Będzie takie słodko-gorzkie, ale na początek kilka liczb. Łącznie wszystkie etapy, licząc od Oleśnicy do Oleśnicy, wyniosły łącznie 1.550 km. Na noclegi wydaliśmy 1.600 zł, na bilety wstępu 1.200 zł. A reszta… cóż, reszta to już sprawa indywidualna.
To była piękna wycieczka. Zrealizowaliśmy, z małymi wyjątkami, cały plan, zdarzyły się też spontanicznie miejsca nieplanowane. Krajobrazowo było wspaniale, zwłaszcza w Kotlinie Kłodzkiej i okolicach Jeleniej Góry i Karpacza. Poruszanie się bocznymi drogami (swoją drogą w nawigacji przydałaby się jeszcze opcja: „unikaj dróg krajowych”), gdzie jest znacznie mniejszy ruch, pozwala podziwiać piękno otaczającej przyrody, ale nie brakowało również atrakcji architektonicznych i industrialnych. Z ponad tysiąca pałaców odwiedziliśmy ledwie kilkanaście, ale to wystarczyło abyśmy się zachwycili bogactwem tego rejonu. Klasą samą dla siebie był oczywiście Szczeliniec z fantastycznymi widokami na kotlinę, jak również i miejsce (schronisko) z wymagającym dojściem, świetnie położone i z miłą (jak zawsze) obsługą. Bardzo dobrze jeździło się kawałkami trasy
TET (Trans Euro Trail) i fragmentami innych wycieczek off-roadowych – odcinki nie były bardzo wymagające, zwykły SUV dałby radę. Najpiękniejsze widoki były na wlocie do Kotliny Kłodzkiej (okolice Srebrnej Góry i później odcinek Bardo-Trzebieszowice), Góry Sowie, okolice Pilchowic i odcinek Jelenia-Góra-Wleń.
Jak słusznie zauważył Paweł, odkryciem tej wycieczki była agroturystyka. Nocowaliśmy w trzech takich miejscach (w sumie to można doliczyć też gazownię, czyli Winnicę Celtica), i w każdym było wspaniale, choć w każdym inaczej. Zawsze spotykaliśmy się z nadzwyczajnie ciepłym przyjęciem ze strony gospodarzy, z którymi można było porozmawiać o wszystkim. Jeżeli ktoś nie wymaga, aby wszystko mu podstawiono pod nos, to agroturystyka jest doskonałym wyjściem. Na dodatek cenowo bardzo atrakcyjnie, płaciliśmy zazwyczaj 80 zł za osobę. Na następną wycieczkę po Polsce (a może i nie tylko) to będzie na pewno pierwszy wybór. I z dala od portali rezerwacyjnych, najlepiej kontaktować się bezpośrednio, po wybraniu miejsca lub obszaru gdzie wypada nocleg.
Drugim odkryciem byli przewodnicy. Stereotypowy obraz jest taki: starsza pani z parasolką, prowadząca grupę za sobą i recytująca informacje praktycznie jak z taśmy. My jednak spotkaliśmy się z całkowicie innym podejściem. W większości przypadków byli to stosunkowo młodzi ludzie, opowiadający nie tylko z wiedzą i zaangażowaniem, ale również w sposób niemal stand-upowy. Stąd śmiechu było co niemiara.
Na wstępie do dalszej części chciałbym podkreślić, iż uważam że Polska ma teraz najlepsze granice na przestrzeni ostatnich kilkuset lat (no dobra, z wyjątkiem Obwodu Kaliningradzkiego, trawestując Wiaczesława Mołotowa „bękarta Traktatu Poczdamskiego”, którego obszar powinien być przyłączony do Polski lub podzielony między Polskę a Litwę – tak na marginesie umożliwiłoby to dokończenie Kanału Mazurskiego,
vide tu), oparte w większości na granicach naturalnych (morze, rzeki, góry). Choć niepoprawne politycznie, to jednak trzeba przyznać iż powojenne ruchy ludności (o czym jeszcze będę pisał) spowodowały praktycznie jednolitość narodowościową w nowych granicach, co pozwoliło na wyeliminowanie wielu nieprzyjemnych sytuacji i napięć okresu międzywojennego (Mikołajczyk i Gomułka już w czerwcu 1945 r. określili stanowisko polskiego rządu jako „stoimy na stanowisku budowania państwa narodowościowo jednorodnego”). I może będę dalej trochę upraszczać, bo przecież tylko liznąłem tylko kawałeczek Dolnego Śląska i jego historii.
Propaganda Ziem Odzyskanych. Jak już wspominałem przy okazji
relacji z berlinki, określenie „Ziemie Odzyskane” jest dla mnie wielokrotną manipulacją. Po pierwsze, aby coś „odzyskać”, to trzeba najpierw to „mieć”. Nie będę tu pisać o Pomorzu Zachodnim, które pod władaniem polskich królów było około 50 lat (wg dostępnych mi źródeł w latach 967-1007), więc w tamtym przypadku mówienie o „odzyskanym” Pomorzu to po prostu kpina z logiki. O Prusach Wschodnich nawet nie ma co mówić, jedynie kawałek Warmii był przez 300 lat pod władaniem polskich królów, reszta Prus Wschodnich była co najwyżej lennem. W przypadku Dolnego Śląska (szeroko rozumianego), Polska „,miała” go niecałe 350 lat, więc powiedzmy 1/3 nowożytnej historii (i to przy założeniu, że władanie danym terenem przez polskiego króla odpowiada mniej więcej dzisiejszemu rozumieniu tego faktu). Jeszcze przez XIV w. władali tam książęta piastowscy, złożyli oni jednak hołd Janowi Luksemburskiemu (1327-1336), a zatem od tego czasu polscy królowie nie „mieli” Dolnego Śląska. Niedługo później (1339) Kazimierz Wielki zrzekł się swoich roszczeń do księstw śląskich, a jeszcze później (1404) Władysław Jagiełło odrzucił propozycję zwrotu Śląska przez Wacława Luksemburskiego. Czyli najpierw nie „mieliśmy” Dolnego Śląska, a później nie chcieliśmy „mieć”. Więc co tu „odzyskiwać”?
Po drugie, jeżeli o ziemiach zachodnich mamy mówić „Odzyskane” to konsekwentnie o Kresach powinniśmy mówić Ziemie Utracone, tym bardziej że tereny te były pod polskim panowaniem znacznie dłużej i nigdy polscy władcy się ich nie zrzekli. Zresztą proporcja ludności polskiej była na Kresach ponad dwukrotnie większa niż na ziemiach zachodnich (w 1939 r. na Kresach mieszkało 4 mln Polaków na 12 mln ogółu ludności, na ziemiach zachodnich proporcja ta wynosiła 1,3 mln Polaków do 8,8 mln ogółu). Stąd też tak silnie były akcentowane w propagandzie Ziemie Odzyskane, aby zatrzeć w ten sposób pamięć i wspomnienia o Kresach.
Po trzecie, Śląsk praktycznie od czasu hołdu luksemburskiego rozwijał się odrębnie, nie tylko od Polski ale też Czech i Niemiec. Od połowy XIV w. język niemiecki był na Śląsku obok łaciny językiem urzędowym (mimo panowania Królestwa Czech nad tymi terenami, no ale wg niektórych Czesi to tacy gorsi Niemcy) – bo wówczas polski nie istniał jako język kancelaryjny. Tymczasem już od XIII w. trwało sprowadzanie migrantów z Zachodu (przez śląskich książąt piastowskich), Holendrów, Flamandów, Walonów, Sasów, którzy przynieśli nie tylko modernizację (m.in. nowoczesne metody uprawy ziemi i rzemiosło), ale również model życia miejskiego i ideę samorządu. Początkowo migranci asymilowali się z miejscową ludnością polskojęzyczną, dopiero później, w wyniku akceptacji przez miejscową ludność obcych obyczajów, następował etap depolonizacji, gdy rodzima ludność przyjmowała zwyczaje oraz język przybyszów (dobrowolnie, o germanizacji nikt wtedy nie słyszał). Planowa germanizacja przyszła dopiero 300 lat później, kiedy to Śląsk trafił do Królestwa Prus. Czyli nie było czego „odzyskiwać”, bo to był odrębny region, kulturowo, gospodarczo, językowo.
I po czwarte, uważam że hasło „Ziemie Odzyskane” okazało się tylko pustym fasadowym określeniem, używanym głównie w oficjalnej propagandzie na pokaz, tymczasem propaganda ta nie chwyciła na poziomie nie tylko zwykłych ludzi tam mieszkających lub przesiedlonych, ale również na poziomie administracji lokalnej. Bo z tyłu tej fasady było planowe i spontaniczne niszczenie wszystkiego, co zostało „odzyskane”, bo to było przecież niemieckie. Tymczasem jeżeli coś „odzyskaliśmy”, to wydaje się że jakiś szacunek do tych terenów i majątku powinien być. Niestety jak to widzieliśmy na trasie naszej wycieczki, majątki były w bezlitosny i barbarzyński (i również systemowy) sposób okradane, niszczone, zaniedbywane i później pozostawione na ostateczne zgnicie. I to niszczenie odbywało się nie tylko na poziomie zwykłych ludzi, ale również na poziomie i z przyzwoleniem administracji (np. kierownictwa PGR-ów – jak napisane zostało np. na tablicy przy Pałacu w Dalkowie). Wspomniane przeze mnie „systemowe” niszczenie śladów przeszłości miało przyzwolenie od najwyższych władz – „nikt po okupacji hitlerowskiej nie dopuszczał możliwości pozostawienia żadnych śladów niemieckich na terytorium Polski. To, co było „poniemieckie” należało zniszczyć, a wzięcie odwetu na Niemcach, nawet jako dewastacja ich mienia, było społecznie akceptowalne” (cytat za: „Deteutonizacja” Dolnego Śląska, patrz źródła na końcu).
Co ciekawe, propaganda Ziem Odzyskanych trwa w najlepsze nadal – na jednej z tablic informacyjnych znalazłem napis, że „zmiana granic w 1945 r. zakończyła 800-letni okres osadnictwa niemieckiego na tych terenach”. 800 lat osadnictwa? Wg mnie osadnictwo to może trwać 3-4 pokolenia, później to już jest raczej ludność osiadła. Jeżeli propaganda uważa 800 lat obecności za „osadnictwo”, to posługując się tą logiką, na jakim etapie znajdują się Stany Zjednoczone? Wczesnokolonialnym? Bo z ich historią (nawet licząc od Kolumba), to do 800 lat „osadnictwa” jeszcze trochę brakuje. Poza tym osadnictwo nie było tylko niemieckie.
Czystka etniczna. Konsekwencją przesunięcia granic i decyzji Wielkiej Trójki (Churchill już 1 października 1939 r. poniekąd przyznał rację ZSRS w zagarnięciu polskich Kresów, a w Teheranie w grudniu 1943 r. powiedział, że „Polska mogłaby się przesunąć nieco na zachód, jak żołnierz robiący dwa kroki na komendę ‘równaj w lewo’.”) było wielkie przemieszczenie ludności (eufemistycznie mówiąc). Z terenów Dolnego Śląska wysiedlono po 1945 r. około 2 mln Niemców (nie licząc tych, którzy zginęli podczas wojny lub sami uciekli przed 1945 r.), z kolei z innych terenów Polski (w tym z utraconych Kresów) przybyło około 1,7-1,8 mln Polaków. Mówi się tu elegancko o „repatriacji Polaków” i „wyjeździe Niemców”, tymczasem używając dzisiejszych standardów było to nic innego jak czystka etniczna na wielką skalę, zmierzająca do wtłoczenia określonych grup etnicznych w ustalone odgórnie granice (cytat anonimowy znaleziony w necie: "Przez 200 lat próbowano dostosować granice do ludności, a Stalin dostosował ludność do granic."). Dla jasności, ta czystka etniczna dotyczyła w takim samym stopniu wysiedlanych Niemców z ziem zachodnich, jak i wysiedlanych Polaków z Kresów. Taka sytuacja nie miała na tym terenie nigdy miejsca w przeszłości. Zmiany władania nad Dolnym Śląskiem nie skutkowały przymusowymi przesiedleniami ludności, zmieniał się władca, ludność pozostawała.
Te dwa nieco przydługie akapity historozoficzne są punktem wyjścia dla kolejnego, zapewne dla wielu bardzo kontrowersyjnego, spostrzeżenia.
Zmarnowany dorobek i niewykorzystany potencjał (nie dotyczy zapewne Wrocławia i być może jeszcze kilku większych miast). Dolny Śląsk rozwijał się intensywnie już w XVI w., był jedną z najcenniejszych i najbardziej rozwiniętych ziem monarchii habsburskiej. Drugi okres gwałtownego rozwoju nastąpił po wchłonięciu Śląska do Królestwa Prus – już pod koniec XVIII w. wytwarzano tam 45 proc. towarów eksportowych królestwa i konsumowano 44 proc. dóbr importowanych. Ale wielkie przyspieszenie przyniosła II połowa XIX w., czas industrializacji i otwarcia na rynek Niemiec (zwłaszcza po ich zjednoczeniu). Nie jest przecież przypadkiem, iż większość pałaców które zwiedziliśmy powstała właśnie w tym okresie. Tuż przed I Wojną Światową Dolny i Górny Śląsk wytwarzały 25% produkcji przemysłowej Niemiec, mając zaledwie 7% ludności i 8% powierzchni kraju. W okresie międzywojennym Breslau (Wrocław) był drugim co do wielkości, po Berlinie, miastem Niemiec, a Śląsk drugim, po zagłębiu Ruhry, ośrodkiem przemysłowym. Średni standard życia był zbliżony do 90% ówczesnej średniej niemieckiej. Przyłączenie Dolnego Śląska do Polski w dużym stopniu zmarnowało ten dorobek. Praktycznie całkowita wymiana ludności, wtłoczenie w niewydolny system komunistyczny, utrata dotychczasowych rynków zbytu, do tego celowe niszczenie wszystkiego co niemieckie (spowodowane głównie traumą wojenną przeżytą przez przesiedleńców) – wszystko to spowodowało moim zdaniem nie tylko zaprzepaszczenie dorobku gospodarczego, ale również niecałkowite wykorzystanie potencjału tego regionu. Do przyczyn wskazanych wyżej trzeba jeszcze dołożyć poczucie tymczasowości, odczuwane zwłaszcza przez Kresowiaków, i strach przed powrotem Niemców (granica zachodnia została uznana przez RFN dopiero w 1970 r., i ostatecznie w wyniku traktatu 4+2 z 1991 r.), co skutkowało apatią, brakiem entuzjazmu, brakiem zainteresowania najbliższym otoczeniem (efekty tego ostatniego widać miejscami nawet do dzisiaj). Zresztą co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Niemców pozostało jeszcze kilka lat po wojnie aby pomóc uruchomić na nowo przemysł (pracownicy gazowni, elektrowni, wodociągów, tramwajów, wykwalifikowana kadra techniczna hut i kopalń, urzędnicy miejscy, rzemieślnicy), bo przybyli Polacy to w większości była słabo wykwalifikowana ludność wiejska. Kolejne spustoszenie przyniosły burzliwe przemiany lat 90-tych. Widać to zwłaszcza w ruinach pałaców i zamków. Nawet jeżeli większość została ograbiona i zdewastowana najpierw przez Armię Czerwoną, a później przez PGR-y, to jednak o samą substancję budynków musiano dbać, aby zimą było ciepło i woda nie lała się z dachu. Po upadku PGR-ów większość pałaców sprzedano w ręce prywatnych właścicieli, którzy albo przeliczyli się z kosztami remontów, albo nie mieli pomysłu na zagospodarowanie i ogólnie rzeczywistość przerosła oczekiwania. Najgorzej, że w większości przypadków nic z tym dalej nie zrobiono, i w tym zakresie kulturowe dziedzictwo Śląska niszczeje. Nieliczne przypadki odnowionych pałaców i zamków związane są albo z bardzo bogatym inwestorem mającym pomysł na skomercjalizowanie obiektu (Wojanów, Jedlinka), rozsądnie zarządzającym państwowym lub samorządowym właścicielem (Czocha, Książ, Mysłakowice, Pałac Marianny), albo z lokalną fundacją mozolnie ratującą co się da (Lubiąż, Chobienia, Dalków). Prywatny bezimienny właściciel z początku lat 90-tych zazwyczaj już dawno porzucił zakupiony obiekt. Spustoszenie dotknęło też przemysłu, ale to z kolei było skutkiem 45-letniego zamknięcia się na nowoczesne rynki zbytu i niewydolnego systemu gospodarczego, w którym przyszło mu funkcjonować. Tak przecież upadł np. Browar w Sobótce, czy ZNTK Lubań – zaniedbania przeszłości nie wytrzymały konfrontacji z nową rzeczywistością. Dziś względem średnio niemieckiego poziomu ekonomicznego cały region plasuje się zdecydowanie poniżej 50%. Ale żeby nie było tak smutno do końca, obecnie jest to jednocześnie jeden z najszybciej rozwijających się regionów w Polsce, w czym niewątpliwie pomaga bardzo dobre skomunikowanie z Niemcami (autostrada A4 jeszcze z czasów III Rzeszy i linie kolejowe, jeszcze wcześniejsze – eh, nie da się do końca zerwać z przeszłością i poprawić historii).
Gwoli wyjaśnienia – nie jestem germanofilem (o co się ostatnio pokłóciłem z przyjacielem, przedstawiając te wywody). Zmarnowanie dorobku i niewykorzystanie potencjału związane było, jak napisałem powyżej, z fatalnym zbiegiem obiektywnych w dużej mierze okoliczności (zmiany granic, całkowita wymiana ludności, wtłoczenie wszystkich w niewydolny system gospodarczy, utrata dotychczasowych rynków zbytu). Niestety, te wszystkie okoliczności powiązane są z tym, że zmiany na gorsze były powiązane z zamianą Niemców i Niemiec na Polskę i Polaków. Ale jak napisałem wyżej, nie oznacza to, że Niemcy mądrzy a Polacy głupi. Takie były warunki narzucone z zewnątrz.
Nazwy miejscowości. Po przejęciu Dolnego Śląska, i niemal całkowitej wymianie ludności, konieczne było spolszczenie wszystkich nazw geograficznych. Na początku był chaos, jako pierwsi z nowymi nazwami pojawili się kolejarze i pocztowcy. W styczniu 1946 r. powołana została Komisja Ustalania Nazw Miejscowości, która miała dokonać zmiany nazw wszelkich obiektów topograficznych na przejętych terenach. Komisja kierowała się następującymi zasadami: 1. Za podstawę źródłową przyjęto monumentalny 15. tomowy „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich”, wydany w końcu XIX wieku (16 tomów, bo 15 tom jest w 2 częściach, po około 1.000 stron każdy), 2. W przypadku występowania w źródłach średniowiecznych kilku form jednej nazwy odnoszącej się do tej samej miejscowości, należało uwzględnić tę, która była najbliższa współczesnemu językowi literackiemu, 3. Niewskazane było tłumaczenie nazw niemieckich na polskie, 4. Przy nazwach miejscowych, wyłącznie niemieckich, jeżeli dało się odnaleźć w pobliżu starą nazwę osad słowiańskich, to należało ją przejąć bądź nadać nazwę przeniesioną ze stron, z których pochodzili osadnicy (byleby to nie była taka sama nazwa). Aczkolwiek doceniam wielkość prac Komisji (zmieniono nazwy około 32 tys. obiektów geograficznych), to jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że niejednokrotnie Komisja nie podążała według swoich zasad lub wręcz wykazywała się złośliwością w zmianie nazw (w takim sensie, żeby Niemiec nie potrafił wymówić nowej nazwy). Ciekawym zajęciem było prześledzenie zmian niektórych nazw miejscowości przez które przejeżdżaliśmy, ale to jest temat na zupełnie odrębny wpis. Tymczasem pokażę dwa dość ciekawe przypadki.
Pisałem już o Kębłowicach, ale śledząc przyczyny zmian nazw dotarłem do owego Słownika i przeanalizowałem źródła. W Słowniku są dwie wsie o nazwie Kammelwitz – jedna to obecne Kębłowice (tam, gdzie byliśmy), a druga to obecny Kębłów koło Wołowa, powiat lubiński (odległy o prawie 100 km). Pierwszy Kammelwitz ma „podpięte” dodatkowe nazwy Kamelwitz (wydrukowane jako Kawelwitz), Kamelwicz, Kamiwitz, stąd też pierwotnie ustalona nazwa po wojnie, Kamilowice, jest jak najbardziej prawidłowa. Druga wieś ma „podpięte” nazwy: Camblowo, Cambilwitz (Kębłowo, Kębłowice?), czyli również Kębłowo pasuje. Wygląda na to, że Komisja pomieszała ze sobą oba Kammelwitze (podobnie jak Wikipedia), i niepotrzebnie zmieniła nazwę z Kamilowice na Kębłowice. Albo jest to celowy błąd, mający utrudnić Niemcom wymowę.

Wyjaśnienia: Malkwitz to dzisiejsze Małkowice; pow. sztynowski (w innym miejscu nazwany stynawski) to powiat Ścinawa (istniejący do 1932 r.); Quiessen to Gwizdanów (wieś w pół drogi między Ścinawą a Lubinem).
Osobliwym przypadkiem są Ząbkowice Śląskie. Miasto zostało założone prawdopodobnie w 1286 r. na rozwidleniu dróg handlowych biegnących z północnych Czech w kierunku innych miast śląskich. Trakt z Czech biegł przez Frankenberg (Przyłęk), ale rozwidlał się na trzy odnogi w miejscu położonym nieco dalej na północ, w związku z tym ani Frankenberg, ani położone na drodze zachodniej Löwenstein (Koziniec), czy wschodniej Münsterberg (Ziębice) nie mogły pełnić funkcji węzłowej. Miasto zostało założone z rozmachem, gdyż nie poprzestano tylko na ziemi książęcej, ale zarekwirowano tereny należące do kościoła w Zadlno (Sadlnie) i do biskupiej wsi Protzan (Zwrócona). Jest to o tyle istotne, ponieważ miasto powstało „od zera” i nie było na tym terenie wcześniej żadnej osady ani wsi. Nazwa Frankenstein być może powstała poprzez połączenie nazw Frankenberg i Löwenstein, albo za sprawą pierwszych osadników z Frankonii (którzy mogli nazwać miasto ku swojej pamięci) czy też Saksonii i Górnych Łużyc (którzy niejako „przywlekli” ze sobą nazwę jednej ze swoich miejscowości). Jak by nie było, miasto od początku nazywało się Frankenstein, i to na długo przed powieścią Mary Shelley (1818 r.). We wspomnianym już „Krótkim rysie jeografii Szląska” z 1847 r. wymieniane jest jako Franksztyn. Wg strony internetowej miasta nazwa Ząbkowice pojawia się po raz pierwszy w 1869 r. w anonimowej notatce zamieszczonej w "Kurierze Codziennym" (która to notatka notabene odnosiła się do etymologii nazwy Frankenstein). „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego” z 1895 r. mówi już o nazwie Ząbkowice, wspomniane jest jednocześnie, że miasto nazywa się po polsku Franksztyn i Frankensztyn, ale też że „Zawiązkiem osady był starożytny gród leżący na obszarze wsi Tarnowa. Zapewne wraz z osiedlaniem się osadników niemieckich powstałą niemiecka nazwa osady miejskiej, utworzonej na obszarze Ząbkowic.” – co nie znajduje odzwierciedlenia w innych źródłach. Wygląda więc na to, że nazwa (jak również historia rzekomego starożytnego grodu) jest całkowicie zmyślona, ale została wybrana przez Komisję, oczywiście na podstawie Słownika, chyba znów z zamysłem trudności w wymowie dla Niemców. Poniżej mapa przedstawiająca założenia Frankensteinu.

Krótka konkluzja. Była to kolejna pouczająca wycieczka. Mimo napiętego planu okazał się on możliwy do zrealizowania a wyprawa dostarczyła nam wielu niezapomnianych wrażeń. I na pewno pozostał jeszcze niedosyt, bo zaledwie liznęliśmy kawałek Dolnego Sląska i nie dotarliśmy do wielu ciekawych miejsc. Gdybym miał najkrócej opisać moje wrażenia, to powiedziałbym że Dolny Śląsk mógłby być drugą Bawarią – pod względem krajobrazowym i gospodarczym. Niestety okrutne koła historii potoczyły się inaczej.
Na którąś z kolejnych wycieczek planowałem północne Prusy Wschodnie, czyli obwód kaliningradzki. Niestety obecna sytuacja polityczna związana z agresją rosji (mała litera zamierzona) na Ukrainę raczej odkłada ten plan na święty nigdy. Choć historia potrafi płatać różne figle, stąd też nie należy tracić nadziei.
Na koniec, wspomniany wyżej cytat z radiowego przemówienia Churchilla z 1 października 1939 roku (wtedy był jeszcze Pierwszym Lordem Admiralicji, a nie premierem): “We could have wished that the Russian armies should be standing on their present lines as the friends of the allies in Poland, instead of as invaders. But that the Russian armies should stand on this line was clearly necessary for the safety of Russia against the Nazi menace.” (
Żródło). Tłumaczenie: „Chcielibyśmy, aby armie rosyjskie pozostały na swoich obecnych liniach jako przyjaciele aliantów w Polsce, a nie jako najeźdźcy. Ale to, że armie rosyjskie powinny pozostać na tej linii, jest wyraźnie konieczne dla [zapewnienia] bezpieczeństwa Rosji przed nazistowskim zagrożeniem.” Czyli Churchill sprzedał nasze Kresy jeszcze zanim skończyła się kampania wrześniowa w Polsce.
Pozostałe źródła:
Historia Śląska z Wikipedii plus inne strony
Polska w nowych granicachAtlas Historyczny miast polskich, Ząbkowice ŚląskieStrona internetowa miasta Ząbkowice ŚląskieKrótki rys jeografii SzląskaSłownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich„Deteutonizacja” Dolnego Śląska w latach 1945-1949 jako przykład
polityki władz Polski Ludowej wymierzonej przeciwko niemczyźnie, praca doktorska Anna Jankowska-Nagórka, Kraków 2017Pomocnik Historyczny Polityki „Z Kresów na Kresy”, nr 4/2016
Pomocnik Historyczny Polityki „Dzieje Śląska”, nr 7/2019
Strony internetowe, z których najczęściej korzystałem opisując zamki i pałace:
Pałace ŚląskaPolska-org.plKatalog polskich zamków, pałaców i dworówI jeszcze nieoceniona
Baza Kolejowa