Piszę ten temat ku przestrodze nieświadomych niczego ludzi chcących się kulturalnie i z sukcesem nauczyć jazdy pojazdem ciężarowym, uzyskać stosowne uprawnienia i z uśmiechem wspominać czasy, gdy z mrowieniem na plecach pierwszy raz zasiedli za kierownicą 12 tonowego pojazdu.
Takąż romantyczną wizję dorosłego automobilizmu chowałem w swym sercu jeszcze przed ponad trzema miesiącami.
Radosnym krokiem podążyłem do OSK "Bartek" na ulicy Odlewniczej w Warszawie. Nieco mniej radośnie przyszło mi wpałcić ponad 2 tys. zł do kasy, ale cóż realizacja marzeń jest warta każdych pieniędzy.
Nie powiem, terminy jazd dosyć ciasno zapełniły mi kalendarz-toż miałem sporo wolnego czasu w tym okresie.
Mój instruktor imć Mieczysław Kępa powitał mnie miłym słowem, zasiadłem więc ochoczo za kierownicą pojazdu marki MAN.
Pneumatyczne siedzenie zostaje wyregulowane(aczkolwiek szybko wędruje na dół po konstantacji że nie działa jego amortyzator), powietrze mozolnie jest pompowane do zbiorników sprężonego powietrza. Kilka prztyknięć we wskaźniki doprowada je do właściwej pozycji.
Pan Mietek zagaduje na różne tematy, głównie o dupach przeróżnych Maryń, głupocie kierowców, wmawia że hamulce, którym wyraźnie brakuje mocy są wyposażone w ABS.
Z panem Mietkiem trzeba jednak kulturalnie postępować, zasady savoir-vivre oczywiście wyznacza pan Mietek.
To że kursant czeka kwadrans zanim szanowny intruktor ruszy d... to standard.
Nie wolno mu zwrócić uwagi bo nagle okazuje się że kursant jest ciemiężycielem, nie rozumie doli biednego pracownika ośrodka nauki jazdy, przecież pół godziny czekania na pana Mietka to nic takiego.
Po nierozsądnych i ze wszech miar karygodnych słowach zwracająych uwagę na istnienie urządzenia zwanego chronometrem, pan Mietek przyjmuje postawę biernego obserwatora poczynań kursanta. Siedzi naburmuszony przez dwie godziny i tępym wzrokiem analizuje wzór zadrapań na szybie, na której jedyna działająca wycieraczka dociera do połowy zaprojektowanego dla niej dystansu.
Kursant to jednak niesamowicie spokojny człowiek. Po początkowej chęci wybuchnięcia śmiechem i zaciągnięcia instruktra za ucho do mamusi, uświadamia sobie że co jak co, ale Miecio ma jednak jakieś 60 lat i targanie za uszy mogłoby skończyć się dla niego zwichnięciem chrząstki małżowinowej.
Zły duch podpowiada żeby ulokować wehikuł na jakimś przydrożnym drzewie, taki środek wychowawczy przegrywa jednak ze zdrowym rozsądkiem.
Na kolejnym spotkaniu okazuje się że gadatliwo-plotkarska natura Miecia zwycięża, od nowa rozbrzmiewają radosne opowieści na temat podbojów miłosnych, życia prywatnego przechodzących dziewoi i głupoty wszelkich innych uzytkowników dróg publicznych.
W magiczny sposób instruktor jednak odkrywa zasadę działania zegarka i przestaje się spóźniać.
Godziny jazd mijają, aż nadchodzi koniec kursu.
Nie może się jednak obyć bez jakiegoś końcowego akcentu, pointy podsumowującej wspólpracę kursanta z OSK Bartek.
Dwie godziny zostawione na ostateczny szlif przed egzaminem znikają, okazuje się że zostały wyjeżdżone dawno, dawno temu. Cóż za prezent na sam koniec zgotował nam pan Mieczysław i spółka! Wyborny!
Posdumowując:
- zdezelowany samochód z niesprawnymi hamulami,
niedozwoloną "korbą" na kierownicy,
niesprawnym pneumatycznym siedzeniem,
niesprawnymi wycieraczkami,
amortyzatorami o bardzo wątpliwym stanie,
dzwoniącymi jak zęby na mrozie resorami,
szarpiącym jak jasna cholera sprzęgłem,
- niezastąpiony pan instruktor, o bardzo wrażliwej duszy, którą każde słowo krytyki rani do głębi,
- końcowe niespdzianki w postaci "kreatywnego planowania jazd"
Na temat innych instruktorów ośrodka Bartek nie wypowiadam się - nie miałem okazji ich poznać.
Ośrodek posiada drugi, dużo nowszy samochód (zielona kabina) ze skrzynią 8 biegową, raczej w dobrym stanie, odbyłem nim tylko jedna jazdę dla zaznajomienia ze skrzynią.
Dyżurnym samochodem Mieczysława Kępy jest taki oto MAN
Dla ścisłości zaznaczę że prawo jazdy kat. C zdałem, za drugim razem.