Kurcze, ja to na wszelki wypadek do schroniska nie chodzę... bo już i tak do domu sciągnąłem bernardyna i mi rodzina jest "wdzięczna"... :-)
Kiedyś do domu przywiozłem wyrdę małą, dwumiesieczną, na tydzień. Dziadek musiał się, biedaczek, z jamnikiem wyprowadzić na ten czas. Ale cyrki byly fajne, cztery razy dziennie wanna wody do pełna i zabawa w wodzie z wydrą, na kiblu caly czas skrzynka z narzędziami, jedna osoba cały czas na warcie, sen na raty po 4h, kilogram kurczaka dziennie do jedzenia, zaklejona tasmą szuflada pod kuchenką, pozamykane drzwi od pokoi, zabkolowana lodowka kijem od szczotki, szafka pod zlewem, takze na tasmę zaklejona. Normalne bylo plątanie się miedzy klablami od komputerów, bieganie po śpiących, gryzienie palców u nóg w ramach swietnej zabawy... a wydra zabkow tępych nie ma. Extremalnym wyczynem bylo odrywanie tapety od sciany i ważenie pod nią. To był jeden z najtrudniejszych tygodni w moim życiu... ale warto bylo :-)
A ostatnio miałem okazję bawić się z takim zwierzakiem:
http://student.if.pw.edu.pl/~lapsz/tchorzyk/
Pozdrawiam,
Konrad Lapsz / harrier