MB/8 Club Poland - Klub i forum miłośników samochodów Mercedes-Benz

Forum dyskusyjne klubu właścicieli i miłośników samochodów marki Mercedes-Benz
Dzisiaj jest czw mar 28, 2024 9:30 pm

Strefa czasowa UTC+01:00




Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2
Autor Wiadomość
Post: wt wrz 27, 2022 2:32 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Dziś najdłuższa trasa, ale to ze względu na końcowy dojazd do Trzebnicy.

Na dobry początek dnia pojechaliśmy zobaczyć drewniany wiatrak stojący na wylocie z Lubiąża w kierunku Wołowa (tam, gdzie był największy napad w historii PRL w 1962 r., później zekranizowany w filmie pt. „Hazardziści”). Wiatrak został zbudowany w 1798 r. jako paltrak (wg najbardziej wiarygodnego źródła), odrestaurowany i zmodernizowany w 1932 lub 1936 r. W 1960 r. dobudowano północne skrzydło i przekształcono w młyn elektryczny. Funkcjonował do 1973 r., obecnie jako zabytek (oczywiście z dopiskiem na tabliczce „grozi zawaleniem”). Koszty odrestaurowania nie byłyby zapewne duże, no ale dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa ważniejszy jest Toruń. Teoretycznie można wejść do środka, ale nie próbowałem ze względu na stan wiatraka.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Z wiatraka pojechaliśmy do klasztoru cystersów w Lubiążu (Leubus). Ale zanim o klasztorze, to najpierw krótko o samych cystersach w Lubiążu. Cystersi pojawili się w Lubiążu na podstawie nadania Bolesława I Wysokiego (wnuka Bolesława Krzywoustego) w 1175 r. (właściwie to przyjechali wraz z nim już w 1163 r. z Turyngii). Kolejne nadania pozwoliły na stopniowe powiększanie majątku opactwa. W XIII wieku Lubiąż dysponował już olbrzymim majątkiem zakonnym, jednym z największych w Europie środkowowschodniej. Zawirowania wieków XV, XVI i XVII (wojny religijne w Czechach, reformacja, wojna 30-letnia) spowodowały utratę majątku i trzeba było zaczynać od początku. Dzięki zwłaszcza dwóm opatom: Arnoldowi Freiberger (1632 – 1672) i Janowi Reich (1672 – 1691) nastąpił rozwój opactwa. Do momentu sekularyzacji w 1810 r. opactwo rozrosło się do 59 wsi i 32 folwarków (wg informacji przewodnika, nie potwierdzonej, dobra liczyły około 3.100 km2, czyli 310.000 ha), oprócz tego cegielnie, manufaktury, browar, piekarnia, klasztor (o czym za chwilę). Bo przecież rolą zakonników (ślubujących ubóstwo) jest prowadzenie działalności gospodarczej i gromadzenie majątku. (Ewangelia Mateusza, 10, 5-9: „Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: «Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie raczej do owiec które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: "Bliskie już jest królestwo niebieskie". Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych, wypędzajcie złe duchy! Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie! Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów.” Ktoś kiedyś chyba nie czytał Ewangelii ze zrozumieniem, i nadal tego nie robi.). Tymczasem w 1807 roku Prusy przegrały wojnę z Napoleonem i nałożono na nie kontrybucję w wysokości 154 mln franków (140 mln talarów wg innych źródeł). W związku z tym król Prus Fryderyk Wilhelm III wydał w dniu 30 października 1810 r. edykt sekularyzacyjny, nakazujący likwidację majątków kościelnych w Prusach. Skonfiskowane zostały wszystkie dobra kościelne (klasztorów i kolegiat) z zamiarem sprzedania w drodze licytacji. Kasata nie objęła jedynie 2 klasztorów bonifratrów i 4 żeńskich, które, w ocenie władz, były pożyteczne dla społeczeństwa. Wiele dóbr klasztornych oddano rodzinie Hohenzollernów i osobom zasłużonym dla dworu (m.in. wysokim oficerom). Księgozbiory klasztorne przekazano Bibliotece Królewskiej i Uniwersyteckiej, dobra kultury przekazano do muzeów i galerii.

Klasztor w Lubiążu został wybudowany w latach 1681-1699 i jest drugą największą budowlą sakralną na świecie (pierwszą jest kompleks pałacowo-klasztorny Eskurial w Hiszpanii). Długość głównej fasady wynosi 223 metry i jest to najdłuższa fasada barokowa w Europie. Powierzchnia dachów wynosi 2,5 hektara, a w budynku jest 600 okien. Klasztor ma kubaturę 300 tys. m3 i jest większy od Wawelu i Zamku Królewskiego w Warszawie razem wziętych. Po sekularyzacji urządzono (w 1823 r.) w budynku szpital psychiatryczny (dla pacjentów z rodzin arystokratycznych), a kościół klasztorny przekształcono w parafialny (otwarty dla wiernych). Konserwacje malowideł i rzeźb Sali Książęcej przeprowadzono w latach 1898-99 i później w 1906-1910. W latach 1934-37 przeprowadzono renowację kościoła. W czasie II wojny światowej w budynku klasztoru ulokowano fabryki na potrzeby wojenne (m.in. Telefunkena). Zdobyty przez Armię Czerwoną w 1945 roku przekształcony został na szpital psychiatryczny i więzienie NKWD, funkcjonujące do 1948 r. Rosjanie przy okazji zniszczyli wnętrze opactwa wraz z wyposażeniem, meble zostały spalone na potrzeby ogrzewania, wszelkie kosztowności rozkradziono, klasztorna krypta została splądrowana w poszukiwaniu skarbów (prawdopodobnie nawet ukradzione zostały insygnia władzy pochowanych tutaj Piastów). Historycy i archeolodzy, w późniejszych latach, nie byli w stanie rozpoznać, które szczątki do kogo należą. Rozpoznano jedynie mumię Michaela Lucasa Leopolda Willmanna (czołowego malarza barokowego na Śląsku, wykonującego od 1660 r. do śmierci w 1706 r. liczne obrazy i freski na potrzeby klasztoru). Po opuszczeniu terenu przez Rosjan opactwo było nadal rozkradane, tym razem przez Polaków. Po 1950 r. w budynku funkcjonowała składnica książek Domu Książki. Dopiero w 1962 r. (lub 1967 r., źródła są niespójne) rozpoczęły się prace ratunkowe prowadzone przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z Wrocławia (budynek trafił pod zarząd Muzeum Narodowego we Wrocławiu). Pod koniec lat 80-tych i początku 90-tych klasztor stał się miejscem poszukiwania skarbów. Służby specjalne PRL trzykrotnie próbowały znaleźć tu słynne złoto Wrocławia czyli depozyty Festung Breslau (znaleziono 64 złote monety i ponad 1.300 srebrnych, których los jest dzisiaj nieznany), a inni domorośli poszukiwacze skarbów i tajemnic kuli dziury w podziemiach i ścianach niepilnowanych sal klasztoru. Budynek po raz kolejny został zdewastowany. We wrześniu 1989 r. została zarejestrowana Fundacja Lubiąż, której przekazano budynek a której celem jest remont całego obiektu i adaptacja do nowych potrzeb (głównie muzealnych i turystycznych). Istnieje jednakże inna wersja powstania Fundacji Lubiąż, wg której pierwotna fundacja była wydmuszką (założoną przez dwie osoby fizyczne które wkrótce uciekły za granicę z powodu zarzutów prokuratorskich, i firmę państwową, która opadła najpóźniej w 1990 r.). Wówczas nowy (od 1990 r.) burmistrz Wołowa (na terenie którego leży klasztor) przejął (?) fundację i rozpoczęły się prace renowacyjne (w 1994 r.). Myślę, że ta druga wersja może być prawdopodobna, z uwagi na fakt poszukiwania skarbów – „pod koniec lat 80-tych i początku 90-tych”, co by się nakładało na czas funkcjonowania „pierwszej” fundacji. Być może (to są moje spekulacje) „pierwsza” fundacja była przykrywką dla działalności służb post-PRL. W 2018 roku był plan przejęcia klasztoru przez Skarb Państwa (za darmo) ale nie został zakończony. Wówczas Fundacja wyceniała wartość klasztoru na miliard złotych; zapewne w Ministerstwie Kultury policzono nakłady na restaurację obiektu i dlatego proces nie został sfinalizowany. Inwestycja toruńska przynosi z pewnością lepszy zwrot w postaci głosów wyborców aniżeli renowacja zapomnianej budowli na zadupiu.
Obrazek Obrazek Obrazek
Do zwiedzania udostępniona jest Jadalnia Opata, Sala Książęca, kościół i Refektarz Letni. Sala Książęca zajmuje dwie kondygnacje w skrzydle północnym (Pałacu Opata), dzięki czemu ma wysokość prawie 14 metrów, a jej powierzchnia to 400 m2. Wejścia do Sali pilnują postacie Indianina i Murzyna. Cały sufit zdobi plafon malowany na płótnie (dzieło Christiana Bentuma “Zwycięstwo wiary katolickiej nad herezjami i niewiernymi”) o powierzchni ponad 300m2. Z tym plafonem wiąże się ciekawa anegdota – otóż za czasu bytności rosjan (mała litera zamierzona) w obiekcie, jeden z sołdatów wszedł na strych Sali Książęcej, a następnie stracił równowagę, przebił plafon i spadł na podłogę. Jak to określił przewodnik „upadku z 14m to nawet sowiecki żołnierz nie przeżyje”. Wówczas sowiecki komendant obiektu nakazał zamurowanie wejścia, aby podobny przypadek się nie powtórzył, i zapewne z tego powodu Sala Książęca nie została splądrowana. W Sali znajduje się kilkanaście wielkich figur, w tym 4 symbolizujące kontynenty w narożach (Europy z bykiem, Azji ze słoniem, Afryki z wielbłądem i Ameryki z lwem), 3 postacie cesarzy habsburskich (Karola VI, Leopolda I i Józefa I) wraz z symbolami 4 cnót kardynalnych (Roztropność i Sprawiedliwość przy Leopoldzie I oraz Bohaterstwo i Umiarkowanie przy Józefie I), w narożach figury symbolizują Siłę i Stałość, natomiast od strony wejścia, pod trybuną muzyczną jest figura Atlasa dźwigającego kulę ziemską z figurami Apolla i Marsjasza (po prawej stronie Atlasa nie ma drzwi, to jest atrapa żeby było symetrycznie). Do tego dochodzą pomniejsze postacie aniołków, galeria popiersi 10 władców, rozliczne malowidła. Kolumny międzyokienne zdobione różowym marmurem, na podłodze również marmurowa posadzka. Czy ja już pisałem o tym, że zakonnicy ślubowali ubóstwo? (Przewodnik zapytany o to powiedział, że opat zazwyczaj był osobą świecką. Szach-mat, pozamiatane, oszukaliśmy system.)
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Jadalnia opata jest równie imponująca wielkością, sufit zdobi malowidło mistrza Willmanna.
Obrazek Obrazek Obrazek
Po wyjściu na dziedziniec przeszliśmy do Kościoła Wniebowzięcia NMP. Pierwotnie gotycki, przebudowany częściowo na barokowy, wewnątrz jest zupełnie pusty. Rosjanie pozostawili po sobie tylko gołe mury.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Ostatnią salą udostępnioną do zwiedzania jest Refektarz Letni, w południowej części głównego skrzydła. Może przepych nie jest aż taki jak w Sali Książęcej, ale ubodzy mnisi nie mogli narzekać na wystrój podczas spożywania posiłków. Sala jest częściowo zrekonstruowana (m.in. podłogi są nowe) i ma wspaniałą akustykę, w końcu czytano tu zakonnikom Pismo Święte (aczkolwiek zapewne bez cytowanego wyżej fragmentu Ewangelii Mateusza).
Obrazek Obrazek
Wychodząc stamtąd miałem mieszane uczucia. Z jednej strony imponujący potęgą i pięknem budynek, z drugiej jednak, czy to przystoi zakonnikom? W końcu sami na to nie zapracowali (w klasztorze mieszkało około 150 zakonników, a dysponowali terenami o powierzchni 310.000 ha, czyli około 2.000 ha na jednego), tylko żyli z wyzysku okolicznych mieszkańców. Nawet najwięksi obszarnicy z tamtych terenów albo z Kresów nie budowali takich ostentacyjnie bogatych siedzib. Ojciec Dyrektor jak widzę odrobił lekcję historyczną. „Złote, a skromne”.

Z Lubiąża pojechaliśmy dalej spory kawałek na północ (w tym mostem nad Odrą, która już wówczas była zatruta o czym nie wiedzieliśmy)...
Obrazek Obrazek
... aż dojechaliśmy na koniec świata. Droga na wprost istnieje tylko na mapie, teoretycznie w zaroślach na wprost powinny stać jakieś chałupy, ale nic tam nie widzieliśmy. Tak się marnuje publiczne pieniądze – zbudowano piękną asfaltową drogę, z namalowanymi znakami poziomymi, barierkami, znakami drogowymi pionowymi. I to jeszcze z pierwszeństwem przejazdu (jak widać na filmie kiedy tylko przejechaliśmy pod wiaduktem). Szkoda tylko, że donikąd. Dalej na wprost (zdjęcie drugie) za drzewami jest leśniczówka, ale tam jest dojazd z drugiej strony. Absurd drogowy level hard.
https://youtube.com/shorts/Rfvm5rqI41M?feature=share
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Tymczasem temperatury sięgnęły najwyższego poziomu podczas całego wyjazdu. Klimatyzacja w naszym akwarium nie wyrabiała, i jeździliśmy z otwartymi oknami.
Obrazek

Po zawróceniu z końca świata odwiedziliśmy Schloss Dalkau (Pałac Dalków). Pałac został zbudowany dla rodziny von Glaubitz w 1596 roku, po rozbudowie i przebudowie w stylu barokowym sprzedany w 1742 roku rodzinie von Stosch. Pałac miał później jeszcze kilku właścicieli (m.in. Ernesta Heinmanna, rodzinę von Hindersin, Ilse Münch – ostatnia właścicielka przed wojną). Po wojnie w pałacu był PGR, od 1999 r. w rękach prywatnych, użyczony Fundacji na Rzecz Rodziny i Rewitalizacji Wsi, która powoli prowadzi prace renowacyjne. Pałac ma powierzcnię 2.169 m2 i kubaturę ponad 14.000 m3. Już przed wojną było centralne ogrzewanie, w tym również w wozowni (budynek z rokiem 1912 nad wejściem).
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Nie wchodziliśmy do środka (było i tak zamknięte), za to obeszliśmy park przypałacowy, gdzie na szeregu tablic jest ładnie opisana historia pałacu i parku. Najbardziej przygnębiająca jest Tablica Nr 6, opisująca co się działo z pałacem po wojnie. Taki opis mógłby pasować do większości pałaców i zamków na ziemiach zachodnich.
Obrazek Obrazek
W parku jeden z krzaków jest przycięty tak, że przypominał mi mały czołg.
Obrazek

Jadąc dalej w kierunku Głogowa zahaczyliśmy o Schloss Klein Tschirne (Pałac Czerna). Dość skromny budynek, zbudowany w latach 1558-1559 wg projektu znanego architeka Jana Lindera. Wówczas wieś była własnością rodziny von Glaubitzów. W następnych latach majątek zmieniał właścicieli, wieś znajdowała się w rękach rodów Rechenbergów, von Stoschów z Czernicy, znowu Rechenbergów i znowu von Stoschów. W 1725 r. budowlę wyremontowano i dodano dodatkowe wschodnie skrzydło, ponowne przebudowy miały miejsce w latach 30-stych i 50-tych XIX wieku. Po wojnie w pałacu mieściło się Muzeum Hutnictwa i Odlewnictwa Metali Kolorowych w Głogowie (w latach 1958-60) i zapewne dlatego nie został całkowicie zdemolowany. Później był ośrodkiem wypoczynkowym i obiektem kolonijnym, a kilkanaście lat temu przeszedł w ręce prywatne – obecnie mieści się tam skromny pensjonat. Gdy weszliśmy do środka, w hallu siedział starszy pan zajęty popołudniową herbatką. Po krótkiej wymianie zdań darowaliśmy sobie naciskanie na zwiedzanie wnętrz i tylko obeszliśmy krótko pałac z zewnątrz.
Obrazek Obrazek Obrazek

W centrum Głogowa (Glogau), miasta zniszczonego w czasie wojny w 95%, imponują ruiny gotyckiego kościoła Św. Mikołaja zbudowanego na początku XIV w. na fundamentach spalonego kościoła romańskiego. Niestety, nie można wejść do środka (tylko w czasie różnych imprez), ale sam budynek z zewnątrz i tak robi wrażenie. Kościół został zniszczony w 1945 r. i nie podjęto decyzji o jego odbudowie.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Natomiast część starego miasta została ładnie odbudowana.
Obrazek Obrazek Obrazek

Na północnym brzegu Odry, niedaleko Głogowa, jest (była) wieś Rapocin (Rabsen). Wieś wzmiankowania jest już w 1297 r., od 1307 r. do sekularyzacji w 1810 r. wieś należała do sióstr klarysek z Głogowa. Kościół pochodzi prawdopodobnie z przełomu XII i XIV w., zniszczony podczas wojny, odbudowany w 1950 r. Sama wieś została zlikwidowana w 1987 r. z powodu skażenia przez Hutę Głogów, mieszkańcy przesiedleni a budynki rozebrane. Kościoła z uwagi na solidną gotycką budowę nie można było rozebrać, stąd też nadal stoi samotnie pośrodku lasu, ogołocony wewnątrz ze wszystkiego. Wygląda to dość upiornie, na ścianach zostały jeszcze resztki malowideł. I oczywiście wisi obowiązkowa tabliczka „Obiekt zabytkowy grozi zawaleniem”.
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek
Cmentarza przykościelnego ktoś jednak dopilnowuje.
Obrazek

Wracając do Głogowa zahaczyliśmy jeszcze o Turm Reduit (Fort Malakoff), starą wieżę artyleryjską stojącą nad Odrą. Wieża została wybudowana przez wojska pruskie w latach 1857 – 1860, a jej głównym zadaniem była obrona miasta od północy i zabezpieczenie rzeki przed sforsowaniem. Średnica wieży wynosi 20 m, wysokość około 8 m, grubość murów do 4 m. Budowla posiadała 3 kondygnację: piwnicę przeznaczoną na prochownię (obecnie zasypana i zalana) i 2 nadziemne (ze stanowiskami dla dział na wyższej kondygnacji. W czasie oblężenia Głogowa w 1945 r. wieża służyła jako stanowisko ciężkich dział przeciwlotniczych, później też jako szpital polowy. Obecnie dostępna bez problemu i zachowana w bardzo dobrym stanie, służy głównie jako imprezownia.
Obrazek Obrazek

Z Głogowa pojechaliśmy zobaczyć Schloss Köben (Zamek Chobienia). Wieś jako gród Dziadoszan wymieniana jest już w 845 r., kolejne udokumentowane wzmianki o wsi pochodzą z 1209 i 1238 r. Osada początkowo była własnością książęcą (Henryka Brodatego i następców), w latach 1303-1504 rodziny von Dohnów, następnie rodziny von Kottwitz (1504-1638), von Seidlitz (1638-1692). Później miejscowość wielokrotnie zmieniała właścicieli (w tym nawet na krótko powrócili von Kottwitz), w drugiej połowie XIX w. należała do rodziny von Köller. Tuż przed wojną (w 1930 r.) posiadłość należała do spółki Deutsche Ostland GmbH., majątek liczył ponad 500 ha. Obecny zamek został zbudowany w drugiej połowie XVI w. na planie prostokąta, posiada 3 okrągłe wieże. W czasie wojny zamek nie został całkowicie zniszczony, jednakże dość poważnie uszkodzony a wnętrza tradycyjnie splądrowano. Po przejęciu przez władze polskie zabytek nie był użytkowany, podlegał Gminnej Radzie Narodowej. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku prowadzono w nim prace zabezpieczające i adaptacyjne. Pomiędzy 1982 a 1985 rokiem usunięto zieleń porastającą dziedziniec i mury, oczyszczono budynek z gruzu. Od 1987 roku właścicielem zamku jest Urząd Gminy w Rudnej, obecnie opiekunem obiektu jest fundacja "Zamek Chobienia". Co roku na zamku odbywają się koncerty rockowe i inne imprezy. Na zamek teoretycznie nie można się dostać, ale znalazłem jedno niezabezpieczone okienko piwniczne. W zasadzie można byłoby tam wejść, ale potrzebny byłby dobry sprzęt (latarka, jakaś drabinka albo lina).
Obrazek Obrazek Obrazek Obrazek

Ostatnim pałacem na naszej trasie był Schloss Gleinig (Pałac Glinka). Wieś wzmiankowana już w 1244 r., należała do opatów wrocławskich a następnie do cystersów z Lubiąża. Po sekularyzacji należała do rodziny von. Zobeltitz. Pałac został wybudowany w drugiej połowie XVIII w. i uniknął zarówno zniszczeń jak i większych rabunków po zakończeniu wojny. Później mieścił się tu PGR, przedszkole, żłobek, mieszkania, biura i stołówka. W 1962 r. wykonano remont pałacu. Zagładę przyniósł dopiero początek XXI w. Pałac został wydzierżawiony w 2003 r. na 10 lat, umowa została zerwana już po 6 gdyż dzierżawca nie stosował się do zaleceń konserwatora. Pałac wrócił do Skarbu Państwa, i dopiero wtedy został całkowicie zdemolowany. Skradziono wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, wypruto rury, stolarkę przeznaczono na opał, zarwano stropy pozbawione stalowych podpór. Obecnie zapada się powoli i zarasta krzakami.
Obrazek Obrazek Obrazek

I tym niestety niesławnym momentem zakończyliśmy nasze zwiedzanie, i na ostatni nocleg udaliśmy się do naszego przyjaciela Bodzia do Trzebnicy.

Ostatnia mapka
Obrazek


Na górę
 Tytuł: Podsumowanie
Post: pt wrz 30, 2022 1:58 pm 
Offline
Klubowicz
Awatar użytkownika

Rejestracja: czw gru 13, 2007 10:02 am
Posty: 449
Lokalizacja: Gdynia
Będzie takie słodko-gorzkie, ale na początek kilka liczb. Łącznie wszystkie etapy, licząc od Oleśnicy do Oleśnicy, wyniosły łącznie 1.550 km. Na noclegi wydaliśmy 1.600 zł, na bilety wstępu 1.200 zł. A reszta… cóż, reszta to już sprawa indywidualna.

To była piękna wycieczka. Zrealizowaliśmy, z małymi wyjątkami, cały plan, zdarzyły się też spontanicznie miejsca nieplanowane. Krajobrazowo było wspaniale, zwłaszcza w Kotlinie Kłodzkiej i okolicach Jeleniej Góry i Karpacza. Poruszanie się bocznymi drogami (swoją drogą w nawigacji przydałaby się jeszcze opcja: „unikaj dróg krajowych”), gdzie jest znacznie mniejszy ruch, pozwala podziwiać piękno otaczającej przyrody, ale nie brakowało również atrakcji architektonicznych i industrialnych. Z ponad tysiąca pałaców odwiedziliśmy ledwie kilkanaście, ale to wystarczyło abyśmy się zachwycili bogactwem tego rejonu. Klasą samą dla siebie był oczywiście Szczeliniec z fantastycznymi widokami na kotlinę, jak również i miejsce (schronisko) z wymagającym dojściem, świetnie położone i z miłą (jak zawsze) obsługą. Bardzo dobrze jeździło się kawałkami trasy TET (Trans Euro Trail) i fragmentami innych wycieczek off-roadowych – odcinki nie były bardzo wymagające, zwykły SUV dałby radę. Najpiękniejsze widoki były na wlocie do Kotliny Kłodzkiej (okolice Srebrnej Góry i później odcinek Bardo-Trzebieszowice), Góry Sowie, okolice Pilchowic i odcinek Jelenia-Góra-Wleń.

Jak słusznie zauważył Paweł, odkryciem tej wycieczki była agroturystyka. Nocowaliśmy w trzech takich miejscach (w sumie to można doliczyć też gazownię, czyli Winnicę Celtica), i w każdym było wspaniale, choć w każdym inaczej. Zawsze spotykaliśmy się z nadzwyczajnie ciepłym przyjęciem ze strony gospodarzy, z którymi można było porozmawiać o wszystkim. Jeżeli ktoś nie wymaga, aby wszystko mu podstawiono pod nos, to agroturystyka jest doskonałym wyjściem. Na dodatek cenowo bardzo atrakcyjnie, płaciliśmy zazwyczaj 80 zł za osobę. Na następną wycieczkę po Polsce (a może i nie tylko) to będzie na pewno pierwszy wybór. I z dala od portali rezerwacyjnych, najlepiej kontaktować się bezpośrednio, po wybraniu miejsca lub obszaru gdzie wypada nocleg.
Drugim odkryciem byli przewodnicy. Stereotypowy obraz jest taki: starsza pani z parasolką, prowadząca grupę za sobą i recytująca informacje praktycznie jak z taśmy. My jednak spotkaliśmy się z całkowicie innym podejściem. W większości przypadków byli to stosunkowo młodzi ludzie, opowiadający nie tylko z wiedzą i zaangażowaniem, ale również w sposób niemal stand-upowy. Stąd śmiechu było co niemiara.

Na wstępie do dalszej części chciałbym podkreślić, iż uważam że Polska ma teraz najlepsze granice na przestrzeni ostatnich kilkuset lat (no dobra, z wyjątkiem Obwodu Kaliningradzkiego, trawestując Wiaczesława Mołotowa „bękarta Traktatu Poczdamskiego”, którego obszar powinien być przyłączony do Polski lub podzielony między Polskę a Litwę – tak na marginesie umożliwiłoby to dokończenie Kanału Mazurskiego, vide tu), oparte w większości na granicach naturalnych (morze, rzeki, góry). Choć niepoprawne politycznie, to jednak trzeba przyznać iż powojenne ruchy ludności (o czym jeszcze będę pisał) spowodowały praktycznie jednolitość narodowościową w nowych granicach, co pozwoliło na wyeliminowanie wielu nieprzyjemnych sytuacji i napięć okresu międzywojennego (Mikołajczyk i Gomułka już w czerwcu 1945 r. określili stanowisko polskiego rządu jako „stoimy na stanowisku budowania państwa narodowościowo jednorodnego”). I może będę dalej trochę upraszczać, bo przecież tylko liznąłem tylko kawałeczek Dolnego Śląska i jego historii.

Propaganda Ziem Odzyskanych. Jak już wspominałem przy okazji relacji z berlinki, określenie „Ziemie Odzyskane” jest dla mnie wielokrotną manipulacją. Po pierwsze, aby coś „odzyskać”, to trzeba najpierw to „mieć”. Nie będę tu pisać o Pomorzu Zachodnim, które pod władaniem polskich królów było około 50 lat (wg dostępnych mi źródeł w latach 967-1007), więc w tamtym przypadku mówienie o „odzyskanym” Pomorzu to po prostu kpina z logiki. O Prusach Wschodnich nawet nie ma co mówić, jedynie kawałek Warmii był przez 300 lat pod władaniem polskich królów, reszta Prus Wschodnich była co najwyżej lennem. W przypadku Dolnego Śląska (szeroko rozumianego), Polska „,miała” go niecałe 350 lat, więc powiedzmy 1/3 nowożytnej historii (i to przy założeniu, że władanie danym terenem przez polskiego króla odpowiada mniej więcej dzisiejszemu rozumieniu tego faktu). Jeszcze przez XIV w. władali tam książęta piastowscy, złożyli oni jednak hołd Janowi Luksemburskiemu (1327-1336), a zatem od tego czasu polscy królowie nie „mieli” Dolnego Śląska. Niedługo później (1339) Kazimierz Wielki zrzekł się swoich roszczeń do księstw śląskich, a jeszcze później (1404) Władysław Jagiełło odrzucił propozycję zwrotu Śląska przez Wacława Luksemburskiego. Czyli najpierw nie „mieliśmy” Dolnego Śląska, a później nie chcieliśmy „mieć”. Więc co tu „odzyskiwać”?
Po drugie, jeżeli o ziemiach zachodnich mamy mówić „Odzyskane” to konsekwentnie o Kresach powinniśmy mówić Ziemie Utracone, tym bardziej że tereny te były pod polskim panowaniem znacznie dłużej i nigdy polscy władcy się ich nie zrzekli. Zresztą proporcja ludności polskiej była na Kresach ponad dwukrotnie większa niż na ziemiach zachodnich (w 1939 r. na Kresach mieszkało 4 mln Polaków na 12 mln ogółu ludności, na ziemiach zachodnich proporcja ta wynosiła 1,3 mln Polaków do 8,8 mln ogółu). Stąd też tak silnie były akcentowane w propagandzie Ziemie Odzyskane, aby zatrzeć w ten sposób pamięć i wspomnienia o Kresach.
Po trzecie, Śląsk praktycznie od czasu hołdu luksemburskiego rozwijał się odrębnie, nie tylko od Polski ale też Czech i Niemiec. Od połowy XIV w. język niemiecki był na Śląsku obok łaciny językiem urzędowym (mimo panowania Królestwa Czech nad tymi terenami, no ale wg niektórych Czesi to tacy gorsi Niemcy) – bo wówczas polski nie istniał jako język kancelaryjny. Tymczasem już od XIII w. trwało sprowadzanie migrantów z Zachodu (przez śląskich książąt piastowskich), Holendrów, Flamandów, Walonów, Sasów, którzy przynieśli nie tylko modernizację (m.in. nowoczesne metody uprawy ziemi i rzemiosło), ale również model życia miejskiego i ideę samorządu. Początkowo migranci asymilowali się z miejscową ludnością polskojęzyczną, dopiero później, w wyniku akceptacji przez miejscową ludność obcych obyczajów, następował etap depolonizacji, gdy rodzima ludność przyjmowała zwyczaje oraz język przybyszów (dobrowolnie, o germanizacji nikt wtedy nie słyszał). Planowa germanizacja przyszła dopiero 300 lat później, kiedy to Śląsk trafił do Królestwa Prus. Czyli nie było czego „odzyskiwać”, bo to był odrębny region, kulturowo, gospodarczo, językowo.
I po czwarte, uważam że hasło „Ziemie Odzyskane” okazało się tylko pustym fasadowym określeniem, używanym głównie w oficjalnej propagandzie na pokaz, tymczasem propaganda ta nie chwyciła na poziomie nie tylko zwykłych ludzi tam mieszkających lub przesiedlonych, ale również na poziomie administracji lokalnej. Bo z tyłu tej fasady było planowe i spontaniczne niszczenie wszystkiego, co zostało „odzyskane”, bo to było przecież niemieckie. Tymczasem jeżeli coś „odzyskaliśmy”, to wydaje się że jakiś szacunek do tych terenów i majątku powinien być. Niestety jak to widzieliśmy na trasie naszej wycieczki, majątki były w bezlitosny i barbarzyński (i również systemowy) sposób okradane, niszczone, zaniedbywane i później pozostawione na ostateczne zgnicie. I to niszczenie odbywało się nie tylko na poziomie zwykłych ludzi, ale również na poziomie i z przyzwoleniem administracji (np. kierownictwa PGR-ów – jak napisane zostało np. na tablicy przy Pałacu w Dalkowie). Wspomniane przeze mnie „systemowe” niszczenie śladów przeszłości miało przyzwolenie od najwyższych władz – „nikt po okupacji hitlerowskiej nie dopuszczał możliwości pozostawienia żadnych śladów niemieckich na terytorium Polski. To, co było „poniemieckie” należało zniszczyć, a wzięcie odwetu na Niemcach, nawet jako dewastacja ich mienia, było społecznie akceptowalne” (cytat za: „Deteutonizacja” Dolnego Śląska, patrz źródła na końcu).
Co ciekawe, propaganda Ziem Odzyskanych trwa w najlepsze nadal – na jednej z tablic informacyjnych znalazłem napis, że „zmiana granic w 1945 r. zakończyła 800-letni okres osadnictwa niemieckiego na tych terenach”. 800 lat osadnictwa? Wg mnie osadnictwo to może trwać 3-4 pokolenia, później to już jest raczej ludność osiadła. Jeżeli propaganda uważa 800 lat obecności za „osadnictwo”, to posługując się tą logiką, na jakim etapie znajdują się Stany Zjednoczone? Wczesnokolonialnym? Bo z ich historią (nawet licząc od Kolumba), to do 800 lat „osadnictwa” jeszcze trochę brakuje. Poza tym osadnictwo nie było tylko niemieckie.

Czystka etniczna. Konsekwencją przesunięcia granic i decyzji Wielkiej Trójki (Churchill już 1 października 1939 r. poniekąd przyznał rację ZSRS w zagarnięciu polskich Kresów, a w Teheranie w grudniu 1943 r. powiedział, że „Polska mogłaby się przesunąć nieco na zachód, jak żołnierz robiący dwa kroki na komendę ‘równaj w lewo’.”) było wielkie przemieszczenie ludności (eufemistycznie mówiąc). Z terenów Dolnego Śląska wysiedlono po 1945 r. około 2 mln Niemców (nie licząc tych, którzy zginęli podczas wojny lub sami uciekli przed 1945 r.), z kolei z innych terenów Polski (w tym z utraconych Kresów) przybyło około 1,7-1,8 mln Polaków. Mówi się tu elegancko o „repatriacji Polaków” i „wyjeździe Niemców”, tymczasem używając dzisiejszych standardów było to nic innego jak czystka etniczna na wielką skalę, zmierzająca do wtłoczenia określonych grup etnicznych w ustalone odgórnie granice (cytat anonimowy znaleziony w necie: "Przez 200 lat próbowano dostosować granice do ludności, a Stalin dostosował ludność do granic."). Dla jasności, ta czystka etniczna dotyczyła w takim samym stopniu wysiedlanych Niemców z ziem zachodnich, jak i wysiedlanych Polaków z Kresów. Taka sytuacja nie miała na tym terenie nigdy miejsca w przeszłości. Zmiany władania nad Dolnym Śląskiem nie skutkowały przymusowymi przesiedleniami ludności, zmieniał się władca, ludność pozostawała.

Te dwa nieco przydługie akapity historozoficzne są punktem wyjścia dla kolejnego, zapewne dla wielu bardzo kontrowersyjnego, spostrzeżenia.

Zmarnowany dorobek i niewykorzystany potencjał (nie dotyczy zapewne Wrocławia i być może jeszcze kilku większych miast). Dolny Śląsk rozwijał się intensywnie już w XVI w., był jedną z najcenniejszych i najbardziej rozwiniętych ziem monarchii habsburskiej. Drugi okres gwałtownego rozwoju nastąpił po wchłonięciu Śląska do Królestwa Prus – już pod koniec XVIII w. wytwarzano tam 45 proc. towarów eksportowych królestwa i konsumowano 44 proc. dóbr importowanych. Ale wielkie przyspieszenie przyniosła II połowa XIX w., czas industrializacji i otwarcia na rynek Niemiec (zwłaszcza po ich zjednoczeniu). Nie jest przecież przypadkiem, iż większość pałaców które zwiedziliśmy powstała właśnie w tym okresie. Tuż przed I Wojną Światową Dolny i Górny Śląsk wytwarzały 25% produkcji przemysłowej Niemiec, mając zaledwie 7% ludności i 8% powierzchni kraju. W okresie międzywojennym Breslau (Wrocław) był drugim co do wielkości, po Berlinie, miastem Niemiec, a Śląsk drugim, po zagłębiu Ruhry, ośrodkiem przemysłowym. Średni standard życia był zbliżony do 90% ówczesnej średniej niemieckiej. Przyłączenie Dolnego Śląska do Polski w dużym stopniu zmarnowało ten dorobek. Praktycznie całkowita wymiana ludności, wtłoczenie w niewydolny system komunistyczny, utrata dotychczasowych rynków zbytu, do tego celowe niszczenie wszystkiego co niemieckie (spowodowane głównie traumą wojenną przeżytą przez przesiedleńców) – wszystko to spowodowało moim zdaniem nie tylko zaprzepaszczenie dorobku gospodarczego, ale również niecałkowite wykorzystanie potencjału tego regionu. Do przyczyn wskazanych wyżej trzeba jeszcze dołożyć poczucie tymczasowości, odczuwane zwłaszcza przez Kresowiaków, i strach przed powrotem Niemców (granica zachodnia została uznana przez RFN dopiero w 1970 r., i ostatecznie w wyniku traktatu 4+2 z 1991 r.), co skutkowało apatią, brakiem entuzjazmu, brakiem zainteresowania najbliższym otoczeniem (efekty tego ostatniego widać miejscami nawet do dzisiaj). Zresztą co najmniej kilkadziesiąt tysięcy Niemców pozostało jeszcze kilka lat po wojnie aby pomóc uruchomić na nowo przemysł (pracownicy gazowni, elektrowni, wodociągów, tramwajów, wykwalifikowana kadra techniczna hut i kopalń, urzędnicy miejscy, rzemieślnicy), bo przybyli Polacy to w większości była słabo wykwalifikowana ludność wiejska. Kolejne spustoszenie przyniosły burzliwe przemiany lat 90-tych. Widać to zwłaszcza w ruinach pałaców i zamków. Nawet jeżeli większość została ograbiona i zdewastowana najpierw przez Armię Czerwoną, a później przez PGR-y, to jednak o samą substancję budynków musiano dbać, aby zimą było ciepło i woda nie lała się z dachu. Po upadku PGR-ów większość pałaców sprzedano w ręce prywatnych właścicieli, którzy albo przeliczyli się z kosztami remontów, albo nie mieli pomysłu na zagospodarowanie i ogólnie rzeczywistość przerosła oczekiwania. Najgorzej, że w większości przypadków nic z tym dalej nie zrobiono, i w tym zakresie kulturowe dziedzictwo Śląska niszczeje. Nieliczne przypadki odnowionych pałaców i zamków związane są albo z bardzo bogatym inwestorem mającym pomysł na skomercjalizowanie obiektu (Wojanów, Jedlinka), rozsądnie zarządzającym państwowym lub samorządowym właścicielem (Czocha, Książ, Mysłakowice, Pałac Marianny), albo z lokalną fundacją mozolnie ratującą co się da (Lubiąż, Chobienia, Dalków). Prywatny bezimienny właściciel z początku lat 90-tych zazwyczaj już dawno porzucił zakupiony obiekt. Spustoszenie dotknęło też przemysłu, ale to z kolei było skutkiem 45-letniego zamknięcia się na nowoczesne rynki zbytu i niewydolnego systemu gospodarczego, w którym przyszło mu funkcjonować. Tak przecież upadł np. Browar w Sobótce, czy ZNTK Lubań – zaniedbania przeszłości nie wytrzymały konfrontacji z nową rzeczywistością. Dziś względem średnio niemieckiego poziomu ekonomicznego cały region plasuje się zdecydowanie poniżej 50%. Ale żeby nie było tak smutno do końca, obecnie jest to jednocześnie jeden z najszybciej rozwijających się regionów w Polsce, w czym niewątpliwie pomaga bardzo dobre skomunikowanie z Niemcami (autostrada A4 jeszcze z czasów III Rzeszy i linie kolejowe, jeszcze wcześniejsze – eh, nie da się do końca zerwać z przeszłością i poprawić historii).

Gwoli wyjaśnienia – nie jestem germanofilem (o co się ostatnio pokłóciłem z przyjacielem, przedstawiając te wywody). Zmarnowanie dorobku i niewykorzystanie potencjału związane było, jak napisałem powyżej, z fatalnym zbiegiem obiektywnych w dużej mierze okoliczności (zmiany granic, całkowita wymiana ludności, wtłoczenie wszystkich w niewydolny system gospodarczy, utrata dotychczasowych rynków zbytu). Niestety, te wszystkie okoliczności powiązane są z tym, że zmiany na gorsze były powiązane z zamianą Niemców i Niemiec na Polskę i Polaków. Ale jak napisałem wyżej, nie oznacza to, że Niemcy mądrzy a Polacy głupi. Takie były warunki narzucone z zewnątrz.

Nazwy miejscowości. Po przejęciu Dolnego Śląska, i niemal całkowitej wymianie ludności, konieczne było spolszczenie wszystkich nazw geograficznych. Na początku był chaos, jako pierwsi z nowymi nazwami pojawili się kolejarze i pocztowcy. W styczniu 1946 r. powołana została Komisja Ustalania Nazw Miejscowości, która miała dokonać zmiany nazw wszelkich obiektów topograficznych na przejętych terenach. Komisja kierowała się następującymi zasadami: 1. Za podstawę źródłową przyjęto monumentalny 15. tomowy „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich”, wydany w końcu XIX wieku (16 tomów, bo 15 tom jest w 2 częściach, po około 1.000 stron każdy), 2. W przypadku występowania w źródłach średniowiecznych kilku form jednej nazwy odnoszącej się do tej samej miejscowości, należało uwzględnić tę, która była najbliższa współczesnemu językowi literackiemu, 3. Niewskazane było tłumaczenie nazw niemieckich na polskie, 4. Przy nazwach miejscowych, wyłącznie niemieckich, jeżeli dało się odnaleźć w pobliżu starą nazwę osad słowiańskich, to należało ją przejąć bądź nadać nazwę przeniesioną ze stron, z których pochodzili osadnicy (byleby to nie była taka sama nazwa). Aczkolwiek doceniam wielkość prac Komisji (zmieniono nazwy około 32 tys. obiektów geograficznych), to jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że niejednokrotnie Komisja nie podążała według swoich zasad lub wręcz wykazywała się złośliwością w zmianie nazw (w takim sensie, żeby Niemiec nie potrafił wymówić nowej nazwy). Ciekawym zajęciem było prześledzenie zmian niektórych nazw miejscowości przez które przejeżdżaliśmy, ale to jest temat na zupełnie odrębny wpis. Tymczasem pokażę dwa dość ciekawe przypadki.

Pisałem już o Kębłowicach, ale śledząc przyczyny zmian nazw dotarłem do owego Słownika i przeanalizowałem źródła. W Słowniku są dwie wsie o nazwie Kammelwitz – jedna to obecne Kębłowice (tam, gdzie byliśmy), a druga to obecny Kębłów koło Wołowa, powiat lubiński (odległy o prawie 100 km). Pierwszy Kammelwitz ma „podpięte” dodatkowe nazwy Kamelwitz (wydrukowane jako Kawelwitz), Kamelwicz, Kamiwitz, stąd też pierwotnie ustalona nazwa po wojnie, Kamilowice, jest jak najbardziej prawidłowa. Druga wieś ma „podpięte” nazwy: Camblowo, Cambilwitz (Kębłowo, Kębłowice?), czyli również Kębłowo pasuje. Wygląda na to, że Komisja pomieszała ze sobą oba Kammelwitze (podobnie jak Wikipedia), i niepotrzebnie zmieniła nazwę z Kamilowice na Kębłowice. Albo jest to celowy błąd, mający utrudnić Niemcom wymowę.
Obrazek
Wyjaśnienia: Malkwitz to dzisiejsze Małkowice; pow. sztynowski (w innym miejscu nazwany stynawski) to powiat Ścinawa (istniejący do 1932 r.); Quiessen to Gwizdanów (wieś w pół drogi między Ścinawą a Lubinem).

Osobliwym przypadkiem są Ząbkowice Śląskie. Miasto zostało założone prawdopodobnie w 1286 r. na rozwidleniu dróg handlowych biegnących z północnych Czech w kierunku innych miast śląskich. Trakt z Czech biegł przez Frankenberg (Przyłęk), ale rozwidlał się na trzy odnogi w miejscu położonym nieco dalej na północ, w związku z tym ani Frankenberg, ani położone na drodze zachodniej Löwenstein (Koziniec), czy wschodniej Münsterberg (Ziębice) nie mogły pełnić funkcji węzłowej. Miasto zostało założone z rozmachem, gdyż nie poprzestano tylko na ziemi książęcej, ale zarekwirowano tereny należące do kościoła w Zadlno (Sadlnie) i do biskupiej wsi Protzan (Zwrócona). Jest to o tyle istotne, ponieważ miasto powstało „od zera” i nie było na tym terenie wcześniej żadnej osady ani wsi. Nazwa Frankenstein być może powstała poprzez połączenie nazw Frankenberg i Löwenstein, albo za sprawą pierwszych osadników z Frankonii (którzy mogli nazwać miasto ku swojej pamięci) czy też Saksonii i Górnych Łużyc (którzy niejako „przywlekli” ze sobą nazwę jednej ze swoich miejscowości). Jak by nie było, miasto od początku nazywało się Frankenstein, i to na długo przed powieścią Mary Shelley (1818 r.). We wspomnianym już „Krótkim rysie jeografii Szląska” z 1847 r. wymieniane jest jako Franksztyn. Wg strony internetowej miasta nazwa Ząbkowice pojawia się po raz pierwszy w 1869 r. w anonimowej notatce zamieszczonej w "Kurierze Codziennym" (która to notatka notabene odnosiła się do etymologii nazwy Frankenstein). „Słownik geograficzny Królestwa Polskiego” z 1895 r. mówi już o nazwie Ząbkowice, wspomniane jest jednocześnie, że miasto nazywa się po polsku Franksztyn i Frankensztyn, ale też że „Zawiązkiem osady był starożytny gród leżący na obszarze wsi Tarnowa. Zapewne wraz z osiedlaniem się osadników niemieckich powstałą niemiecka nazwa osady miejskiej, utworzonej na obszarze Ząbkowic.” – co nie znajduje odzwierciedlenia w innych źródłach. Wygląda więc na to, że nazwa (jak również historia rzekomego starożytnego grodu) jest całkowicie zmyślona, ale została wybrana przez Komisję, oczywiście na podstawie Słownika, chyba znów z zamysłem trudności w wymowie dla Niemców. Poniżej mapa przedstawiająca założenia Frankensteinu.
Obrazek
Krótka konkluzja. Była to kolejna pouczająca wycieczka. Mimo napiętego planu okazał się on możliwy do zrealizowania a wyprawa dostarczyła nam wielu niezapomnianych wrażeń. I na pewno pozostał jeszcze niedosyt, bo zaledwie liznęliśmy kawałek Dolnego Sląska i nie dotarliśmy do wielu ciekawych miejsc. Gdybym miał najkrócej opisać moje wrażenia, to powiedziałbym że Dolny Śląsk mógłby być drugą Bawarią – pod względem krajobrazowym i gospodarczym. Niestety okrutne koła historii potoczyły się inaczej.

Na którąś z kolejnych wycieczek planowałem północne Prusy Wschodnie, czyli obwód kaliningradzki. Niestety obecna sytuacja polityczna związana z agresją rosji (mała litera zamierzona) na Ukrainę raczej odkłada ten plan na święty nigdy. Choć historia potrafi płatać różne figle, stąd też nie należy tracić nadziei.

Na koniec, wspomniany wyżej cytat z radiowego przemówienia Churchilla z 1 października 1939 roku (wtedy był jeszcze Pierwszym Lordem Admiralicji, a nie premierem): “We could have wished that the Russian armies should be standing on their present lines as the friends of the allies in Poland, instead of as invaders. But that the Russian armies should stand on this line was clearly necessary for the safety of Russia against the Nazi menace.” (Żródło). Tłumaczenie: „Chcielibyśmy, aby armie rosyjskie pozostały na swoich obecnych liniach jako przyjaciele aliantów w Polsce, a nie jako najeźdźcy. Ale to, że armie rosyjskie powinny pozostać na tej linii, jest wyraźnie konieczne dla [zapewnienia] bezpieczeństwa Rosji przed nazistowskim zagrożeniem.” Czyli Churchill sprzedał nasze Kresy jeszcze zanim skończyła się kampania wrześniowa w Polsce.

Pozostałe źródła:
Historia Śląska z Wikipedii plus inne strony
Polska w nowych granicach
Atlas Historyczny miast polskich, Ząbkowice Śląskie
Strona internetowa miasta Ząbkowice Śląskie
Krótki rys jeografii Szląska
Słownik geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich
„Deteutonizacja” Dolnego Śląska w latach 1945-1949 jako przykład
polityki władz Polski Ludowej wymierzonej przeciwko niemczyźnie, praca doktorska Anna Jankowska-Nagórka, Kraków 2017

Pomocnik Historyczny Polityki „Z Kresów na Kresy”, nr 4/2016
Pomocnik Historyczny Polityki „Dzieje Śląska”, nr 7/2019

Strony internetowe, z których najczęściej korzystałem opisując zamki i pałace:
Pałace Śląska
Polska-org.pl
Katalog polskich zamków, pałaców i dworów

I jeszcze nieoceniona Baza Kolejowa


Na górę
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Nowy temat  Odpowiedz w temacie  [ Posty: 17 ]  Przejdź na stronę Poprzednia 1 2

Strefa czasowa UTC+01:00


Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 19 gości


Nie możesz tworzyć nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Przejdź do:  
Technologię dostarcza phpBB® Forum Software © phpBB Limited
Polski pakiet językowy dostarcza phpBB.pl