozpoznawczego Gwardii (w latach 1952-1958 i 1990-1992). Rosjanie opuścili lotnisko ostatecznie 14 maja 1992, a oddano Polsce jesienią 1993 r. Początkowo miano urządzić tu lotnisko cywilne, ale ostatecznie w 1997 r. teren przekazano Legnickiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej i przeznaczono pod inwestycje. Obecnie funkcjonuje tam m.in. terminal kontenerowy, składowisko odpadów i tor wyścigowy. Po lewej schrono-hangar, po prawej tor wyścigowy na pasie startowym. W miarę możliwości trzymaliśmy się mniej głównych dróg, dzięki czemu trafialiśmy do ciekawych miejscowości. Kolejnym punktem trasy była Kopalnia Aurelia w Złotoryi (Goldberg). Jest to bardzo krótka (ok. 100 m) i ciasna (miejscami trzeba iść na czworakach) sztolnia udostępniona do zwiedzania. Kopalnia powstała około 1660 roku celem poszukiwania rud miedzi, przy okazji wydobyto nieznaczne ilości srebra. O złocie brak informacji. Nazwa Aurelia została nadana dopiero w latach 90-tych XX w. nawiązując do nazwy pierwiastka – Aurum. Sama Złotoryja to ładnie odnowione miasteczko. Z braku czasu zjedliśmy tylko obiad i krótki spacerek po mieście. Obecna nazwa Złotoryja znów jest nie bardzo wiadomo skąd. Niemieccy górnicy mieszkali tutaj od końca XII w., prawa miejskie osada uzyskała w 1211 r. Od tej pory funkcjonowała nazwa Goldberg, której oczywistą transkrypcją jest Złota Góra albo Złotagóra. Polska nazwa Złotagóra pojawia się w „Słowniku geograficznym Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich” z 1895 r., na polskich mapach sztabowych z 1935 r. widnieje jako Złota Góra. W tym samym słowniku jest wymieniona zamiennie nazwa Złotorya, z kolei w książce „Krótki rys jeografii Szląska dla nauki początkowej” z 1847 r. jest nazwa Złotoryj. Bezpośrednio po wojnie funkcjonowała nazwa Złota Góra (wbrew temu, co pisze Wikipedia) – w Rozporządzeniu Ministra Obrony Narodowej w porozumieniu z Ministrem Administracji Publicznej z dnia 21 sierpnia 1945 r. o utworzeniu nowych, o zmianach istniejących dotychczas rejonowych komend uzupełnień i o ustaleniu ich zasięgu terytorialnego (Dz. U. z 1945 r. nr 33 poz. 196), stacja kolejowa nosiła nazwę Złotoria. Ostateczną nazwę Złotoryja ustanowiono w 1946 r. Na zdjęciach od lewej: fragment "Słownika geograficznego...", fragment z "Krótkiego rysu jeografii...". fragment mapy z 1935 r., fragment Rozporządzenia z 1945 r. Bezpośrednio za Złotoryją, właściwie już w Jerzmanicach-Zdroju, znajdują się wiszące tory. W zasadzie to ślad po powodzi rzeczki Kaczawy z (prawdopodobnie) 2000 r., która podmyła nasyp kolejowy. To jest fragment linii kolejowej prowadzącej z Legnicy do Lwówka Śląskiego. Teoretycznie można przejść po moście na drugą stronę, ale tego nie próbowaliśmy. W dalszą drogę udaliśmy się do Legnicy (Liegnitz). Pierwszym przystankiem był opuszczony szpital wojskowy, zbudowany w 1929 r. przez Niemców, po wojnie przejęty przez Armię Radziecką. Szpital mógł pomieścić do 650 pacjentów. i był jednym z najlepiej wyposażonych szpitali w okolicy. Opuszczony został w roku 1993 i przekazany Zabużanom jako rekompensata za utracone mienie na Kresach (co za pomysł!). Obiektu nie udało im się sprzedać (zresztą w 1989 r. otwarto w Legnicy nowy Szpital Wojewódzki) i z roku na rok popadał w coraz większą ruinę. Jeszcze do 2019 obiektu pilnowała firma ochroniarska, obecnie budka jest opuszczona i można bez problemu wejść na teren. Budynek jest imponujący, fasada ma długość 240m, a w środku przez całą długość na wszystkich 4 piętrach ciągnie się korytarz. Można znaleźć zarówno niemieckie jak i rosyjskie napisy. Generalnie cały budynek jest mocno zdewastowany, choć miejscami zachowały się np. luksfery i płytki w łazienkach. Jedno z bocznych skrzydeł (budynek ma z góry mniej więcej widok litery F) jest zniszczone przez pożar. Ponad dwustumetrowy korytarz ciągnie się również w piwnicy, ale było tam już zbyt upiornie żeby wejść. W budynku obok stoją fundamenty pod jakieś duże urządzenia. Przy wyjściu, prawie naprzeciwko budki strażnika, jest budynek kina. Opuściliśmy to dość upiorne miejsce (ale jeszcze nie ostatnie na dziś) i podjechaliśmy zobaczyć Zamek Piastowski. Jest to jeden z najstarszych zamków w obecnych granicach Polski, najstarsze części obecnego zamku pochodzą z XII w. zbudowane przez Henryka Brodatego. Zamek był siedzibą książąt piastowskich do 1675 r., później starostów habsburskich, od 1740 r. przeznaczony na cele administracyjno-magazynowe. Zniszczony przez pożar w roku 1945 i odbudowany w latach 60-tych, obecnie pełni funkcje oświatowe, mieszczą się tutaj: Nauczycielskie Kolegium Języków Obcych, Gimnazjum nr 4 oraz Wyższa Szkoła Menadżerska. Była już późna godzina, weszliśmy tylko na dziedziniec zamkowy. Dwie zachowane wieże zamkowe to ośmiokątna wieża św. Piotra i okrągła wieża św. Jadwigi. Kolejne dość upiorne miejsce w Legnicy mieści się przy obecnej ulicy Ignacego Daszyńskiego (Feld Strasse). Budynek pochodzi z 1930 r., wciśnięty między dwie przedwojenne kamienice (powstał w miejsce wyburzonej kamienicy), tak że fasada jest znacznie odsunięta od ulicy. Fronton jest przerażający, zbudowany z cegły palonej, a drzwi wejściowe otaczają potężne marmurowe nieobrobione płyty. Początkowo był tu dzielnicowy komisariat policji, areszt i schronisko dla bezdomnych, później siedziba i więzienie Gestapo. Po wyprowadzce Gestapo budynek kontynuował swoje ponure tradycje – funkcjonował tam stalinowski Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, później dzielnicowy komisariat Milicji Obywatelskiej, a po upadku jedynie słusznego ustroju całość trafiła w ręce PKP, która to zdecydowała się na otwarcie w tym miejscu hotelu robotniczego. Następnie budynek trafił w ręce prywatne, wpisany jest na listę zabytków w 2008 r. i wystawiony na sprzedaż (wg informacji sprzed roku za 550 tys. zł). Udało mi się wejść tylko na pierwsze piętro, klatka schodowa po lewej stronie jest zarwana, a po prawej siedziały jakieś dzieciaki (na randce?) i nie chciałem im przeszkadzać. Z tyłu budynek nie robi już takiego wrażenia. Obok są opuszczone garaże. Dalsza trasa wiodła znów malowniczymi zadupiami i miasteczkami, miejscami jeszcze ze starym brukiem, który w niektórych miasteczkach został poszerzony do dzisiejszych standardów, a w innych nie. Na deser zatrzymaliśmy się jeszcze przy opuszczonej fabryce celulozy w Malczycach (Maltsch). Fabryka została zbudowana w 1911 roku produkując celulozę początkowo z drewna, a od końca lat 30-tych również ze słomy. Od 1924 r. papiernia należała do Schlesischen Cellulose u. Papierfabriken AG Hirschberg-Cunnersdorf. Papiernia zatrudniała początkowo ok. 300 robotników. Dla przerobu ługu warzelnego, potrzebnego w procesie produkcji celulozowych mas siarczynowych fabryka zbudowała w 1933 r. fabrykę spirytusu, a w 1939 r. do fabryki przyłączono fabrykę barwników. Zespół fabryk zapewniał pracę dla 600 robotników i był to największy pracodawca w powiecie. Słomę do fabryki celulozy dostarczano pociągami, a drzewo natomiast statkami Odrą. W czasie wojny, od listopada 1941 istniało tu komando robocze jeńców radzieckich pracujących w fabryce oraz przy rozbudowie portu rzecznego. Po wojnie część urządzeń z uszkodzonej fabryki została wymontowana przez Rosjan. Zakład ponownie rozpoczął działalność w 1948 r. jako Państwowe Przedsiębiorstwo Przemysłu Papierniczego w Malczycach, gdzie produkcja celulozy ze słomy była eksperymentem na skalę krajową. W połowie lat 70. fabryka należała do Zakładów Celulozy i Papieru w Krapkowicach. Produkowano tu tekturę przemysłową, tuleje papierowe, sznur papierowy, planowano uruchomić nowy młyn papierniczy z bieleniem pulpy drzewnej w 1980 r. Jednakże produkcję celulozy wstrzymano w 1979 r. i od tej pory wykorzystywano około 20% hal, niektóre podnajmując innym firmom. Działały tu wówczas tylko warsztaty, kotłownia, biura, garaże, magazyny. Źródło. Obecnie kompleks jest całkowicie opuszczony i dość upiorny. Splątane klatki schodowe, labirynt pomieszczeń, dziwaczne filary. Zachowały się jeszcze napisy BHP, ale co ma znaczyć Restauracja pod Jedynką - to nie wiem. Na nocleg zjechaliśmy do Agroturystyki pod Dębami w Lubiążu, i to było pierwsze miejsce na trasie wyposażone w klimatyzację. Bardzo mili gospodarze, zakwaterowanie w osobnym budynku, 2 (albo 3) klatki schodowe, na każdej po 2 pokoje na piętrze z łazienkami i kuchnia na dole. Super warunki za super cenę. Mapka z dnia dzisiejszego. To był długi dzień |
Strona 1 z 2 | Strefa czasowa UTC+01:00 |
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Limited https://www.phpbb.com/ |